Cyberpunkowa wizja Polski przyszłości: dystopijnej, rządzonej przez korporacje, w której społeczne rozwarstwienie prowadzi do walk między elitami i przestępczym półświatkiem. Czy postęp technologiczny pozwalający ludziom osiągać rzeczy dziś niemożliwe pozbawi ich człowieczeństwa? „Antologia polskiego cyberpunka” to superprodukcja Empik Go z udziałem wybitnych polskich twórców gatunku science fiction. U nas przeczytasz fragment jednego z zawartych w niej opowiadań!
Cyberpunk to jeden z najważniejszych gatunków współczesnej popkultury. W bezkompromisowy sposób przedstawia, jakie konsekwencje może przynieść rozwój technologii i władza oparta na dostępie do informacji.
Jak te przemiany mogą wpłynąć na polskie społeczeństwo, postanowili przedstawić kultowi pisarze znani nie tylko fanom świata fantastyki oraz science fiction. Majka, Orbitowski, Piątkowski, Szmidt i Wegner na zaproszenie Empik Go przygotowali opowieści, w których przewidują, do czego mogą doprowadzić pandemie, fale hejtu czy nieskrępowana cybernetyka. Każdy z autorów zaproponował historię osadzoną w innym polskim mieście, m.in Krakowie, Wrocławiu czy Radomiu, dzięki czemu powstało unikalne w Polsce zestawienie – “Antologia polskiego cyberpunka”.
Historie przeczytali Edyta Olszówka, Mariusz Bonaszewski, Krzysztof Czeczot, Filip Kosior i Grzegorz Pawlak. Antologia jest już dostępna w formie produkcji audio, ebooka i fizycznej książki, do druku na żądanie.
Twórcy “Antologii polskiego cyberpunka” w celu podkreślenia charakteru tego projektu postanowili zaangażować do niego także dwóch artystów, którym świat science fiction jest szczególnie bliski. Projekty graficzne do produkcji przygotował znany ze współpracy z Marvelem ilustrator Jakub Rebelka, natomiast ścieżkę dźwiękową stworzył Steez83 (PRO8L3M).
Wpadliśmy na Krakowską w pełnym ciągu, pozwalając ryczeć silnikom Junaków, a nawet wzmacniając ich ryki nagłośnieniem. Blaski naszych tarcz skonfigurowanych na oszołomienie tych łajz, które nie zdąży postawić ekranów, zalał ulice kakofonią świateł. Skrzydła załopotały na naszych plecach załopotały skrzydła, a Selena zawołał, że już czas, dotarliśmy do kresu cierpliwości i teraz, skoro ci zdrajcy i zaprzańcy, judasze i zwyczajne skurwysyny nie chcieli znać naszej przyjaźni, to poznają nasze szable!
I tak właśnie się stało.
“Zajazd! Zajazd na Krakowskiej!” krzyczały informery miejskich stron i efiszy wszystkich adresów Krakowskiej i Dietla, gdy wysadziwszy bramę odgradzającą kamienicę od ulicy wpadliśmy na podwórko, siekąc na wszelki wypadek po oknach seriami z karabinków naramiennych. Ich programy przygotowaliśmy zawczasu, konfigurując je wedle zdobycznych map twierdzy Puchaczy.
Sami rozsyłaliśmy wieści do wszystkich plujek informacyjnych, newsaczy i strumieni reklamowych. Pierwsze szły nawet nie dziś, lecz już przed tygodniem, przybijając odpowiedzi na każdym serwerze Puchaczy, na ich profilach społecznościowych, na stronach rodowych, na efiszach, jakimi pysznili się w komnatach wirtualnych pałaców, wreszcie na całym spamie rozsyłanym przez nich po każdym zakątku krakowskiej sieci. Wszędzie tam trafiły nasze zapowiadające karę słowa. “Za to, żeście śmieli nas spotwarzyć, żeście fejkowali o nas dzień i noc, żeście hakowali przekazy miejskie, by nas ukazywać jako łajdaków i infamisów, żeście honor Rodu naszego wystawiali na śmiech, spotka was z naszej strony kara i pogarda. Strzeżcie się nas na ulicach, strzeżcie na progach swych domów i nawet na swoich podwórkach, bo wkroczymy wszędzie tam ze sprawiedliwym gniewem”. Taką słaliśmy odpowiedź wedle dawnego szlacheckiego prawa i obyczaju, taką oplakatowaliśmy emiasto i taką nawet rozklejaliśmy na murach, zwyczajnie, po staremu.
A ledwie załopotały dziś o świcie nasze proporce, ledwie rozkwitły nam skrzydła na plecach i zagrały trąbki, wysłaliśmy też wieści wszędzie, na cały świat, by wiedział, że Smocza Husaria nie przebacza. Nie, gdy odtrąca się jej rękę wyciągniętą na zgodę, gdy lży się jej Ród i nastaje na zdrowie jego członków.
I gdy próbuje się szarogęsić na rynku kontrolowanym przez nas od czterech lat. Trzy miesiące trwała nasza wojna z Czarnymi Rabinami, nim wreszcie wyparliśmy ich z Kazimierza i przejęliśmy handel inwazykami, prawdziwymi cudami nowoczesnej technologii, mieszającymi chemię z elektroniką. W czasach, w których narkotyki stały się zwykłymi programami, inwazyki były prawdziwym kopernikańskim przełomem, bo dosłownie stwarzały nową rzeczywistość. A na pewno stworzyły nas – pierwszych, którzy ściągnęli je do Krakowa. I oto na miejsce wyrzuconych przez nas z miasta Żydków przybyli Puchacze: dziwaczna mieszanina gówniarzerii i starych pryków z epoki modemów.
Należało szybko im pokazać, kto tu rządzi, nawet jeśli zaczynali handel od prostych zakłócaczy rzeczywistości i prehistorycznej trawki. Niby nie nasza broszka, ale zbyt obrośli w piórka i zaczęło im szumieć na łączach, że mogą stawiać się Smoczej Husarii.
Biącza zadrżały nam od emocji, gdy wyciągaliśmy pistolety, Selena zaś sięgnął po ulubionego garłacza. Karabinki naramienne potrafią być nad podziw skuteczne, ale przyjemność ich używania jest żadna. Trzeba poczuć tego kopa, jaki daje strzał z solidnego kalibru trzymanego w ręce. Krzycząc z upojenia, pruliśmy po oknach, nie bacząc, że ich wzmacniane przeciwpancerne szyby mogły długo opierać się kanonadzie i szyliśmy po ścianach, na których wyświetlały się gęby co znamienitszych Puchaczy.
– Wilku! – zawołał Selena, a wtedy młoda chorąża stanęła przed nim i zabrała się do pracy. Dzięki rodowemu przesterowaniu w oczach widziałem, jak rozkwitły wokół niej bąble pól. Błękitne iskry rozszalały się w ich wnętrzu dziesiątkami burz. Pola posiniały, rozdęły się jeszcze, a potem eksplodowały tysiącami macek, które wystrzeliły ku murom i nuże zdzierać i przerabiać wstrętne gęby Puchaczy! Zwijały się wyświetlane na ścianach podwórka wąsate pyski, ich policzki pęczniały i płonęły, czasem wybuchały obrzydliwą mazią. Oczy czerwieniały, malały do maleńkich złośliwych szpileczek, spoglądających knurzo. Uszy rosły i wywijały się, nosy wykrzywiały na najdziksze sposoby, zmieniały w ryje i gnijące dzioby. I oto, zamiast portretów przodków i sław, spoglądały na nas gęby upodlone, świńskie i knurze, spotwarzone przemianą w robaki, w obcych, a czasem po prostu w gówno.
Wtedy dopiero obudzili się Puchacze. Kilku wychylało się przez okna, starając się stamtąd prowadzić ogień, ale nasze karabinki naramienne czuwały i wyławiały zaraz takich cwaniaków. Nad podwórko, na którym uciszyliśmy systemy obronne, z furkotem nadleciały drony ze znakami smoka i skrzydeł. Wsparły ostrzał okien i Puchacze, jeśli któremu udało się przeżyć, musiel … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS