Prof. Uniwersytetu Opolskiego, ks. dr. hab. Dariusz Klejnowski – Różycki w Zabrzu znany z prowadzenia Śląskiej Szkoły Ikonograficznej mówi, że Boże Narodzenie z karpiem, choinką i opłatkiem jest nic niewarte bez nadziei, którą przynosi Chrystus.
Z czego powinniśmy się cieszyć w Boże Narodzenie? Tylko proszę nie odpowiadać krótko: że z Bożego narodzenia.
Możemy się cieszyć, że chrześcijanie: katolicy, prawosławni i protestanci mają nadzieję na nowe życie. Mają nadzieję, że to, co najbardziej ludzkie, związane z miłością, przetrwa nawet śmierć. Że pokój, dobro są tak ważne, że Pan Bóg ocali je od śmierci. Boże Narodzenie jest pierwszą gwiazdką, zapowiedzią, że tak właśnie się stanie.
Jak osiągnąć radości z przeżywania chrześcijańskiej nadziei? Częściej cieszymy się świąteczną atmosferą, bliskością z innymi.
Musimy na to spojrzeć z innej strony. Boże Narodzenie jest chrześcijańskie. Należy do ludzi, którzy swoje życie związali z Chrystusem. Nie jest tych, którzy z nim sympatyzują. By lepiej zilustrować to, o czym mówię, podam przykład. Jestem wykładowcą buddyzmu i bardzo szanuję Buddę. Niedawno było święto sanghi, obchodzone przez jego wyznawców. Cieszyłem się z nimi, ale nie jest to moje święto. Ono nie dodaje mi nadziei. Teraz trwa chanuka, ale nie zapalam chanukowych świec, choć jako katolik też mógłbym cieszyć się na wspomnienie o odbudowaniu Jerozolimy. Boże Narodzenie to święto religijne, to święto tych ludzi, którzy w Jezusie Chrystusie pokładają nadzieję.
Tak być powinno.
Tak jest. Jeśli ludzie przeżywają święta powierzchownie, jeśli nie widzą nadziei w Chrystusie, to rzeczywiście zostaje im karp. Kiedyś usłyszałem od jednej z pań, że jest porządną katoliczką, bo zawsze ma choinkę. A ja prawie nigdy jej nie mam. Ktoś, kto w Jezusie nie pokłada nadziei, musi zadowolić się świątecznymi ozdobami.
Ale moje pytania nie są bezzasadne. Toczy się rozmowa, czyje są te nadchodzące święta. W Warszawie, władze stolicy, na billboardach życzą wszystkim radosnego Bożego Narodzenia. Bez symboli religijnych. Nie ma ich, bo ten czas ma być dla każdego: wierzącego, ateisty i nie-chrześcijanina.
To jakaś prawda o tych ludziach.
Stołeczni urzędnicy mówią, że tak powinien wyglądać bożonarodzeniowy czas: jednoczyć wszystkich w miłej atmosferze.
W chrześcijańskiej wizji świąt, ani czas ani atmosfera nie łączą ludzi. Robi to Osoba Jezusa Chrystusa. Jeśli dla kogoś liczy się co innego, nie mam dla niego dobrych wieści. Nie zbawi go ani czas ani atmosfera. Każdy ma coś, czemu się podporządkowuje. To coś nazywamy bogiem. Gdy jest nim czas i atmosfera, nie mamy do czynienia z chrześcijaństwem.
Według socjologów sposób, w jaki przeżywamy Wigilię to element naszej tożsamości. Nie religijnej, ale narodowej. 12 dań na stole, opłatek, sianko pod obrusem od wieków tworzą polskość i są jej potwierdzeniem.
Socjologowie, kulturoznawcy, etnografowie właśnie tak powinni opisywać rzeczywistość. Za to z chrześcijańskiego punktu widzenia, szopka, choinka, a nawet wieczerza wigilijna są drugorzędne. One z czegoś wynikają. Jak w małżeństwie – kiedy między żoną i mężem nie ma miłości, nie zastąpią jej żadne gesty serdeczności, czułości. Podobnie jest z chrześcijaństwem. Jeśli na pierwszym miejscu nie stawia się Jezusa Chrystusa, to lepiej, żeby takie chrześcijaństwo jak najszybciej się skończyło. Jest karykaturą. Na początku naszej rozmowy, w pierwszym pytaniu pojawiło się słowo „my”. Kim jest „my’?
My, katolicy.
Dużo osób uważa się za katolików. Wiele czasu spędzam w konfesjonale i słyszę takie wyznania: „do kościoła nie chodzę, bo mnie denerwuje”, „nie modlę się, bo nie mam czasu”, a o praktykach religijnych: „mam choinkę na święta”. Ustalmy najpierw: my, katolicy, czyli kto? Jestem optymistą, nie lubię narzekać. Skoro dla kogoś ważna jest atmosfera, ok. Niech atmosfera go zbawi, wyrwie ze śmierci, otchłani piekła, zła i szatana!
Dla księdza nie jest to przykre?
Wolność jest niezwykle ważną sprawą. Bez wolności nie ma miłości. Pan Jezus nie chce z nas robić niewolników, ale tych, którzy Go kochają. Ci, którzy nie pokładają nadziei w Chrystusie, nie są katolikami ani jakimikolwiek chrześcijanami.
Skoro tak zdefiniujemy katolików, to grupa Polaków – katolików chyba dramatycznie się skurczy.
I chwała Bogu! Po co nam karykatury? Nie ma w tym nic pesymistycznego.
Naprawdę?
Nie ma aż tak wielu ludzi wiążących nadzieję z Chrystusem. Pokładają ją za to w moralizmie, konkretnych zachowaniach. Tymczasem to czynności powinny być następstwem więzi z Jezusem.
Ale przecież Polak to katolik! 90 proc. społeczeństwa tak deklaruje. Z premedytacją używam sformułowania Polak-katolik, bo obecna władza lubi to zestawienie. Może do Kościoła zniechęca ludzi dzisiejszy, silniejszy niż wcześniej, sojusz orła z krucyfiksem? To nie jest powód do zmartwienia?
Katolików powinno martwić, że ich forma przeżywania wiary, nie tylko w kontekście Bożego Narodzenia, jest tak nieatrakcyjna, że inni nie mają ochoty w niej uczestniczyć. Oczywiście, poza karpiem, choinką i światełkami, czyli sprawami nawet nie drugo-, ale pięciorzędnymi.
Katolicy popełniają błędy?
Przede wszystkim w wychowaniu młodego pokolenia, w przekazie wiary w domu. Młodzież nie otrzymała jej od rodziców i dziadków, wypełniających kościoły. Seniorzy nie mieli sił, pomysłu, przenikliwości, by wiarę, w atrakcyjny sposób przekazać następnemu pokoleniu.
Może dlatego, że babciom i dziadkom też wiary nikt nie przekazał w atrakcyjnym opakowaniu? Że błędy za katolikami ciągną się od dawna?
Starsze pokolenie zostało ograne. Przez świat, cywilizację, media. Rzeczywistość przyspieszyła, a oni jej nie dogonili – nie doczytali, nie nauczyli się. Zapomnieli, że jest to walka na śmierć i życie, sięgająca w następne pokolenia.
A Kościół? Często wytykanym grzechem naszego, polskiego jest skąpy, intelektualny przekaz. Według krytyków, zastępowany bywa dystrybucją przepustek do Nieba: obietnicami, że uczestnictwo w modlitwach, nabożeństwach zapewni zbawienie.
Mówiąc Kościół, myśli pani pewnie księża. Zgadzam się. Przekaz wiary z ambon i na lekcjach religii odbywa się przede wszystkim za pośrednictwem duchowieństwa. Ale skąd są kapłani…?
Z polskich domów.
Są wychowywani w takich rodzinach, jakie mamy, przez takie babcie, matki, ojców, którym wystarczała wiara tradycyjna, „kulturowa”, „powinnościowa”, niekoniecznie „więziowa”, „miłosna”.
W tych polskich rodzinach oburzenie wywołały słowa ojca Tadeusza Rydzka, komentujące przymykanie oczu przez biskupa Edwarda Janiaka na pedofilię wśród poległych mu księży.
Poruszamy się na poziomie emocjonalnym: „oburzenie”. Jestem naukowcem, już nie takim młodym i nauczyłem się nie oceniać rzeczywistości pod wpływem emocji. Jaka jest płaszczyzna faktów? Gdzie nastąpiło naruszenie prawa państwowego lub kościelnego? Tylko to mnie interesuje. A jeśli ktoś patrzy na sprawę tak, jak ojciec Rydzyk, to część jego wolności. Oburzanie się jest nieuprawnione. Każdy może mieć swoją wizję świata, póki nie przekracza prawa. Najgorsze jest, że czasem wprowadzamy prawa pod wpływem emocji.
Ale ojciec Rydzyk komentował łamanie prawa! Pobłażliwie mówił o czynach księży pedofili. Czy to nie jest oburzające?
Nie słyszałem tej wypowiedzi, znam ją tylko z mediów, które się nią oburzały. Musiałbym sprawdzić, czy prawo, które wtedy obowiązywało obligowało bp. Edwarda Janiaka do konkretnych działań.
Widząc krzywdę innego człowieka, trzeba być obligowanym prawem, by reagować?
To ogólna zasada, nie chcę jej odnosić do bp. Janiaka. Fakt, że ktoś się czuje skrzywdzony, nie znaczy, że nim jest. Oczywiście nie mówię teraz o pedofilii.
Ale właśnie o pedofilii jest mowa.
Odnoszę się do ogólnej zasady: odczucia nie zawsze są tożsame z czynami tych, którzy uważani są za krzywdzicieli. A w tej konkretnej sprawie nic mnie nie oburza, nie martwi, nie cieszy. Jeśli zostało złamane prawo, trzeba wyegzekwować karę. Jeśli nie, niech każdy mówi, co chce. Szkoda energii i szumu na oburzanie się. Zajmijmy się pozytywnym konstruowaniem rzeczywistości.
Jak ta rzeczywistość powinna wyglądać? Ujawnione przypadki pedofilii tąpnęły polskim Kościołem.
I bardzo dobrze. Należy się zastanowić, dlaczego tylko Kościołem. Jest dużo środowisk, w których zdarzyła się pedofila. Te środowiska są jednak nietykalne. Wszyscy mówią tylko o Kościele. Nie mam nic przeciwko temu. Dziękować Bogu, że tak się stało, ale nie pojmuję tego nierozumnego braku równowagi. Jakby Kościół był jedynym miejscem, gdzie molestowano dzieci.
Na pewno nie był i nie jest.
Jest! Medialnie jest. W tej sprawie 90 proc. jest o Kościele, a ewentualne 10 proc. o innych środowiskach. Logicznie myśląc i biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo, te proporcje są zaburzone. I to nas powinno martwić.
I powinno nas martwić, że pedofilia księży tak długo nie wychodziła na jaw.
Nie, martwić nas powinno, że pedofilia nie wychodzi na jaw. Ujawniane są jej przypadki w tylko Kościele. Inne wciąż nie.
Pedofilia w Kościele też długo nie wychodziła na jaw.
Jakie też? Innych przypadków nie ma. Dlaczego dziennikarze nie biorą pod lupę pozostałych środowisk, zajmujących się dziećmi; tych, gdzie dochodzi do molestowania, także psychicznego? Kościół opracował procedurę zgłaszania i rozpatrywania ewentualnych nadużyć seksualnych, zapewniającą ochronę nieletnim. Przedstawiona jest na stronie internetowej każdej kurii.
Od kiedy obowiązuje?
Dużo wcześniej niż w innych instytucjach.
Czyli?
W wielu instytucjach w ogóle jej nie ma. Na przykład w szkołach. Powinniśmy się cieszyć, że Kościół przoduje w ujawnianiu pedofilii, ale martwić, że wy, dziennikarze, nie przyglądacie się innym instytucjom. Smuty jest ten daltonizmem – to, że widzimy tylko jedno środowisko, a przypadki nadużyć w innych umykają. Podkreślę jeszcze raz – z działań Kościoła, przeciwstawiających się pedofilii powinniśmy się cieszyć.
Myślę, że wiele osób się cieszy. I mówi „wreszcie”.
Czekam na dziennikarzy, którzy ujawnią pedofilię w innych instytucjach.
Są takie przypadki? Ksiądz o nich wie?
Oczywiście, że są.
Gdzie?
Wiem o nich ze statystki. Wykluczone, by nadużycia zdarzały się tylko w jednej instytucji.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS