Z naszego łóżka do morza było trzydzieści pięć kroków. Zdążyłam policzyć, zanim zadzwoniła Ewelina, zanim moja bańka pękła. Apartament mieścił się przy samej plaży. Dzieciaki od razu pobiegły się kąpać, a ja przystanęłam na kamiennym tarasie. Dotarło do mnie, że wyglądam jak modelka na zdjęciu w magazynie podróżniczym.
Nie jakimś przypadkowym zdjęciu. Tym konkretnym, które wycięłam i przymocowałam magnesem do lodówki dawno temu, zanim poznałam Michała. Kobaltowe morze, jasnozłota plaża, białe domki z błękitnymi okiennicami, w tle surowe skały. Od razu postanowiłam, że kiedyś tu przyjadę.
– Zobacz, nie muszę nawet zakładać sukienki ani japonek, wystarczy bikini. Mogłeś kiedyś wejść z łóżka prosto do wody? – przytuliłam się do Michała.
– Uwielbiam cię taką – pocałował mnie w głowę.
– Jaką?
– Beztroską.
– Filip! – krzyknęłam w kierunku mojego syna, który właśnie usiłował nauczyć Maję i Tolę nurkowania. Zbiegłam z tarasu i ruszyłam w ich stronę. – Nie wygłupiajcie się, to niebezpieczne.
– Alicja, daj spokój, niech się bawią… – oponował Michał.
– Gdyby coś się stało dziewczynkom… – tłumaczyłam z przejęciem.
– Mamo, wyluzuj – Filip posłał mi pobłażliwy uśmiech. Maja i Tola zastygły w oczekiwaniu. – Będziemy uważać, okej?
Uniosłam ręce w geście poddania.
– Nic im nie będzie – Michał wziął mnie za rękę i pociągnął w ciepłe fale.
Kiedy się zanurzyliśmy, zarzuciłam mu ramiona na szyję, w pasie objęłam udami. Na policzku poczułam jego miękki zarost. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że udało się nam wyjechać całą piątką, że to wszystko działo się naprawdę. Jakby wszystkie wydarzenia w moim życiu prowadziły właśnie do tej chwili. Wreszcie, po raz pierwszy od wielu miesięcy, wypełniała mnie błoga cisza. Zamknęłam oczy, żeby poczuć to jeszcze wyraźniej.
Białe uliczki Mykonos po południu zapełniały się ludźmi. Chciałam od razu zobaczyć Małą Wenecję, niewielką dzielnicę, w której domy stały tak blisko wody, że przy silniejszym wietrze uderzały w nie fale. Po drodze Maja i Tola zatrzymywały się przy niemal każdym z licznych sklepików i prosiły ojca, aby kupił im kolejną bransoletkę z muszelek albo magnes. Michał starał się być stanowczy, ja za każdym razem wyjmowałam portfel i posyłałam mu przepraszający uśmiech.
– Tato, tato, mogę założyć sobie Instagrama? – Tola pozowała Filipowi na tle czerwonych drzwi. Rzeczywiście dotarliśmy do najbardziej instagramowego miejsca na całym starym mieście. Chodnik, obwarowany z obu stron białymi ścianami domów, wpadał prosto do morza. Wzdłuż niego ustawiono drewniane stoliki, a miękkie poduchy na kamiennych ławkach zachęcały do zrobienia sobie przystanku.
– Po moim trupie! – zaśmiał się Michał.
– A jak mama się zgodzi? – nie ustępowała Tola.
– Nie sądzę – bąknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej, i po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny nerwowo zerknął na wibrujący telefon.
– Praca? – zapytałam.
– Nie mogą beze mnie żyć – odrzucił połączenie, zanim zdążyłam zobaczyć, kto dzwonił.
Choć okoliczne knajpki kusiły zapachami, na obiad pojechaliśmy w głąb wyspy. Michał nigdy nie zadowalał się jedzeniem dla turystów, zawsze znajdował jakąś ukrytą perełkę, polecaną przez znawców kuchni. Tym razem padło na farmę z organiczną żywnością i winnicą. Dzieci poszły oglądać zwierzęta mieszkające w zagrodzie.
– Myślisz, że to już na stałe? – odprowadziłam wzrokiem Filipa, którego Maja i Tola z obu stron wzięły pod ręce.
– Zakopanie wojennego topora? – podchwycił Michał. – Oby.
Posiłki serwowano na wysokim tarasie. Wystrój był surowy, ale urokliwy. Drewniane ławy, długie stoły z koszami warzyw i owoców, kilka staroci, jak lampa oliwna, maszyna do pisania albo sekretarzyk z giętego drewna, na którym wylegiwały się koty. Dach pokryty słomą, przewiewną i chroniącą przed bezlitosnym słońcem. Wokół niemal nagie skały, winorośle i krzewy z pękatymi granatami. Gospodarze byli cudownie serdeczni. Przynosili nam kolejne lokalne przysmaki i z pasją opowiadali, jak zostały przygotowane. Jeden z kotów wskoczył mi na kolana. Wysunęłam stopy z sandałków i oparłam o ciepłe kamienie. Ścisnęłam mocniej dłoń Michała.
– Też to czujesz? – zareagował natychmiast, jak zawsze czytał w moich myślach.
– Zdecydowanie najlepszy dzień w moim życiu.
– Lepszy niż ten, w którym zarysowałaś mi auto?
Pacnęłam go z udawaną złością w udo.
– Wtedy się jeszcze nie poznaliśmy. Zostawiłam ci tylko kartkę za wycieraczką.
– Różni ludzie rysowali mi w życiu różne auta, nikt nie zostawił liściku z przeprosinami i numerem telefonu. I nikt nie miał takiego magnetycznego głosu – pocałował mnie w grzbiet dłoni.
Siedzieliśmy tak blisko siebie, że na udzie poczułam wibracje jego telefonu, który schował w kieszeni. Michał wyjął go i spojrzał ze zniecierpliwieniem na ekran, potem wyciszył.
– Z biura – rzucił tylko, choć tym razem wyraźnie widziałam imię i nazwisko, które się wyświetliło. Ewelina Kostecka. Jak oficjalnie… Poczułam uderzenie gorąca. Nie dlatego, że to była ona. Dlatego, że skłamał.
Nastrój siadł już w drodze powrotnej. Michał to wyczuł, cały wieczór mi nadskakiwał i wyręczał we wszystkim. Rozpakował bagaże, przygotował kolację. Kiedy dziewczynki poszły spać, zaproponował, że pojedzie do sklepu po aperol. Nie musiałam nawet dzwonić i sprawdzać, wiedziałam, że będzie miał w tym czasie zajętą linię.
Wrócił milczący, blady. Szukał kieliszków, w końcu zniecierpliwiony nalał nam alkohol do szklanek.
– Co się stało? – dotknęłam jego pleców.
– Pożar w pracy.
– Daj spokój. Przecież wiem, kto dzwonił do ciebie cały dzień. Będziesz mi teraz ściemniał? Po tym wszystkim?
– Aluś… Nie chciałem psuć ci dnia.
– Po prostu powiedz, czego chciała Ewelina.
– Poinformować mnie, że się wyprowadza.
– Dokąd? – Prawie parsknęłam śmiechem.
– Do Kanady – odpowiedział grobowym tonem.
– Z Tolą i Mają? – zapytałam jak ostatnia idiotka.
– Tak, oczywiście, że z Tolą i Mają.
– O kurwa – Usiadłam na krześle. – I wymyśliła to właśnie teraz, tak? Dokładnie dziś postanowiła oznajmić, że zabiera wasze dzieci na drugi koniec świata? Może to blef? Kolejny sposób, żeby złamać ci serce?
– To nie blef. Wszystko już załatwiła. Kiedyś myśleliśmy poważnie o Kanadzie. Ojciec Eweliny mieszka tam od lat, mógł załatwić nam pracę. Ale potem zaszła w ciążę, a ja podpisałem kontrakt w Warszawie. Odłożyliśmy to. Nie sądziłem… – załamał mu się głos.
– Hej, coś wymyślimy…
– Niby co? Co ja mam teraz zrobić?
Wiedziałam tylko, co by zrobił, gdybym półtora roku wcześniej na parkingu nie wjechała w jego samochód. Albo olała to i nie zostawiła mu za wycieraczką tej pieprzonej kartki z numerem telefonu. Michał poleciałby do Kanady ze swoją rodziną.
Odcinek 2. do przeczytania 26 grudnia
Karolina Głogowska – dziennikarka, redaktorka, współautorka powieści “Dwanaście życzeń”, “Inna kobieta”, “Zanim cię zapomnę”. Autorka opartej na prawdziwych wydarzeniach książki “Mój ukochany wróg” o toksycznym związku z psychopatą. Współpracowała m.in. z Wirtualną Polską, Onetem, Polską Agencją Prasową i Telewizją Asta. Zarówno w swoich reportażach, jak i książkach najbardziej lubi opowiadać o tym, co trudne, niewygodne i zamiecione pod dywan.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS