A A+ A++

Rzeczywiście, na swój sposób ten 2020 rok jest szalony. Ale chyba jednak pierwszy rok mojego kapłaństwa i przyjście na parafię były trudniejsze. Tak naprawdę nie wiedziałem, co mnie czeka i z jakimi rzeczywistymi problemami człowiek się zetknie. A ten rok, owszem, jest z wielu powodów zupełnie inny od poprzednich, ale ja staram się nie narzekać. Przeszedłem koronawirusa – choć łagodnie – to wiem, że istnieje i nie ma co się oszukiwać. Miałem dzięki temu więcej czasu na osobistą modlitwę i na zdystansowanie się do wielu rzeczy. Jeśli człowiek cały czas intensywnie pracuje, a tak jest w moim przypadku, to często nie ma chwili, by zastanowić się nad wieloma ważnymi rzeczami w życiu. Tymczasem

minione miesiące dały nam wszystkim szansę, by pomyśleć, czy to, co robimy w naszej codzienności, naprawdę jest potrzebne.

Ksiądz należy do tych kapłanów, którzy podczas niedzielnej mszy św. potrafią zapełnić świątynię. Na ambonie nie ma polityki, mówi ksiądz o Bogu. Pusty kościół to trudne doświadczenie?

– Nie jest łatwo. To bardzo trudne doświadczenie, którego my, kapłani, się uczymy. Owszem, w dni powszednie nigdy nie było dużo ludzi, ale w niedzielę świątynie się wypełniały. Ograniczenia związane z koronawirusem sprawiły, że np. w naszym kościele na Winiarach może być tylko 60 osób. Przykładamy wielką wagę do wszelkich wymogów sanitarnych, więc co niedzielę o wszystkich zaleceniach przypominamy i to ma wpływ na frekwencję. Na szczęście teraz, przed świętami, wielu ludzi przychodzi do spowiedzi. Znów są kolejki do konfesjonałów, choć pewnie nie takie jak w poprzednich latach. Ale to nam przywraca nadzieję.

Talerz na wigilii nie może zostać pusty

Przyzwyczaja się ksiądz do myśli, że te tłumy w polskich kościołach mogą już nie wrócić? I nie myślę tylko o koronawirusie.

– Ten rok na pewno bardzo wiele zmienił w polskim Kościele. I frekwencja to jest oczywiście coś, co przychodzi na myśl w pierwszej kolejności. Ale ja rąk nie załamuję, bo jakościowo nadal nie jest źle. Podbudowywali mnie ludzie dobrej woli, którzy mimo wszystko wstawali rano na roraty albo przychodzili na msze św. w tygodniu. Widzę po młodzieży z naszego duszpasterstwa akademickiego, że się nie zrażają, chodzą do spowiedzi, modlą się. Ktoś powie, że może żyję w jakiejś swojej bańce, ale zawsze prawda jest gdzieś pośrodku. Nigdy nie jest tak źle w Kościele, jak mówią o tym media. A z drugiej strony nigdy nie jest tak dobrze, jak głoszą różni ludzie mocno zaangażowani w życie Kościoła. Ale uważam, że mimo tych wszystkich przeciwności losu fundament jest bardzo dobry. Kto mówi, że to koniec albo schyłek Kościoła w Polsce, na pewno jest w błędzie. Jest na kim i na czym budować.

Ale nie ulega wątpliwości, że ten rok był dla Kościoła trudny. Afera w Kaliszu po filmie braci Sekielskich, potem Strajk Kobiet, ojciec Rydzyk… Można wymieniać długo. To wszystko nie są dowody na kolejny poważny kryzys w Kościele?

– My wszyscy ludzie Kościoła – nie tylko duchowni, ale i świeccy – jesteśmy powołani nie do tego, żeby budować instytucję Kościoła, tylko prawdziwą wspólnotę, czyli miłość międzyludzką. Dla kogo to jest priorytetem, ten sobie z kryzysem poradzi.

O jakim budowaniu wspólnoty ksiądz myśli?

– Podam przykład pierwszy z brzegu – na czasie, bo związany z Bożym Narodzeniem. Mimo pandemii koronawirusa i wszelkich przeciwności nasi studenci zapraszają po raz kolejny swoje koleżanki i kolegów z zagranicy na wieczerzę wigilijną do swoich domów. I z nimi spędzą święta w swoich rodzinach. To jest naprawdę coś wspaniałego i dowód na to, że to puste miejsce przy stole wigilijnym to nie tylko tradycja, ale namacalny dowód miłości. My nigdy nie robiliśmy jakiejś okazałej wigilii dla studentów z obcych krajów albo dla ubogich, którzy tego dnia są jakoś specjalnie „wystawieni” przez różne instytucje. To też oczywiście jest potrzebne, by tego dnia nikt nie czuł się samotny, ale dla nas najważniejsze zawsze było i jest, by ten pusty talerz, który mamy przy stole w swoim domu, został zagospodarowany. Jestem pewien, że to jest właśnie ewangeliczne życie i prawdziwe chrześcijaństwo.

W Kościele nie chodzi o hierarchię ani budynki 

Nie boi się ksiądz, że te wszystkie afery także księdza trafią rykoszetem?

– W ogóle się nie martwię, ani o swoją przyszłość, ani o przyszłość Kościoła. Dlaczego? Ponieważ wierzę, że Chrystus jest w nas. Jemu nie zależy, żeby Kościół przetrwał w tych wypełnionych po brzegi budynkach, w hierarchii czy w stowarzyszeniach albo organizacjach, Chrystus chce zamieszkać w naszych sercach. Patrzę na młodych ludzi i widzę, że on tam naprawdę jest. I nawet jeśli zewnętrznie by się wszystko zawaliło, to ta Ewangelia będzie. Wierzę, że mimo wszystko ten Kościół będzie trwał.

Na młodych ksiądz nie tylko patrzy, ale i dużo rozmawia – czy to w szkole na katechezie, czy w duszpasterstwie, a nawet po prostu na ulicy. Co dziś młodych najbardziej w Kościele wkurza?

– Oni chcą się z Kościołem utożsamiać, a nie chcą się go wstydzić. A niestety, często się wstydzą za wiele rzeczy, które w tym Kościele się dzieją. I chodzi zarówno o Polskę, jak i Kościół w wymiarze światowym. Nie rozumieją, dlaczego poważne problemy, jak np. pedofilia, są zbyt wolno rozwiązywane, m.in. przez hierarchię. Oni chcą czuć dumę z tego, że należą do pięknej i Bożej wspólnoty. Jestem jednak przekonany, że jeśli my, księża, będziemy więcej zajmować się Bożymi rzeczami, czyli modlitwą, ciszą, adoracją, poznawaniem Jezusa czy pomaganiem drugiemu człowiekowi, to będzie dobrze. Jeśli jednak postanowimy zajmować się wszystkim, tylko nie głoszeniem Ewangelii, to nie będzie dobrze.

LGBT to nie są ludzie drugiej kategorii

Często staje ksiądz w obronie osób ze środowiska LGBT. To nie jest wśród duchownych popularne…

– Spotykam takie osoby w swoim codziennym życiu – czy to w szkole czy to w duszpasterstwie… I wiem jedno, że to nie są ludzie drugiej kategorii. Dzisiaj w Kościele musimy zobaczyć przede wszystkim drugiego człowieka. I nie ma znaczenia, czy ktoś jest LGBT, czy ktoś jest po rozwodzie i zdecydował się na drugi związek, czy ktoś jest po prostu zwykłym, codziennym leniem – trochę oczywiście upraszczając, ale waga problemu jest ta sama. Dla Chrystusa każdy człowiek jest bardzo ważny. Jeśli więc ktoś grzeszy i ma nieporządek w swoim sercu, to zadaniem księdza jest niesienie miłości Jezusa w tym trudnym świecie – zwłaszcza dzisiaj w czasach pandemii. Po to Jezus umarł za każdego człowieka, żebyśmy my, duchowni to pokazywali. Dopiero z tej miłości może zrodzić się prawdziwa wiara. Nigdy na siłę i nigdy pod przymusem.

Dzisiaj jednak więcej jest tej walki niż miłości. Niektórzy nawet wzywali do obrony kościołów…

– Mimo wszystko wierzę w ludzi. Gdyby tak nie było, cała moja praca nie miałaby sensu.

Nakręciliśmy na Boże Narodzenie taki film ze studentami, który ma pokazać, że musimy na nowo nauczyć się ze sobą rozmawiać. Możemy mieć różne poglądy na wiele, często zasadniczych spraw, ale nie możemy tylko obrzucać się inwektywami. Nie tracę nadziei, że prawdziwy dialog jest jeszcze w Polsce możliwy. Cud nie wydarzy się ani jutro, ani pojutrze, ale trzeba drążyć skałę. Nawet przeciwne obozy mogą usiąść przy jednym stole.

Czego, oprócz zdrowia, życzy ksiądz w tym roku ludziom?

– Ten rok pokazał, że śmierć może być bardzo blisko nas. Jeśli spojrzymy na swoje życie w perspektywie śmierci, to łatwo odkryjemy, że nie warto się kłócić i obrażać drugiego, tylko szukać pojednania. Gdybyśmy pomyśleli, jak mnie inni ocenią po śmierci, to wiele by się mogło w naszym życiu zmienić. Życzę wszystkim, by na nowo nauczyli się rozmawiać z ludźmi. Po prostu z szacunkiem rozmawiać.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMagia choinkowych ozdób. Co powinno się znaleźć na choince?
Następny artykułBłaszczak: Żołnierze WOT pojadą do Wielkiej Brytanii