A A+ A++

Rozmowa z Lidią Kosiniak i Jerzym Wesołowskim, z Krakowskiego Klubu Morsów „Kaloryfer”.

Lidia Kosiniak, wiceprezes Krakowskiego Klubu Morsów „Kaloryfer”: Tak, morsów od kilku lat przybywa. Zrobiła się moda, ludzie trzaskają selfie, wrzucają zdjęcia na Facebooka, chyba w dobrym tonie jest pozować w zimnej wodzie. Bardzo mnie to cieszy.

Jerzy Wesołowski, prezes Kaloryfera: Niby każdy przychodzi dla zdrowia, ale zdjęcie musi być. W związku z tą modą do wody wchodzą bardzo różni ludzie. Na przykład tacy, którzy nie mają wiedzy ani doświadczenia, ale bardzo chcą się sprawdzić i wydaje im się, że skoro wczoraj wytrzymali siedem minut, dzisiaj wytrzymają dziewięć. To bardzo nierozsądne podejście, może skończyć się hipotermią.

Czyli wychłodzeniem organizmu poniżej 35 stopni Celsjusza. Przy czym mówimy o temperaturze wewnątrz ciała.

JW: Zdarza się, że widzę w wodzie chłopa, który stoi i dygocze: wyraźnie widać, że ma pierwszy stopień hipotermii i nawet o tym nie wie. Pewnie nawet nie wie, co to hipotermia. Ale przyszedł pokazać, jaki jest silny. Tymczasem z wodą, szczególnie zimną, nie ma zabawy.

Lidia Kosiniak i Jerzy Wesołowski po wyjściu z wody Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

Ale morsowanie jest wspaniałe, co jako świeżo nawrócony mors zaświadczam całym sobą. Jakie zatem macie rady dla początkujących? Jakich pułapek unikać?

LK: Zasada jest taka, że w pierwszym sezonie spędzamy w wodzie maksymalnie trzy minuty. Wejść, wyjść, wytrzeć się ręcznikiem, szybko ubrać. To absolutnie wystarczy. A drugi żelazny punkt to systematyczność. Minimum raz w tygodniu trzeba zamorsować, bez tego nie ma postępu. Chociaż pamiętam, że kiedy zaczynałam swoją przygodę, pod koniec sezonu przy temperaturze wody pięć stopni wchodziłam na pięć minut. Ale bardzo się zaangażowałam.

A u mnie zaczęło się w ogóle tak, że pojechałam na przełomie lipca i sierpnia z koleżankami nad Bałtyk. Uwielbiam pływać, a woda miała około 15 stopni, jak to u nas w wakacje. Nie wyobrażałam sobie, że nie wejdę do wody, to byłby zmarnowany wyjazd, kupiłam więc piankę z krótkim rękawkiem i każdego przedpołudnia spędzałam w morzu około godziny. Efekt był taki, że po południu moje koleżanki chodziły opatulone w ciepłe kurtki i marzły, a mi było ciepło. Dało mi to do myślenia. Wróciłam do pracy i przypomniałam sobie, że na portierni jest pan Wojtek, który przechwalał się, że morsuje na Bagrach. Przyszłam z jedną z koleżanek i tak już zostało.

Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

JW: A ja przejeżdżałem zimą przez most Dębnicki i zobaczyłem, że jakiś szaleniec płynie Wisłą wpław, co prawda w piance. Nie kumałem, nie rozumiałem, co trzeba mieć z głową. Lidka wciągnęła mnie w morsowanie i rok później przepłynąłem lodowatą Wisłę, co prawda w poprzek i w Tyńcu, ale jednak. Co więcej, poznałem tego szaleńca i zrozumiałem, jakie wspaniałe jest pływanie w zimnej wodzie. Połknąłem nie tylko haczyk, ale i całą wędkę.

Wracając do pytania: regularność i krótkie kąpiele to podstawa, ale ważne też, żeby umówić się z kimś doświadczonym. Absolutnie odradzam samodzielne morsowanie i absolutnie odradzam morsowanie pod wpływem środków odurzających czy alkoholu. Konsekwencje zdrowotne takich błędów mogą być bardzo poważne. Nie ma morsowania po piwku.

Czym to grozi? Kłopotami z krążeniem? Ten facet z Norwegii, który na YT pije wódkę litrami i nurkuje w przeręblach nie ma problemu z łączeniem zimnej wody i alkoholu.

JW: Słaby przykład do naśladowania. Alkohol rozrzedza krew, która zaczyna krążyć szybciej. Woda może mu wytłumaczyć, jak straszny błąd popełnił.

Zawał? Udar?

JW: Oczywiście. Skoro można dostać na ulicy czy kanapie, można i w zimnej wodzie.

Idę więc nad Bagry albo Kryspinów, chcę pierwszy raz w życiu wejść do naprawdę zimnej wody i co mam zrobić?

JW: W morsowaniu chodzi przede wszystkim o to, żeby usłyszeć swoje ciało i nauczyć się go od nowa. Jesteśmy niesamowicie rozgrzani przez cywilizację. W domu ciepło, wychodząc w zimowy dzień na ulicę, ubieramy się w wiele warstw, ubrania są tak szczelne, że odgradzają nas od chłodu, wiatru i wilgoci. Nasz organizm ma megakomfortowe warunki. A nie tak dawno nasi przodkowie spędzali całą zimę w izbach, w których temperatura miała 12 stopni. Teraz takie warunki traktowane są jako ekstremum.

Morsowanie jest więc, jakkolwiek banalnie by to brzmiało, powrotem do natury. I wielkim szokiem, do którego organizm musi się przyzwyczaić. Każde wejście do lodowatej wody jest szokiem dla naszego ciała. A wszystko, co najważniejsze, dzieje się podczas pierwszych 60 sekund od zanurzenia.

Wszystko, czyli co?

JW: To właśnie pierwsza minuta jest podstawą rozbudowy i wzmocnienia systemu immunologicznego. Dlatego wchodzimy do wody szybko i zdecydowanie, zanurzając się powyżej linii serca. I chowamy ręce pod wodę.

Naprawdę? Większość osób stoi „na jeńca”, trzymając ręce wysoko nad wodą.

LK: Co bierze się z późniejszych trudności z ubieraniem. Nie sposób nałożyć spodni czy bluzki zgrabiałymi dłońmi.

JW: Moim zdaniem trzymanie rąk nad wodą jest błędem. Jeśli kogoś bolą bardzo dłonie, wystarczy, że będzie trzymał je tuż nad powierzchnią. Można też założyć rękawiczki albo schować dłonie pod pachy, co zaraz zaprezentuję. Pod pachami są zresztą duże gruczoły, które szybko się wychładzają, więc dajemy im dodatkową ochronę. W każdym razie im więcej ciała schłodzimy w tym krótkim czasie, tym większego kopniaka dostaje nasz system odpornościowy.

Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta

Widzę, że nie macie nie tylko rękawic, ale też butów. Ja wziąłem ze sobą kryte plastiki, kupione przed wyjazdem do Chorwacji. Dzięki nim mogę spędzić w wodzie więcej czasu.

LK: Buty są potrzebne przede wszystkim po to, żeby nie nadziać się na butelkę czy kamienie. Jeśli idziemy pływać, najlepiej chlupnąć do wody od razu.

JW: Stopy i dłonie marzną, bo nie mają właściwie wyściółki tłuszczowej, poza tym krew odpływa stamtąd najszybciej. Ja nie używam, ale jeżeli dla kogoś barierą jest brak rękawic, butów czy skarpet neoprenowych, niech je zakłada. Po co psuć sobie przyjemność?

Co dokładnie stanie się w pierwszej minucie po naszym wejściu do wody?

LK: Pojawi się straszne zagrożenie dla organizmu. Cały organizm obudzi się i zostanie postawiony w stan najwyższego alarmu. Całe ciało będzie krzyczeć: „uciekaj”.

Może nie będę cytował, co krzyczy moje ciało, bo to mało parlamentarne.

JW: Nic dziwnego: dzieje się coś strasznego. Mózg nie wie, że wyjdziemy za chwilę, w związku z tym stawia cały organizm w stan obrony. Reaguje tak, jak gdybyśmy wypadli za burtę statku. Krew odchodzi z naczyń przypowierzchniowych, żeby dogrzewać organy wewnętrzne. Dopływ krwi do mniej istotnych dla funkcjonowania organizmu narządów zostaje odcięty. Czujesz, że ręce i nogi zaczynają zamarzać, ponieważ jest tam mniej krwi. Najważniejsze są serce, wątroba, płuca, nerki. Jeśli temperatura wewnętrzna spadnie poniżej 35 st. C, ryzykujemy odmrożenia, zaburzenie tętna, ciśnienia i oddychania, utratę przytomności i śmierć.

A jednak morsy nie umierają, tylko wychodzą i wracają za tydzień w to samo miejsce.

LK: Ponieważ nasze organizmy mają fenomenalne umiejętności adaptacji.

JW: Można trening z zimnem porównać do robienia pompek. Ćwiczymy, biegając, jeżdżąc na rowerze, chodząc na siłownię. Tu wchodzimy do wody i stawiamy nasz system immunologiczny na siłę na baczność. Kilka dni później to samo. System się wzmacnia.

Wim Hof, słynny Holender, przebiegł maraton za kołem podbiegunowym w temperaturze –16 st. C z gołą klatką piersiową. A potem wspiął się z grupą odzianych w same szorty i sandały śmiałków na Kilimandżaro. Twierdzi, że zimno pomaga w zwiększonej produkcji leukocytów, a co za tym idzie – uodparnia na infekcje. Ale on uprawia zaawansowane ćwiczenia oddechowe.

LK: Wpływ zimna na odporność potwierdziły badania naukowe. A jeszcze możemy dodać, że zimno wspomaga przemianę białej tkanki tłuszczowej w brązową i beżową. Biały tłuszcz magazynuje przede wszystkim energię, beżowy i brązowy służy do wytwarzania ciepła.

Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

Morsowanie sprzyja odchudzaniu?

JW: Samo wejście do zimnej wody nie wystarczy. Konieczne są kolejne kroki, ruch, ćwiczenia.

Widzę, że zupełnie się nie rozgrzewacie. Dlaczego?

LK: A po co? Rozbieram się, temperatura ciała nieco spada, nakładam czepek, okulary. Można się odrobinę porozciągać, wystarczy.

JW: Osoby szczupłe powinny się minimalnie poruszać. Nie po to, żeby podnieść tętno do poziomu wysiłkowego 130, 135. To największy błąd, jaki można popełnić. Podkręcamy wówczas oddech, puls, krążenie. Jeżeli przeprowadzimy intensywną rozgrzewkę i wejdziemy do zimnej wody, która jeszcze podniesie tętno, możemy przekroczyć barierę bezpieczeństwa. Jeśli ktoś jest zdrowy, nawet tego nie zauważy, ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że ma kłopoty z krążeniem. Po wyjściu z wody również nie biegamy katorżniczo. Robienie pompek i innych ćwiczeń wysiłkowych jest niebezpieczne, a to, że nic się nie dzieje, jest jedynie oznaką sprawnie działającego organizmu.

Organizm ma umiejętność zamknięcia naczyń włosowatych – następuje tzw. wazokonstrykcja obwodowa. Najpierw zamykają się palce, potem dłonie i stopy, ramiona i nogi są wyłączane z obiegu, zostawiając więcej krwi do zużycia przez serce i mózg. Intensywny trening po wyjściu sprawi, że układ krążenia otworzy naczynia włosowate, w wyniku czego krew wychłodzi się jeszcze bardziej, po czym dotrze do serca. To może prowadzić w prostej linii do tzw. afterdropu. W skrajnych przypadkach może dojść nawet do zatrzymania akcji serca.

Nie dam się nastraszyć. Wchodzimy?

LK: Ja popływam.

JW: Wchodzimy. Tylko proszę zanurzyć od razu ręce, bez tego nie ma morsowania.

(Wchodzimy obok grupki morsów, która na opisanie swojego stanu używa głównie popularnego rzeczownika „k…a”. Lidia Kosiniak skacze na główkę ze schodków).

JW: Tak, jak wspomniała Lidia, pięć minut w wodzie uznaje się za naturalną i bezpieczną granicę. Pierwsza minuta jest dla immunologii. Kolejne cztery minuty wpływają regulująco na cały organizm i są czystą przyjemnością. Powyżej tej granicy istnieje prawdopodobieństwo, że zimno zacznie nam szkodzić. Ale to nie jest oblig: mamy słabszy dzień, nie spaliśmy całą noc, jesteśmy po trzydniowej imprezie… Jeśli czujemy, że powinniśmy wyjść wcześniej, wychodzimy. Nie ma wstydu. Podstawowa zasada: słuchaj sam siebie. Nie bijemy żadnych rekordów.

Jest jeszcze jeden szczegół: skala trudności rośnie wykładniczo w stosunku do wskazań termometru. Przy pięciu stopniach da się długo wytrzymać. Wydawałoby się, że 1,5 stopnia w dół nie ma już takiego znaczenia. Nic bardziej mylnego. Dzisiaj woda ma 3,5 stopnia i to jest już niska temperatura. A 2 stopnie oznaczają gigantyczne wyzwanie dla organizmu.

Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

No i jak z tymi rękami pod wodą?

Ręce strasznie marzną, ale jest nieźle. A kiedy można zacząć pływać?

LK (podpływa): Początkującym nie polecam. Z kolei minuta, dwie to czas dostępny dla każdego, kto oswoi się z zimną wodą. Trzeba wiedzieć, gdzie jest dno i absolutnie nie pływać w pojedynkę. Pływanie wychładza trzy razy bardziej niż klasyczne morsowanie.

Mnie po dwóch sezonach morsowania przyszło na myśl, że skoro niektórzy pływają, powinnam spróbować i ja. Morsowałam ze skarpetami, rękawicami, płetwami, na bojce. Razem z Jerzym przepłynęliśmy w listopadzie Wisłę w Tyńcu, żeby sprawdzić, czy możemy przeciągnąć smoka przez rzekę, czyli wziąć udział w naszej najważniejszej klubowej imprezie „Przeciąganie smoka przez Wisłę”. To około 120 metrów w jedną stronę. Zrobiliśmy próbę, wyszło nieźle. Pływania w zimnej wodzie nie da się porównać z niczym.

JW: Jeszcze w temperaturze 12 stopni intensywne pływanie rozgrzewa. Przy założeniu dobrej kondycji można w takiej wodzie pływać godzinami. Poniżej robi się trudno. W takiej temperaturze wody jak dzisiaj nawet pięć minut to duży wyczyn.

Czasami zabieram morsów, którzy już obyli się z wodą, na dystans 50 metrów. Płyniemy zawsze z bojkami, czasami z głową na wierzchu. Jak widzę objawy zmęczenia, kłopoty z oddychaniem – natychmiast wracamy. Zdrowy rozsądek przede wszystkim.

Jak to możliwe, że krakowianin Rafał Ziobro płynie przez Cieśninę Beringa albo wokół przylądka Horn i nie wpada w hipotermię?

JW: Albo Leszek Naziemiec, pierwszy Polak, który przepłynął arktyczną milę w temperaturze –1,2 st. C. Płynął razem z 14 innymi śmiałkami. Przy czym najciekawsze, że zagrożeniem była nie kra, nie temperatura i nie prądy, tylko morsy, które niekoniecznie lubią ludzi. Albo nasza koleżanka klubowa Aldona Skowrońska, która jako ósma osoba w Polsce przepłynęła lodową milę 1609 metrów bez przerwy, w czepku i kostiumie.

Zawodnicy, którzy pływają w tak ekstremalnych warunkach, smarują się specjalnymi kremami, które pomagają odrobinę w zachowaniu ciepła. Trenują latami, płyną na granicy hipotermii. Ale i oni czasami rezygnują. O, widzę, że zaczyna pana telepać.

LK: Morsowanie, proszę pana, to jak odkrywanie nowych lądów.

Jeszcze chwilę! Z jednej strony mówicie, że przebywanie w zimnej wodzie dłużej niż pięć minut może być niebezpieczne, z drugiej pływacie np. z jednego brzegu Wisły na drugi, co zajmuje więcej czasu.

LK: To kwestia doświadczenia. Morsowanie na stojąco jest wspaniałym doświadczeniem, również towarzyskim, bo można sobie pogadać z fajnymi ludźmi w ciekawym otoczeniu. Funkcja socjalizująca ma tu duże znaczenie. A jeśli ktoś chce się przygotować do pływania, powinien krok po kroku budować odporność i wytrzymałość. Ja pływam praktycznie co dzień i czuję się wspaniale.

Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta

Zdarzyło się wam, że ktoś przeszacował siły?

JW: Wielokrotnie. Próbujemy wówczas zmusić do wyjścia z wody. Wie pan, jako mors potrafię być bardzo sugestywny.

Pamiętam, że porwał się na pływanie człowiek, który nie powinien był tego robić. 50 metrów i zapraszamy na ciepłą herbatę, tak mu radziliśmy. Uparł się, że przepłynie z nami 1,7 km. Wyciągnęliśmy go z wody w stanie drugiego stopnia hipotermii praktycznie. Był drobnej budowy, przeszacował własne siły. Ale panem już telepie, naprawdę, czas wychodzić.

Ostatnie pytanie: zanurzać głowę czy nie zanurzać?

JW: Jasne, że zanurzać. Bez tego nie ma morsowania. Skusi się pan?

Jeszcze nie tym razem.

KL: Zatoki sobie w ten sposób wyleczyłam.

JW: Niektórzy mówią o resecie, inni o nurku. Jak nie zanurzę się na koniec, nie ma frajdy. Jadę do domu i wiem, że coś się nie stało. Przysiad w wodzie jest konieczny.

Dosyć, wychodzę.

JW: Rozumiem. A my tu jeszcze chwilkę zostaniemy.

(Zanurza głowę, nad lustrem wody zostają trzymane w dłoni okulary).

Rozmawiał (i morsował) Michał Olszewski

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW 7 dni do rzeki Ren (TYLKO W GAZECIE)
Następny artykuł​Koronawirus w Europie: Pierwsze partie szczepionki dla państw UE są w drodze