To jedna z największych katastrof rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, która chce nie tylko w Rosji, ale też na świecie uchodzić za nieomylną i wszechmocną. Specsłużbę, stojącą na straży władzy prezydenta Władimira Putina upokorzył opozycjonista Aleksiej Nawalny. Dodzwonił się – jak zapewnia – do Konstantina Kudriawcewa. To chemik wojskowy z Instytutu Kryminalistyki FSB, który w sierpniu miał brać udział w operacji otrucia opozycjonisty. Kudriawcew przez prawie 50 minut rozmawiał z Nawalnym o szczegółach tej akcji, sypał nazwiskami agentów, opowiadał, jak zacierali ślady i dzielił się opiniami, dlaczego akcja się nie udała i Nawalny przeżył. Opozycjonista rozmowę nagrał i umieścił na YouTube z tytułem „Zadzwoniłem do swojego mordercy. Przyznał się”. Materiał w krótkim czasie został odtworzony ponad 13 mln razy. Światowe media rozmowę tłumaczą teraz na wiele języków.
Opublikowana rozmowa, jeżeli jest prawdziwa, a nikt przekonująco temu nie zaprzeczył, pokazuje czarno na białym, że rosyjskie władze chciały pozbawić życia najbardziej znanego opozycjonistę w tym kraju. Trudno o mocniejsze dowody niż ten materiał. Gdyby taka rozmowa wyciekła w demokratycznym kraju, doszłoby do ogromnego wstrząsu i jego władze byłyby skończone. A w Rosji? Za każdym razem, gdy próbowano zabić, wiele razy skutecznie, przeciwników Putina, a wszystkie ślady prowadziły do Kremla, mówiono, że coś się wreszcie musi zmienić.
Trucizna w majtkach
Najważniejsze i jednocześnie najbardziej przerażające jest to, że z rozmowy Aleksieja Nawalnego z Kudriawcewem wynika, iż w operację zabicia opozycjonisty zaangażowana była wierchuszka służb specjalnych. To z kolei oznacza, że o planie pozbycia się Nawalnego nie mógł nie wiedzieć Władimir Putin. Nawalny twierdzi nawet, że to on wydał polecenie zamordowania go. Opozycjonista dzwonił do Kudriawcewa o siódmej rano i przedstawił się jako doradca sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaja Patruszewa, który przygotowywał dla szefa raport o sierpniowej akcji, mającej doprowadzić do śmierci Nawalnego.
Patruszew to potężna figura, bliski współpracownik i przyjaciel Putina. Agenta FSB Kudriawcewa zupełnie nie dziwi, że jego współpracownik pyta go o szczegóły przygotowywanego przez FSB zabójstwa. A skoro wiedział o tym szef rosyjskich służb specjalnych, to trudno sobie wyobrazić, żeby nie rozmawiał z Putinem o planach zabicia znanego na całym świecie opozycjonisty. Kudriawcew sypał szczegółami akcji. Zdradził nawet, że trucizna została umieszczona w wewnętrznej części niebieskich majtek Nawalnego. Podzielił się też opinią, że akcja się nie udała, bo piloci samolotu, w którym Nawalny stracił przytomność, natychmiast podjęli decyzję o lądowaniu w Omsku, a lekarze z pogotowia ratunkowego wykazali się profesjonalizmem.
FSB jak Rosja
Profesjonalizmem nie wykazał się natomiast Konstantin Kudriawcew. Funkcjonariusze FSB mają bowiem zakaz rozmawiania o sprawach służbowych przez zwykłe telefony komórkowe. W tym celu mają korzystać z aparatów mających atest bezpieczeństwa FSB. Nawalny zadzwonił do Kudriawcewa na zwykły telefon. Skorzystał tylko z oprogramowania, które sprawiło, że agentowi FSB wyświetlił się numer, który mógł skojarzyć ze swoimi przełożonymi. Według procedur, funkcjonariusz FSB w takiej sytuacji powinien od razu się rozłączyć. I tak zrobiło kilku innych funkcjonariuszy FSB, z którymi Nawalny próbował się skontaktować. Na Kudriawcewie takie wrażenie jednak zrobiło, że dzwonią do niego z samej góry specsłużb, że nie śmiał się rozłączyć. Nawet pytał, czy o takich sprawach może rozmawiać przez zwykły telefon. Nawalny, udający doradcę sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, zapewnił go, że ma na to pozwolenie przełożonych. Uspokojony agent FSB kontynuował rozmowę.
FSB dba, by postrzegano ją jako nieomylną i bardzo skuteczna służbę specjalną. Tymczasem to już jej druga poważna wpadka w ostatnim czasie. Niedawno dziennikarze Bellingcat, „Der Spiegel”, CNN i The Insider ustalili tożsamość agentów FSB, którzy od lat jeździli za Nawalnym podczas jego podróży po Rosji. Udało im się to, bo FSB nie działa lepiej niż inne instytucje państwa przeżartego korupcją i bylejakością. Rosyjskie prawo umożliwia inwigilację obywateli i śledzenie niemal każdego ich kroku. Dane Rosjan o tym, gdzie byli i jak długo, a także ich korespondencja w internecie jest zbierana i przechowywana przez służby i policję. Funkcjonariusze tych organów jednak chętnie je sprzedają, każdemu, kto jest gotowy zapłacić. Dlatego dziennikarze śledczy mogli odtworzyć, jak członkowie komanda FSB polującego na Nawalnego go śledzili.
FSB przekonuje teraz, że rozmowa Nawalnego z ich agentem to „fałszywka”. Telewizja CNN zapytała Dmitrija Pieskowa: – Czy Kreml nadal zaprzecza, że ma jakikolwiek związek z tym otruciem?
– Z jakim otruciem? – odpowiedział pytaniem Pieskow. Rosyjskie władze działają bowiem na zasadzie: jak cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka. Zasłaniają się, że zagraniczne kliniki i laboratoria, które znalazły ślady zabójczej substancji z grupy nowiczoków w organizmie Nawalnego, nie chcą przekazać Rosjanom dokumentów. Dlatego Kreml nic nie wie o jego otruciu, nie wszczyna się też śledztwa w tej sprawie. Tylko Putin podczas swojej niedawnej, wielkiej dorocznej konferencji prasowej, pytany o Nawalnego, nie wytrzymał. – Po co go truć? A komu on potrzebny? Jeśli by chcieli, doprowadziliby sprawę do końca – powiedział prezydent Rosji.
Anachroniczny reżim
Jednak trudno już o mocniejsze poszlaki na to, że Kreml nie ma czystego sumienia i mógł zlecić zabicie swojego oponenta. Wydawać by się mogło, że sprawa Nawalnego powinna wywołać wściekłość w społeczeństwie i zmieść z Kremla Putina wraz z jego ekipą. Niezależne rosyjskie media żyją kolejnymi, sensacyjnymi doniesieniami w tej sprawie. Redakcje domagają się natychmiastowego wszczęcia śledztwa przeciwko podejrzanym o próbę zamordowania opozycjonisty. Ludzie nie kryją oburzenia też w mediach społecznościowych. Ale na tym się kończy.
Kreml już dawno zadbał o to, żeby takie „trudne” sprawy nie wychodziły poza ograniczone bańki informacyjne. Wielu Rosjan może w ogóle nie wiedzieć o rozmowie Nawalnego. Niezależne media są popularne, ale głównie w opozycyjnie nastawionych środowiskach, w największych miastach. Większość Rosjan informacje czerpie z państwowych propagandowych telewizji, które kontroluje Kreml. A one, jak rosyjskie władze, o otruciu Nawalnego nie wiedzą i starają się pomijać tę sprawę. Ewentualnie przemielą ją propagandowo, że wszystko ukartowały zachodnie służby specjalne, które atakują rosyjskie władze. W Rosji oczywiście ludzie potrafią też korzystać z internetu. Ale, żeby się z niego za dużo nie dowiedzieli, wiele serwisów przejęli ludzie związani z Kremlem i zamienili je w media bardziej rozrywkowe niż informacyjne.
Jednak Rosjanie, a wśród też wielu tych, którzy oglądają propagandę, wcale nie zaprzeczają, że rosyjska władza może mieć już krew na rękach. Wiedzą jak zginęła dziennikarka „Nowoj Gaziety” Anna Politkowska, jak zastrzelony został w centrum Moskwy opozycyjny polityk Borys Niemcow, jak otruli Aleksandra Litwinienkę i wielu innych. Zlecających te zabójstwa nigdy nie odnaleziono. I było już tyle niewyjaśnionych śmierci, że stępiła się społeczna wrażliwość. W Rosji ten próg bólu społecznego został daleko przesunięty.
Rozmiary Rosji też nie ułatwiają przeprowadzania skoordynowanych protestów w całym kraju. Ostatnio wybuchają one punktowo, jak np., w Moskwie, Petersburgu czy Chabarowsku. Syberię ścinają właśnie mrozy po minus 30 stopni, a w takich warunkach trudno się protestuje. – Jak my tu mamy protestować, skoro albo mamy zimę, albo się do zimy przygotowujemy. Można jechać protestować do Moskwy, ale to jest ponad trzy tysiące kilometrów – uświadamiała mnie kiedyś, trochę ironicznie, znajoma z Nowosybirska, trzeciego co do wielkości miasta Rosji.
Jednak w dorosłość wchodzi już pokolenie, do którego rosyjska propaganda kompletnie nie trafia. Coraz więcej ludzi w Rosji żyje w zupełnie innej przestrzeni informacyjnej niż propagandowe szczekaczki. Dla nich Putin i jego władza to równoległa rzeczywistość, która ich mało obchodzi. Nie trafiają do nich sakralne straszenia, że jak Putina zabraknie, to wróci bieda, taka jak w latach 90., bo oni nie pamiętają tego okresu. Nie robi na nich też wrażenia straszenie Zachodem, gdyż oni wiedzę o świecie i swoim kraju czerpią z tych samych źródeł, co ich rówieśnicy na Zachodzie. Widzą, że kolega z Belgii, Holandii, USA czy Polski nie jest dziką bestią. Dla nich putinowski reżim jest anachronizmem, którego kompletnie nie rozumieją. Kreml natomiast ich nie rozumie i próbuje rozwiązywać problemy starymi sposobami, które tylko zaostrzają sytuację. Któregoś dnia, mogą powiedzieć: „dość!”. Ale to jeszcze nie dziś i raczej nie jutro.
Czytaj też: Realizują scenariusz Putina. Rosyjska partia w Polsce. Kto w niej jest
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS