Nie cierpiał patosu i od pomników ze spiżu wolał zawsze coś żywego i barwnego. Dlatego wpadliśmy na pomysł, by taki pomnik wystawić mu w drugą rocznicę śmierci. Pomnik przypominajkę, przewodnik po miejscach, w których się urodził i kształtował, a także po tych, w których smakował się życiem.
Te pierwsze w Szopienicach, peryferyjnej dzielnicy Katowic, do niedawna były niczym tolkienowski Mordor. Przy czym w odróżnieniu od potocznie tak nazywanej warszawskiej dzielnicy biurowców rzeczywiście przypominały to miejsce czeluściami hutniczych pieców i zasnutym ołowianymi chmurami niebem. Nie da się w pełni zrozumieć Kutza i docenić jego artystycznej drogi, jeśli nie odwiedzi się choć na chwilę domów przy Szabelnianej, Ogrodu Dworcowego i hałd. Z obejrzeniem tych ostatnich trzeba się spieszyć – większość już rozebrano, kamień zużyto przy budowie autostrad. Przemysł, który przez ponad dwa wieki był żywicielką i jednocześnie przekleństwem Szopienic, dogorywa. Kutz, gdy tutaj przyjeżdżał, klął pod nosem, że to miejsce zapomniane. Dopiero w ostatnim czasie życie zaczęło tu wracać.
Z Szopienic wyjechał na studia w łódzkiej szkole filmowej, ale zaglądał tu w ważnych momentach życia. W miejscowym kinie zorganizował premierę filmu “Krzyż walecznych” (ojciec, którego posadził obok siebie w pierwszym rzędzie, smacznie zasnął przed końcem emisji). Przed nakręceniem “Soli ziemi czarnej” przywiózł tutaj operatora Wiesława Zdorta i innych współpracowników, żeby – jak mówił – uczyli się na tym przedziwnym konglomeracie. “Bo tu wszystko stoi obok siebie: moja ojcowizna, stare chłopskie chałupy, a za nim wielki potwór – huta. Tu jest jakby esencja – cały Śląsk we wszystkich swoich formach. Nagromadzenie tych fenomenów było kałamarzem dla mojej ekipy, która nie była stąd i mogła wszystko zobaczyć w pojedynczych egzemplarzach – jak w leksykonie”.
Szopienice z dzieciństwa zapamiętał jako olbrzymią fabrykę, jednego z największych w Europie producenta cynku. Stąd nie szło się na studia, ale prosto po szkole harować do huty. Kolejarze, tacy jak Franciszek, ojciec Kutza, przy hutnikach byli arystokracją. Mało kto dożywał w tych warunkach emerytury, na ołowicę cierpiały tu nawet dzieci. Kutz pewnie by podzielił los wielu innych mieszkańców Szopienic, gdyby nie jego upór i przykład matki. To Anastazja była głową rodziny, choć utrzymywał ją Franciszek.
Ze złotą peruką
Większość swojego życia spędził poza Śląskiem, ale dla reszty Polski i tak pozostał jej najlepszym ambasadorem. Za takiego uważa go też Marcin Krupa, prezydent Katowic, choć Kutz przez lata nie szczędził władzom tego miasta krytycznych słów. – On po prostu był naszym śląskim nauczycielem, takim twardym, który nie pozwolił sobie dmuchać w kaszę – wspomina zmarłego w grudniu 2018 r. reżysera prezydent Katowic. Kutz pewnie by się ucieszył, że władze tego miasta postanowiły wystawić mu szczególny pomnik: ufundują nagrodę dla osoby, która wyróżniła się w tych dziedzinach, które jemu samemu były szczególnie bliskie: w sztuce, aktywności społecznej i politycznej oraz lokalności. Laureata (nie tylko spośród Ślązaków, bo Kutz przecież sam ponad Śląsk wyrastał) wybierze kilkunastoosobowa kapituła złożona z osób, które autora “Soli ziemi czarnej” znały i z nim współpracowały: artyści, naukowcy, dziennikarze. Wręczenie nagrody, 50 tys. zł, zaplanowano na 16 lutego, bo wtedy przypada rocznica urodzin Kutza. Wcześniej, już od 18 grudnia, na stronie katowice.wyborcza.pl prezentować będziemy reportaż multimedialny opisujący rodzinne strony reżysera. Oprowadzali nas po nich m.in. jego najstarszy syn Gabriel (dostał imię po bohaterze “Soli ziemi czarnej” zagranym przez Olgierda Łukaszewicza) i Krzysztof – bratanek, który mieszkając w Krakowie, nie przestał kochać Katowic.
To Krzysztof Kuc (jest z tej części rodziny, która nie wróciła do pierwotnej formy nazwiska) zaprowadził nas na cmentarz, gdzie spoczywają rodzice reżysera. Matce zawdzięczał wolność wyboru, a ojciec kolejarz chwilę dumy z syna przeżył podczas premiery jego pierwszego filmu. To, na czym polega władza bycia na scenie, kilkuletni Kazimierz poczuł zaś w szopienickim przedszkolu – ochronce prowadzonej przez boromeuszki. – Ubrany w białe szatki, z peruką złotych włosów opadających na ramiona, złotą opaską i gwiazdką nad głową, a dookoła kręci się sześć dziewcząt – aniołków – Krzysztof Kuc opisuje tak plastycznie tę scenę, bo setki razy słyszał ją od głównego bohatera. – Gdy wychodzili na scenę, cała sala biła brawa. On miał tu własne niebo i zabrał je z sobą w świat – opowiada o Katowicach Kazimierza Kutza jego bratanek.
Kutz unieśmiertelnił w kilku swoich filmach strony, z których pochodził, a właściwie stworzył ich własną, romantyczną wersję. Romantyczne i piękne w tych filmach są nawet szopienickie hałdy i robotnicze familoki. Te z Nikiszowca, innej przemysłowej dzielnicy Katowic (pokazane m.in. w “Soli ziemi czarnej”), stały się zaś atrakcją turystyczną i coraz chętniej w miejsce rodzin górniczych wprowadzają się tutaj artyści i ludzie innych wolnych zawodów. To Kutz w dużym stopniu odkrył Nikiszowiec dla świata. Taka sztuka powiodła się mu również z leżącym po sąsiedzku Giszowcem, osiedlem stylizowanych na wiejskie domów, które sto lat temu wzniesiono w myśl idei miasta ogrodu Ebenezera Howarda. Komunistyczni planiści z ekipy Edwarda Gierka uznali istnienie takiego osiedla za anachronizm i marnotrawstwo miejsca. Zamiast parterowych domów z ogródkami kazano więc wznosić wieżowce z wielkiej płyty. Kutz w “Paciorkach jednego różańca” opisał dramat ludzi, którym w imię postępu, a tak naprawdę zysku, odbierano całe życie i kazano mieszkać w “betonowych szufladach”. To, że dzieła zniszczenia starego Giszowca nie udało się dokończyć, wynikało przede wszystkim z upadku Gierka w 1980 r., ale film Kutza też miał w tym wszystkim swój udział. I to przede wszystkim dzięki reżyserowi udało się na Śląsku obudzić wrażliwość na lokalną historię i tradycję.
Stąd się wziąłem
Kutz sprawił, że wielu Ślązaków, ale też reszta Polski, myśląc o tej tradycji, ma przed oczami familoki z nieotynkowanej cegły i kobiety w różnobarwnych ludowych strojach. W kilkuminutowej scenie z “Perły w koronie” (filmu o strajku w przedwojennej Polsce), w której przed kamerą defilują kolejne kolorowe grupy, Kutz jakby mówił do nas z ekranu: “patrzcie, stąd się wziąłem, tym oddychałem”.
Kreując taki malarski, wręcz baśniowy wizerunek Śląska, Katowic, Szopienic, Kutz nie miał złudzeń, że pod tą feerią barw kryje się też dramat ludzi żyjących w warunkach klęski ekologicznej i stale skazanych na pozycję obywateli drugiej kategorii – najpierw pod rządami niemieckimi, a następnie polskimi. W tych samych filmach, w których malował Śląsk kolorami tęczy, pokazywał więc biedę, wykluczenie i pytał ustami powstańca śląskiego w “Soli ziemi czarnej”, dlaczego nam Polska nie pomogła. Kutz tego pytania nie przestał zadawać do końca życia. Kolejne rządy i kolejnych prezydentów Katowic egzaminował z tego, co zrobiły dla Śląska, i wiecznie rugał, że zbyt mało.
Choć zarzekał się, że Śląsk nie wywołuje w nim już szybszego bicia serca, śledził każdą stamtąd informację. Gdy w ostatnich latach wpadał do Katowic, bywał przede wszystkim w centrum miasta. Miał swoją ulubioną kawiarnię i kilka restauracji. W tej pierwszej – jak wyjawiła nam Krystyna Klaczkowska, która przez ponad 20 lat była dyrektorem biura senatorskiego (bez jej organizacyjnych talentów Kutz by nie dał sobie rady) – wcale nie najważniejszy był smak kawy. Co zatem? Trzeba sprawdzić w multireportażu, nikt tego nie opowie lepiej niż osoba, która wtedy z Kutzem w tej kawiarni przebywała.
Słuchając opowieści Klaczkowskiej o ulubionych potrawach Kutza i trunkach, każdy, kto miał okazję choć pobieżnie poznać wielkiego reżysera, westchnie: “Tak, to był właśnie on!”.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS