A A+ A++

Szpital uniwersytecki przy ul. Przybyszewskiego w Poznaniu, jeszcze niedawno mieściła się tu neurologia i neurochirurgia.  Teraz to czerwona strefa walki z COVID-19.

 Anestezjolodzy, pielęgniarze i opiekunowie medyczni sami zgłosili się do pracy z zakażonymi koronawirusem. Pracują w jednym z najlepszych klinik w kraju, kieruje nią prof. Krzysztof Kusza, prezes Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii.

Sami – jak o sobie mówią – „gówniarze”. Po trzydziestce, góra czterdziestce. Chce im się pracować, dogadują się świetnie, tworzą rewelacyjny zespół.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

– Gotowi? Raz, dwa, trzy – czterech pielęgniarzy i  lekarz ostrożnie i powoli obraca na łóżku chorego w farmakologicznej śpiączce, który podłączony jest do respiratora. I pacjent (140 kg wagi) już leży na brzuchu. To typowy obraz z oddziałów covidowych. – Leżenie na brzuchu zmienia układ ciała, poprawia parametry wymiany gazowej. W tkance płucnej następuje lepszy rozkład sił – mówi Michał Burszewski, anestezjolog. 

Przed pandemią na oddziałach anestezjologii i intensywnej terapii może jeden, dwóch pacjentów leżało na brzuchu, dziś leży połowa.

Pielęgniarz Aleksander Lisiak właśnie zaczyna przewracać kolejnego chorego. 

CZYTAJ TAKŻE: Byliśmy w czerwonej strefie w Wolicy. Nie ma czasu się tu bać  

Chory kłóci się z respiratorem 

Jest początek grudnia, najstarszy pacjent w czerwonej strefie przy ulicy Przybyszewskiego skończył 70 lat. A najmłodszy ma 44  – wysoki, dobrze zbudowany, z wielkim tatuażem smoka na ramieniu.

Od tygodnia oddycha za niego maszyna. Żeby terapia miała sens, lekarze wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną.

Organizm w śpiączce nie walczy mimowolnie z respiratorem (lekarze mówią “nie kłóci się z nim”), nie dubluje go. Chory podświadomie nie próbuje łapać głębokich, dramatycznych oddechów.

– To szalenie niebezpieczne, bo taki szarpany oddech wtórnie może uszkodzić płuca – opowiada lekarz Michał Burszewski. – Wentylacja mechaniczna to leczenie bardzo inwazyjne, ale tę inwazję chory powinien z założenia przeżyć.  

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Lekarze rozróżniają trzy rodzaje zakażenia koronawirusem: łagodny, umiarkowany i ciężki. W tym ostatnim dochodzi do zapalenia płuc o ciężkim przebiegu, zespołu ostrej niewydolności oddechowej (ARDS). Niewydolne stają się nerki, serce, może pojawić wstrząs septyczny. Wentylacja mechaniczna ma za zadanie oszczędzać płuca. Respirator nie tylko podtrzymuje oddech, zmniejsza wysiłek organizmu, lecz także daje czas na zregenerowanie się płuc.

W sali obok leży 50-letnia, drobna pacjentka. Choruje na cukrzycę. Też jest pod respiratorem. Tomasz Bartkowiak, anestezjolog, właśnie wykonuje jej echo serca. I znajduje płyn w osierdziu (to pogarsza rokowania). Obok inny chory przechodzi dializę. COVID-19 zniszczył mu nie tylko płuca, lecz także nerki. Parę łóżek dalej powoli wybudza się 70-latek.  

Z całego covidowego oddziału to właśnie najmłodszy 44-latek znajduje się w najcięższym stanie. Za późno trafił do szpitala. – Ratujemy tych, których nie da się już uratować, zamiast tych, którzy mają szansę na wyleczenie – wściekają się młodzi anestezjolodzy.

I opowiadają: – Na przykład taka sytuacja. Chory z dusznościami odesłany ze Śremu, trafia do szpitala przy Szwajcarskiej, Szwajcarska go odsyła do Turku, w Turku stan się pogorszył, i trzeba go zaintubować. Karetka wraca do Poznania – na intensywną terapię. A czas uciekał.

Śmiertelność wśród ciężko chorych na covidowych oddziałach w Polsce jest ogromna – czasem wynosi nawet 90 proc.  

Szpital w czasie epidemii koronawirusaSzpital w czasie epidemii koronawirusa Fot. Lukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Daleko nam do Ameryki

W Polsce szanse na wyleczenia ma teoretycznie niewielu najciężej chorych na COVID-19, bo według danych GUS mamy tylko 3600  łóżek do intensywnej terapii. To ok.  2 proc. wszystkich łóżek szpitalnych, podczas gdy w Europie jest to 5 proc. – W szpitalach klinicznych w USA ta liczba waha się od 15 do 20 proc. – mówi prof. Kusza.

I podkreśla, że stanowisko intensywnej terapii to nie tylko respiratory, lecz także sprzęt do terapii nerkozastępczej, żywienia pozajelitowego, monitorowania krążenia, infuzyjne pompy, które wymagają medycznego nadzoru całego personelu.

Osiem lat temu prof. Kusza razem z dr. hab. n. med. Mariuszem Piechotą, też anestezjologiem, stworzył wytyczne dotyczące przyjmowania chorych na oddziały intensywnej terapii. To coś na wzór check-listy – instrukcji Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Pozwala realnie ocenić: czy pacjent ma szansę na poprawę zdrowia i powinien być leczony na intensywnej terapii, czy już nie ma, bo np. choruje na rozsianą chorobę nowotworową i trzeba skierować go na oddział opieki paliatywnej, gdzie dostanie morfinę, ulgę w bólu i będzie miał możliwość, by spędzić ostatnie chwile z bliskimi.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

 

W czasie pandemii Polskie Towarzystwo Anestezjologii i Intensywnej Terapii zaapelowało do szpitali , by stosowały te wytyczne także w walce z COVID-19. I jeszcze raz zwróciło się do lekarzy wypełniali protokoły: bo anestezjolodzy często nie wiedzą nic o ludziach, którym mają ratować życie.

Ile takich chorych pod respiratorem spełnia kryteria Towarzystwa, czyli ma szansę na wyleczenie? – pytam lekarzy z “Przybysza”. Zastanawiają się chwilę, liczą: – Coraz więcej, ale niestety trafiają do nas wciąż o tydzień za późno. Zdecydowanie.

– Ten tydzień może być kwestią życia i śmierci – mówi Michał Burszewski.

W nocy płuc nie zbadasz 

Jest południe, poranna zmiana kończy dyżur. Załoga schodzi z niej wykończona. – Praca na oddziale intensywnej terapii to harówka. Nie każdy daje radę psychicznie i fizycznie. To nie jest robota dla każdego  – mówi Olek Lisiak, pielęgniarz.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Po drodze do czystej strefy, mijamy przeszklone, wielkie drzwi do pracowni tomografii komputerowej. Tu chorzy na COVID -19 przechodzą badania obrazowe płuc. Radiolodzy oceniają na tej podstawie stopień zaawansowania choroby. Ale pracownia tomografii nie jest otwarta dla chorych na COVID-19 non stop, tylko w określonych godzinach. Potem salę trzeba zdezynfekować i wywietrzyć. W kolejce już stoją następni. Szpital przecież nadal leczy raka, udary, przeszczepia nerki. – Więc jak przyjedzie pacjent z COVID 19 w nocy, to mu tomografii nie zrobimy – mówią lekarze. Zwrócili się o wypożyczenie tomografu do Agencji Rezerw Materiałowych. Ale agencja odmówiła. 

Pomógł za to wielkopolski marszałek z Platformy, który ufundował pięć respiratorów i kardiomonitory za 800 tys. zł. 

Na górze słychać odgłos wiertarki – to ekipa remontowa przygotowuje na wypadek kolejnej fali zakażeń nowe łóżka “respiratorowe”. Zaglądamy jeszcze do “interny” w czerwonej strefie.

Fizjoterapeutka Dorota Misiuda uczy na szpitalnym korytarz chodzić chorych na COVID-19. Po długiej terapii rehabilitacja jest szalenie ważna. – Ręka jest już sprawna, nogi jeszcze nie – mówi Regina Walkowiak i przytula się do ortalionowego kombinezonu fizjoterapeutki. – Ale i tak jesteście wspaniali.  

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMIĘDZYRZECZ: Pożar śmieci w Trzebiszewie
Następny artykułChoinka sztuczna czy prawdziwa?