A A+ A++

Janina Świerżewska i Mikołaj Borowy od lat angażują się w ochronę klimatu. Działali w Extinction Rebellion, Młodzieżowym Strajku Klimatycznym, Obozie dla Klimatu i Inicjatywie Dzikie Karpaty. Obecnie pracują nad pełnometrażowym filmem dokumentalnym „Ostatnie pokolenie”.

Mija właśnie pięć lat od podpisania porozumień klimatycznych w Paryżu. W waszym odczuciu coś się zmieniło w podejściu polityków do ocieplenia klimatu?

Janina Świerżewska: Z odbywającą się w Paryżu w grudniu 2015 roku konferencją klimatyczną COP21 ekolodzy i klimatolodzy wiązali wielkie nadzieje. Wydawało nam się, że będzie to duży krok do przodu. To na niej zapadły kluczowe decyzje dotyczące stopniowego ograniczania przez państwa emisji gazów cieplarnianych tak, aby w końcówce naszego wieku osiągnąć tzw. neutralność klimatyczną. Zadeklarowano również działania zmierzające do tego, aby średnia temperatura na świecie podniosła się nie więcej niż o 2 stopnie Celsjusza do końca wieku. Dzisiaj jednak wiemy, że to całkowicie niewystarczające.

Skąd to przekonanie?

J. Ś.: To powszechnie dostępne informacje, które pojawiły się w 2018 roku w głośnym raporcie Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC. Nami ten raport wstrząsnął. Tam po raz pierwszy zostało powiedziane jasno – mamy jeszcze 10 lat, żeby podjąć zdecydowane działania w kierunku ochrony klimatu. Jeżeli prześpimy ten czas, nastąpi punkt bez powrotu – nie uda się osiągnąć celu zakładanego przez Porozumienie Paryskie, czyli ograniczenia wzrostu globalnej temperatury do 2 stopni Celsjusza pod koniec tego stulecia.

Mikołaj Borowy: A nowy raport IPCC mówi, że te 2 stopnie to i tak zbyt duży wzrost, żeby uniknąć tragicznych konsekwencji dla ludzi i przyrody. Powinniśmy zatrzymać wzrost temperatury na 1,5 stopnia powyżej średniej temperatury sprzed epoki przemysłowej. Dzisiaj od tamtego czasu Ziemia jest cieplejsza o jeden stopień. Już prawie przekroczyliśmy jej wytrzymałość. Musimy sobie uświadomić, że czasu jest bardzo mało. Bo przy obecnym tempie ocieplenia pod koniec wieku będziemy żyli na planecie o 3,2 stopnia cieplejszej. I nie będzie to przyjemny świat – pełen konfliktów z powodu migracji klimatycznych, nękany suszami, powodziami i innymi ekstremalnymi zjawiskami, z kurczącymi się gwałtownie areałami ziemi zdatnej do uprawy. Wielkiej części ludzkości w oczy zajrzy głód, będą szerzyły się choroby, czego przykład mamy już teraz. COVID-19 jest właśnie efektem ingerencji człowieka w świat dzikiej przyrody.

O tym właśnie mówi film „Ostatnie pokolenie”?

M. B.: Tak, to dokument, który ma uświadomić widzom, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może zapobiec katastrofie klimatycznej. Mówi o tym od kilku lat Greta Thunberg, dlatego też powstały młodzieżowe Strajki Klimatyczne oraz ruch Extinction Rebellion. Dlatego tak dużo młodych ludzi angażuje się w działalność związaną z ochroną klimatu. Wiemy, że to nasze być albo nie być. Dzisiejsi starsi panowie – w tym politycy – tej katastrofy nie zobaczą, a my i nasze dzieci tak.

A czy wy czujecie, że macie na coś wpływ?

J. Ś.: To jest bardzo trudne pytanie i bardzo nie lubię na nie odpowiadać. Chcę wierzyć, że mamy, bo w przeciwnym razie nie miałoby sensu robienie czegokolwiek. Więc nadzieja i poczucie sprawczości wciąż w nas jest. Trudno czasami jest zachować to przekonanie, bo przecież nie my, protestując na ulicy, podejmujemy decyzje, ale władza, która jest jaka jest i nie kwapi się do działań niepopularnych z ekonomicznego, biznesowego punktu widzenia. Tak czy inaczej mam wrażenie, że te nasze protesty, działania uliczne, zaangażowanie w edukację dały rezultaty – problemy klimatu nie są już dla rządzących przysłowiowym śmierdzącym jajem, spychanym na koniec kolejki spraw do załatwienia. Wydaje mi się, że między innymi dzięki nam rządzący czują, że ktoś nieustannie patrzy im na ręce, już tak łatwo nie wetują ustaleń klimatycznych i porozumień. A to już jest jakaś wartość i wpływ.

M.B.: Sama Greta Thunberg mówi, że nikt nie jest zbyt mały, żeby zrobić różnicę i dokonać zmiany. I to jest ważne zdanie. Oczywiście, tego poczucia sprawczości nie budujemy tylko dzięki indywidualnym wyborom, ale przede wszystkim dzięki poczuciu wspólnoty, globalnej sieci wsparcia i działania – bo takie są współczesne ruchy klimatyczne, globalne, solidarne, nie oglądające się na podziały państwowe czy etniczne.

Ludzie coraz częściej dostrzegają chyba wasze przesłanie…

M.B.: Tak, i my to widzimy. Bycie „zielonym” stało się bardzo modne. Niestety, większość korporacji i dużych firm ogranicza się do greenwashingu, czyli próbuje wpłynąć na swój wizerunek, przekonując świat i klientów, że dba o klimat. A prawda jest taka, że mało która firma naprawdę ogranicza swój negatywny wpływ na środowisko, jeśli wiąże się to z ograniczeniem jej przychodów. Owszem, założą fundusz klimatyczny i będą na niego wpłacać pieniądze, a jednocześnie podwoją liczbę samolotów latających z ich towarami, czy przesyłkami po całym świecie. Przykładów greenwashingu i takich działań na pokaz – również w wykonaniu naszego rządu – jest bez liku. A nam przecież nie o to chodzi.

A czego byście chcieli?

J.Ś.: Ograniczenia zużycia węgla, stopniowego przejścia na energię odnawialną, ograniczenia lub odrzucenia produkcji mięsa. Ta transformacja powinna być sprawiedliwa, uwzględniająca interesy tych, których stanowiska pracy są likwidowane, jak choćby górników. Ważne też dla nas jest ograniczenie szalonego konsumpcjonizmu, którego symbolem jest Czarny Piątek, koszmarne święto kupowania, który zaszczepiono ostatnio z dużym powodzeniem w Polsce. A przecież to nic innego, jak kolejny impuls do produkowania coraz większej ilości rzeczy, które zarówno podczas wytwarzania, jak i potem – wyrzucone jako śmieci – coraz bardziej degradują środowisko.

M.B.: Potrzebujemy radykalnych działań na skalę problemu, z jakim się mierzymy. Mam dość powtarzania – ograniczmy emisję dwutlenku, odejdźmy od paliw kopalnych. Chciałbym, abyśmy zaczęli mówić o tym, jak umożliwić przyrodzie pochłonięcie nadmiaru dwutlenku węgla z otoczenia. A pochłonąć go mogą lasy, które będziemy sadzić, a nie wycinać, jak to robimy dzisiaj. Wspaniałym pochłaniaczem gazów cieplarnianych jest permakulturowe rolnictwo, którym powinniśmy zastąpić wielkoobszarowe, monokulturowe uprawy. Tych sposobów i narzędzi jest mnóstwo, wiele z nich podpowiada raport IPCC.

Na przykład?

M.B.: Dzisiaj ogromne pieniądze ładowane są zarówno przez Unię, jak i przez nasz rząd, w dofinansowanie przemysłu mięsnego. A może zamiast tego dofinansujmy zrównoważone, permakulturowe rolnictwo, produkujące żywność roślinną? Latamy w kosmos, leczymy ciężkie choroby, możemy też uleczyć klimat, tylko musimy zmusić do tego decydentów.

To wszystko jednak wymaga też zmiany nawyków każdego z nas. Wy macie taką gotowość?

J. Ś.: Tak, i staramy się tak właśnie żyć – patrząc globalnie, ale działając lokalnie. Oczywiście, nie da się obliczyć, czy realny wpływ na klimat będzie miało na przykład zaniechanie budowy elektrowni węglowej w Ostrołęce albo to, czy na wiosnę założymy wspólnotowy ogród i będziemy sami uprawiali warzywa. To są drobne działania, podobnie jak korzystanie z second handów, naprawianie przedmiotów, a nie kupowanie nowych, niejedzenie mięsa, meblowanie domu meblami wyszperanymi na śmietnikach czy pchlich targach. Ale wierzymy, że te działania też mają swoją moc, zwłaszcza że coraz więcej osób żyje i myśli podobnie jak my.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZanim ją zostawiła, zaśpiewała kołysankę. “Nie osądzajcie matek, które zrzekają się praw do dziecka”
Następny artykułBartłomiej Janus: Wiedzieliśmy, że nie mamy nic do stracenia