Justyna Dąbrowska: Możemy spróbować.
Przed przeczytaniem pani rozmów z Mistrzami z książek „Spojrzenie wstecz” oraz „Nie ma się czego bać” przemijanie i starość kojarzyły mi się głównie ze smutkiem, z rezygnacją i samotnością. Tymczasem rozmowy z pani bohaterkami, którymi są kobiety po 70., 80. roku życia, nawet dziewięćdziesięcioletnie, tchną niezwykłym optymizmem, energią i radością życia. Jak to możliwe?
– To jest pytanie bardziej do nich niż do mnie. Też się nad tym zastanawiałam i dlatego pytałam moje bohaterki, jak to robią. Wygląda na to, że mają one jakiś wyjątkowy dar godzenia się z kolejnymi utratami. Nasze życie to jest pasmo utrat, ale u kobiet są one zdecydowanie bardziej widoczne. Utrata płodności, jędrności, figury czy sprawności fizycznej – to wszystko jest bardzo widzialne i odczuwalne. Ale najwyraźniej moje rozmówczynie mają zdolność przyjmowania kolejnych utrat jako części swojego losu.
Czyli przemijanie traktują jako przemianę, a nie utratę?
– Jako jedno i drugie. Ale ponieważ na utratę nie mamy rady, a z przemiany można wiele wynieść, chętniej koncentrują się na transformacji – przechodzeniu z jednego etapu życia do drugiego. Po prostu „patrzą do przodu”, jak mówi Danuta Szaflarska. Kolejne żałoby nie kotwiczą ich w przeszłości, nie powodują ugrzęźnięcia we wspomnieniach, tylko pogłębiają osobiste doświadczenie – pokazują, że tak właśnie wygląda życie. „Każdy wybór jest stratą” – mówi pani profesor Hanna Świda-Ziemba. To, co można zrobić, to zagospodarować kolejne utraty tak, by w sposób bardziej szczodry korzystać z tego, co nam zostało. Patrzeć, co jeszcze możemy zrobić. Z innymi i dla innych. Obok smutku związanego z konstatacją o przeminięciu płodności pojawia się też refleksja: „Nie ma już tego szarpania się”. Jak mówi Krystyna Starczewska.
Kiedy przemija młodość, nie ma już huśtawek nastrojów, miotania namiętnościami.
– Tak, ciało się uspokaja, nie ma tylu emocjonalnych roller coasterów, pojawia się więcej przestrzeni dla spokojnej refleksji, którą proponuje Anastazja Nakov. Czasami śmieję się, że wprawdzie wchodząc w menopauzę, tracimy wcięcie w talii, by nie rywalizować z młodszymi kobietami, ale za to zyskujemy życiową mądrość.
„Po siedemdziesiątce człowiek nie jest już tak jak dawniej skupiony na swoich emocjach, ma większy dystans do swoich przeżyć i do świata, bardziej może się wczuć w innych ludzi” – to znów Krystyna Starczewska.
– Egocentryzm jest cechą młodości, myślę, że skupienie się na sobie i na własnych potrzebach jest konieczne – trzeba przecież mieć siły, by odnaleźć się w dorosłym życiu – zakochać się, wejść na rynek pracy itd. Między 20. a 30. rokiem dokonuje się wyborów, które potem ważą na całym życiu. A jak to wcięcie w talii znika, to zwykle już wiemy, co jest możliwe, co niemożliwe, w miarę dobrze siebie znamy, nie mamy tylu złudzeń co w młodości, nie musimy się tak na sobie skupiać.
Znika niepokój: czego ja właściwie chcę od życia? Nie zadajemy już tych pytań?
– Pytania są, ale innego rodzaju: Jak chcę spożytkować to, co mi zostało? Czy mam ochotę coś stworzyć? Coś domknąć? Jakoś zaryzykować? To zajmuje miejsce młodzieńczego: Co mogę dostać? Rozmówczynie dużo mówią o swojej pracy dla innych, „dla świata”. Danuta Szaflarska gra, Magda Fikus popularyzuje naukę, Krystyna Zachwatowicz tworzy pawilon Czapskiego, Anna Trzeciakowska tłumaczy, Julia Hartwig pisze dziennik, Anastazja Nakov leczy znękane i cierpiące umysły, a Halina Birenbaum opowiada o tych, których pochłonęła Zagłada.
Czytając tę rozmowę, odniosłam wrażenie, że właśnie dlatego, że pani Birenbaum przeżyła tak straszne rzeczy, dziś mówi: „Samo życie jest warte starania”.
– Mówi, że lubi patrzeć w niebo, bo ją to cieszy. Niestety, wiemy, że nie każdy ma taką psychiczną sprężystość jak ona. Doświadczenie wojny jest dla wszystkich bohaterek kluczowe, przewartościowuje całe życie. Nam jest trudno sobie wyobrazić, co znaczy widzieć masową śmierć czy słyszeć od matki: „Zaraz przyjdą i nas zabiją”. U bohaterek doświadczenie wojny wzmocniło afirmację życia. Profesor Głowiński nazywa to „poholokaustowym witalizmem”. Niektórzy po doświadczeniu wojny nie byli w stanie dalej żyć. Mamy szczęście, że możemy rozmawiać z tymi, którzy się nie załamali.
Skąd te kobiety biorą siłę?
– Przypuszczam, że były w dzieciństwie bardzo kochane. Każda na swój sposób do tego nawiązuje. „Najważniejsze jest to, co wynosimy z domu”. Poczucie, że miało się bezpieczny port, pomaga przejść – jak widać – nawet przez piekło.
Kiedy pyta pani swoje rozmówczynie, jak to jest ze starzejącym się ciałem, odpowiadają: „Po prostu nie patrzę w lustro” i mówią to pogodnie. Jak się dochodzi do takiej postawy? Bo dla wielu kobiet utrata urody jest jedną z najdotkliwszych utrat.
– Po prostu nie patrzą w to lustro. Oszczędzają sobie przykrości. To też jest jakaś sztuka – nie zajmować się tym, na co nie mamy wielkiego wpływu. One „w środku” czują się znacznie młodsze. A ponieważ każda z nich jest w swojej dziedzinie bardzo twórcza, nie martwią się też za bardzo tym, o czym wiele starszych kobiet wspomina, czyli swoistą „przezroczystością”. Zresztą z mojego punktu widzenia każda z Mistrzyń świeci. Dla mnie żadna z nich nie jest „przezroczysta”. Czasem kobiety same wchodzą w strefę cienia, ubierają się w luźne szaty bez koloru, jakby już nie miały płci. Dla mnie wzorem jest tu Małgorzata Braunek, która promieniała witalnością mimo zmarszczek, a potem ciężkiej choroby.
Danuta Szaflarska też jest taką kobietą! Powiedziała, że „najtrudniejsze dla kobiety jest, jak kończy 30 lat. Bo ona wtedy wie, że opuszcza młodość. Tak było ze mną. A potem to już była zabawa! 50, 70, 90!”. Co jeszcze łączy te kobiety, które są tak pełne życia?
– Dla wszystkich ważna jest praca, to, co robią dla świata. Także rodzina, faceci, dzieci i wnuki, ale nawet Zofia Wielowieyska, która ma siedmioro dzieci i siłą rzeczy głównym jej zajęciem przez lata było zajmowanie się domem, wyraźnie podkreśla, że jest zawodowo aktywna i realizuje swoją pasję. Anna Trzeciakowska mówi: – Siedzę i czekam, kiedy mnie z tego świata Najwyższy zabierze. Przecież nie będę siedzieć z założonymi rękoma! Chcę czymś ten czas wypełnić. Dla mnie to wzór. Pani Anna cały czas coś tłumaczy, napisała książkę o Jane Austin, działa w szkole Platerek. Wspólnym mianownikiem rozmów jest przekonanie: dostaliśmy to życie w prezencie i teraz trzeba je z czułością i odrobiną pasji spożytkować. Nie rozpamiętywać przeszłości, nie zajmować się błędami, które popełniliśmy. Traktować je jak lekcje. Profesor Haussmanowa mówiła: „Byłam głupia, narobiłam szkód, ale staram się wyciągnąć wnioski”.
„Poza tym trzeba uważnie zamiatać podłogę. Nie po to, żeby była czysta, tylko żeby uważnie żyć każdą chwilą” – pisze Hanna Krall w recenzji pani książki. Co to znaczy dla pani bohaterek: żyć uważnie?
– Starać się patrzeć do przodu, ale robić plany, które mają szanse realizacji. Troszczyć się o każdy dzień. Doceniać każdą chwilę, która przecież bezpowrotnie przemija. Czas to jest jedyny nasz zasób, którego nie można zrecyklingować. Dlatego każdy dzień jest wart zachodu.
Pytała pani swoje bohaterki o relacje z Bogiem. Zaskoczyło mnie, że dla wielu z nich te relacje są trudne. Bóg jest gdzieś daleko albo w ogóle go nie ma. Albo występuje jako polisa jak u prof. Magdaleny Fikus.
– Ma wizytówkę księdza na wypadek, gdyby chciała odbyć spowiedź z całego życia.
Jest otwarta furtka, natomiast nie ma motywu zawierzenia Bogu.
– A czemu to panią zaskoczyło?
Spodziewałam się, że ludzie starzejąc się, zbliżają się do Boga, na przykład ze strachu przed śmiercią.
– Niektóre moje rozmówczynie, jak pani Anna Trzeciakowska czy Zofia Wielowieyska, są w głębokim dialogu z Bogiem przez całe życie i dla nich niewiele się zmieniło w tej sprawie. Co do powrotów, to może one zależą od tego, jak bardzo się śmierci boimy? Nie bez powodu książka nosi tytuł „Nie ma się czego bać”. Wygląda na to, że moje rozmówczynie nie bardzo się boją. Dlaczego mniej niż ja czy młodsi ode mnie? Może dlatego, że mają poczucie spełnionego życia? Mówią: nażyłam się, dużo mi się udało, to było ciekawe, kochałam, nie mam się czego bać.
Mistrzynie życia. A kobiety, które nie miały tak bogatego życia – jak one mogą oswoić ten strach?
– Wracamy do tego samego. Że bardzo ważne są początki. To, czy ktoś czuł się przyjęty i kochany na samym początku swojego życia. Jeżeli pierwsze przywiązanie nie było bezpieczne, to myślę, że na starość ten lęk się wzmaga. Taki lęk przed opuszczeniem, ten sam lęk, który przeżywa dziecko niemające bezpiecznej relacji. Potem, w dorosłym życiu, na ogół jakoś sobie radzi, kompensuje te pierwotne braki i odnajduje się w życiu. Ale na stare lata, kiedy znowu pojawia się temat zależności, wracają pierwotne uczucia. Jeśli były raczej dobre, to wydaje się, że będzie nieco łatwiej tej osobie się żegnać z życiem. Zależność to ważny temat starości. Siłą rzeczy mniej możemy, mamy mniej sił, słabną zmysły, pamięć, refleks. Stajemy się zależni od innych. Jeśli ta zależność pierwotnie była dobrym doświadczeniem, to można w nią wejść trochę płynniej.
A jeśli dzieciństwo było trudne, czy jest ratunek?
– Pytałam o to. Byłam ciekawa, czy na dobrą starość możemy sobie zapracować wcześniejszym sensownym życiem. Wygląda na to, że jeśli w dorosłym życiu mamy jakieś emocjonalne problemy, warto je rozwiązywać, bo na starość wrócą ze zdwojoną siłą. Kiedy jesteśmy w pełni sił, możemy jakoś rozliczyć się sami ze sobą i ze swoją przeszłością, możemy próbować zmienić to, co się da zmienić, i opłakać to, czego zmienić się już nie da, żeby wejść w starość z większym spokojem.
Chodzi o to, żeby zaakceptować swoje życie takim, jakie było, nawet jeśli nie wszystko się nam udało?
– Psychoterapeutka Ewa Chalimoniuk powiedziała kiedyś, że warto na starość mieć spójną opowieść o swoim życiu. Żeby to nie był zbiór pofragmentowanych, niepołączonych i przypadkowych zdarzeń. Chodzi o to, by rozumieć najlepiej, jak się da, dlaczego nas spotkało to, a nie co innego i jaki był w tym nasz udział. Może dziś czegoś żałujemy, ale widocznie nie mogliśmy postąpić inaczej, wtedy takie właśnie były nasze mentalne możliwości. Spełnienie przychodzi wraz z umiejętnością rozumienia siebie i bycia dla siebie nieco bardziej łaskawym.
Jak jeszcze możemy zatroszczyć się o dobrą starość?
– Mieć do siebie dystans i nie traktować siebie śmiertelnie serio. Używać poczucia humoru. Mieć dobre relacje z innymi i pielęgnować je. Mieć dobre relacje oznacza, że widzimy je takimi, jakie one są. Wzajemne rozczarowania są nieuchronne, zwłaszcza w związkach z najbliższymi – możemy być rozczarowani zarówno naszymi rodzicami, jak i dziećmi. To jest element życia, nie wszystko jest możliwe. Ale warto umieć na koniec zobaczyć, co dałam, co dostałam, za co mogę być wdzięczna, a z czym muszę się pogodzić. Zobaczyć, czego nie dałam, i wziąć za to odpowiedzialność. To ważne uznać też, że inni mogą być rozczarowani nami. Móc przyjąć, że komuś czegoś ważnego nie daliśmy. Ważne, żeby zobaczyć, że jest się ogniwem w łańcuchu pokoleń – widzieć ciągłość i połączenie pomiędzy generacjami razem z całym ciężkim bagażem tego przekazu. Starość będzie trudna, jeśli stale czekamy na spłatę długu, na zadośćuczynienie.
To mi przypomina pani rozmowę z Julią Hartwig, która powiedziała, że ludzie się dzielą na tych, którzy mają do wszystkich pretensje, i na tych, którzy są wdzięczni.
– Tylko że ta wdzięczność nie może być zadekretowana. Nie można powiedzieć sobie OK, od jutra będę wdzięczna. Wdzięczność, która jest według mnie jednym ze wspanialszych uczuć, dającym poczucie połączenia z innymi, pojawia się w wyniku pracy. Pracy nad sobą.
A co pani dają rozmowy z Mistrzami?
– Ogromnie wiele. Przede wszystkim bardzo się wzruszam. Za każdym razem idę na rozmowę z duszą na ramieniu, a potem – czasem szybciej, czasem później – pojawia się taki szczególny moment spotkania, zbliżenia, intymnej ciszy. I wtedy zaczynamy rozmawiać o sprawach naprawdę ważnych, osobistych, tych, które się liczą. Rozmawiam z pokoleniem moich rodziców, to też nie jest bez znaczenia. Często mam łzy w oczach i długo potem myślę o tym, co zostało powiedziane. Dużo przeżywam, ale też sporo myślę i się uczę. Że można być bardziej wyrozumiałym wobec siebie, że każdy błąd ma swój rewers, niesie jakiś pożytek. Cieszę się też, że mogę się tymi rozmowami dzielić z innymi. Podobno są kojące. Trudno o większy prezent.
Justyna Dąbrowska – psycholog, psychoterapeutka, redaktorka, wywiadowczyni. Debiutowała w „Gazecie Wyborczej” felietonami o swoich dzieciach i psychologii (1989). Założycielka i wieloletnia redaktor naczelna miesięcznika „Dziecko”. Autorka tomów rozmów „Spojrzenie wstecz. Rozmowy” oraz najnowszej „Nie ma się czego bać. Rozmowy z Mistrzami”, w których pyta polskich intelektualistów o to, co się widzi, czuje i myśli, gdy jest się na ostatnim odcinku drogi życiowej. Publikuje w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej” i „Zeszytach Literackich”. Laureatka Nagrody im. Barbary Łopieńskiej za najlepszy wywiad prasowy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS