PiS oczywiście obronił prezesa. Poza samym Jarosławem Kaczyńskim i Andrzejem Sośnierzem, który jest chory na covid, głosowali wszyscy politycy rządzącej partii. Wniosek KO nie miał szans powodzenia – polska historia polityczna nie zna przypadku, żeby minister został odwołany w drodze wotum nieufności. Ale opozycja mogła lepiej wykorzystać debatę. Tyle że najwyraźniej nie miała na to pomysłu.
Autorzy wniosku o odwołanie wicepremiera Kaczyńskiego, zamiast wytknąć mu błędy w nadzorze nad resortami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo, postanowili urządzić po prostu sąd nad prezesem PiS. I powtórzyć wszystkie oskarżenia, które wygłaszają od 2015 roku. Sporo tego się uzbierało, ale siłą rzeczy żaden konkretny zarzut w wystąpieniu wnioskodawcy, lidera PO, Borysa Budki się nie przebił. Przebiło się natomiast, że opozycja nie chce już być totalna i nie chce już być antypisem.
– Protestującym na ulicy chcę powiedzieć dziękujemy, ale też przepraszamy. My też nie jesteśmy bez winy. Za długo pozwoliliśmy, żeby Jarosław Kaczyński wodził nas za nos, by cała polityka koncentrowała się wokół wyreżyserowanych przez niego awantur. Daliśmy sobie przyprawić gębę totalnej opozycji i antypisu. Pora z tym skończyć. Nadszedł czas, żeby zgromadzić Polaków wokół pozytywnych idei. Po ponad 5 latach niszczenia więzi społecznych, niszczenia relacji od poziomu rodziny aż po Europę nam wszystkim należy się nowy projekt. Projekt, który przywróci Polakom nadzieję. Musimy działać razem – Koalicja Obywatelska, Lewica, ludowcy, ruchy poza parlamentarne, ale również część z was polityków Zjednoczonej Prawicy, bo przecież dla wielu z was dobro Polski jest również najważniejsze – mówił Borys Budka. Problem w tym, że nie wiadomo, dlaczego akurat ten moment lider Platformy wybrał na takie refleksje.
Z wystąpienia Budki jedno zdanie było celne – od 6 października bezpieczeństwo tylko jednej tylko osoby w Polsce uległo poprawie – bezpieczeństwo Jarosława Kaczyńskiego. Ochrona, jaką codziennie zapewniają mu policjanci na stałe patrolujący okolice jego domu i Nowogrodzkiej, jest tego najlepszym dowodem.
Koniec końców jednak największa partia opozycyjna nie wykorzystała okazji, żeby konkretnie zaatakować prezesa PiS. W dodatku podjęła dość zastanawiającą decyzję, że w samej debacie nie wystąpią najważniejsi politycy PO, ale dwie posłanki raczej z dalszych rzędów – Monika Wielichowska i Urszula Zielińska. Ich wystąpienia były poprawne, jednak trudno mówić, że to ta sama waga polityczna, co Jarosław Kaczyński. Trudno zrozumieć, dlaczego pierwszego od sześciu lat wniosku skierowanego bezpośrednio wobec Jarosława Kaczyńskiego nie bronili liderzy klubu. Możliwe, że po prostu bali się porażki, bo od początku było jasne, że wniosek przepadnie, a PiS po prostu opozycję zakrzyczy.
Debata o wszystkim
Zresztą w imieniu klubu Prawa i Sprawiedliwości też wystąpił poseł z dalszych rzędów. Sylwester Tułajew rozpędził się w swoim wystąpieniu tak, że nagle oskarżył opozycję o wyśmiewanie Wojsk Obrony Terytorialnej. A nawet o to, że we wniosku o odwołanie Kaczyńskiego zbyt wiele razy użyła nazwiska prezesa.
– W waszym wniosku nazwisko Kaczyński pada blisko 50 razy. Polska czy Polacy znacznie, znacznie mniej. To jest najlepsze podsumowanie o co w tym wszystkim chodzi – perorował młody poseł PiS. Jego zdziwienie tym, że we wniosku o odwołanie Jarosława Kaczyńskiego pojawia się nazwisko lidera PiS trudno wytłumaczyć.
Trochę życia, chociaż niewiele konkretów, wniosło do debaty wystąpienie lidera PSL-u. Władysław Kosiniak-Kamysz bardzo dobrze sprawdza się w wystąpieniach z sejmowej mównicy. Niestety, choć barwnie, znowu było o wszystkim, czyli o niczym.
– Usłyszycie teraz prawdę, jak tą Polskę zmieniliście. Według zasady dzielić i zawłaszczać. Podział i zawłaszczenie. Podział na lepszy i gorszy sort. Podział medyków, prawdziwych bohaterów współczesnej Polski, na tych którym się należą dodatki i tych którym tydzień temu pieniądze odebraliście. Pracodawców i przedsiębiorców podzieliliście według PKD a nie strat, które ponoszą przez covid i nie daliście im wsparcia. Samorządowców podzieliliście wczoraj na tych, którzy mają pisowską legitymację i dostali środki z Funduszu Inwestycji Lokalnych i tych, którzy tej legitymacji nie posiadają i mieszkańcom tej wspólnoty obywatelskiej się nic nie należy. Podzieliliście dziennikarzy i media na tych, którym się odpowiada na pytania i tych, których się opieprza na konferencjach – wyliczał lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
Za co odpowiada wicepremier
Najlepiej z liderów partii opozycyjnych wypadł Robert Winnicki. Tylko jego wystąpienie odnosiło się wprost do tego, czym powinien się zajmować Jarosław Kaczyński. Do nadzoru nad resortami siłowymi. Problem polega na tym, że oficjalnie nie wiadomo, czym wicepremier powinien się zajmować, bo do tej pory nie ma zakresu obowiązków.
– Kaczyński do dymisji, mówiłem jako pierwszy z tej mównicy – zaczął poseł Winnicki. – Nie tylko za to, że jest to sztucznie utworzone stanowisko w ramach administracji rządowej tylko do politycznych gierek (…) Kaczyński do dymisji nie tylko dlatego, że kiedy pojawiły się lewicowe manifestacje, to odpowiadał za bierność policji wobec ataków na kościoły, na miejsca kultu, na pomniki. Nie tylko dlatego, że Jarosław Kaczyński odpowiada za brutalne ataki policji – dokładnie takie jak za czasów Donalda Tuska – w czasie Marszu Niepodległości w tym roku. Dokładnie takie same zachowania, takie same procedury. Nie tylko dlatego, że – jak twierdzicie – on za to nie odpowiada. (…) Jeśli nie odpowiada to tym gorzej, że nie panuje zupełnie nad państwem i nad systemem który stworzył – wyliczał poseł Konfederacji.
Po opozycji na mównicę wyszedł prezes Jarosław Kaczyński. Jak wielokrotnie ostatnio prezes zaczął swoje wystąpienie dobrze i spokojnie. Był wobec opozycji zaczepny i nawet żartobliwy. Dopóki znowu posłowie opozycji nie wyprowadzili go z równowagi. Nagle prezes zgubił wątek i znaleźliśmy się w latach powojennych w agenturze NKWD.
– Związek Patriotów Polskich, w rzeczywistości agentura NKWD zmierzająca do całkowitego zwasalizowania, podporządkowania, rozdeptania Polski. Następnie Obóz Demokratyczny, czyli ci, którzy chcieli w Polsce przy pomocy sfałszowanych wyborów – i niestety im się to udało – wprowadzić już czysty totalitaryzm w tym najgorszym wydaniu stalinowskim. Mieliśmy przyjaźń polsko-radziecką, która w istocie była całkowitym podporządkowaniem kolonialnym przez wiele lat, może później już tylko protektorskim, podporządkowaniem Polski Związkowi Sowieckiemu. I tego rodzaju zmian nazw było bardzo, bardzo dużo – mówił Jarosław Kaczyński.
W tle poseł Nitras krzyczał „pan też już jest historią” a posłowie PiS odkrzykiwali „nie przeszkadzaj chamie”. Jak to w polskim Sejmie. Dalej prezes ciągnął o niosących śmierć protestach, co nie ma żadnej podstawy w danych o zakażeniach. Znowu mówił, że opozycji grozi więzienie za namawianie do demonstracji. I że on z osobami wykrzykujący wulgarne hasła dialogować nie ma zamiaru.
Ale najciekawsze Kaczyński powiedział na koniec, tłumacząc, po co właściwie jest powołany przez niego komitet ds. bezpieczeństwa. – Komitet ds. Bezpieczeństwa jest instytucją koordynacyjną i zajmuje się problemami związanymi przede wszystkim z obroną narodową, zarówno w jej wymiarze wewnętrznym, jak i zewnętrznym. (…) Przygotowywaniem zarówno rozwiązań prawnych jak i praktycznych odnoszących się do tych dziedzin. Bo mamy tutaj, to przyznaję, dużo do zrobienia po bardzo, bardzo wielu latach różnego rodzaj zaniedbań. I ta praca zostanie wykonana. Ja wiem, wy będziecie się tym bardzo martwić, bo państwo będzie silniejsze, bo nie będzie już z tektury (…). To będzie w interesie Polski, ale to będzie przeciwko opozycji totalnej, to będzie za normalizacją życia w Polsce – grzmiał prezes.
I znowu dał się ponieść historycznym dygresjom. Tłumaczył, że to nie będzie „normalizacja, która była w roku 1981 po 13 grudnia, ani nie ta co była po 1968 roku”. – To będzie po prostu Polska, która będzie normalna. Nie wiemy jaka, bo to ludzie zdecydują, większość rządowa. Ale będzie normalna opozycja, nie antypaństwowa, nie totalna, nie taka, która się wysługuje obcym. I to jest dążenie nasze jako partii, nasze jako rządu. I to jest dążenie naszego komitetu.
Skoro prezes nie wie, jaka normalna Polska ma być, to właściwie kto ma wiedzieć –chciałoby się zapytać. Ale niepokojące może być połączenie słów o prawnych i praktycznych działaniach ze słowami o tym, że opozycja będzie inna. Można je odczytać jako zapowiedź ograniczenia pewnych praw partii opozycyjnych.
Premier ogłasza prezesa świętym
Jednak absolutną wisienką na torcie tej debaty było wystąpienie premiera Morawieckiego. Takiego popisu lizustwa Sejm dawno nie widział. Premier Morawiecki ma wadę – do której bardzo nie chce się przyznać – jest kiepskim mówcą. Ponieważ z jakiegoś powodu politycy prawicy uważają, że występować należy bez kartki, promptera, czy notatek – to premier często wychodzi na mównicę bez spisanego planu. W chwilach, kiedy ponoszą go emocje w jego wystąpienia wkrada się niewyobrażalny chaos.
Tak było i tym razem w Sejmie. Laudacja jaką wygłosił nie miała sobie równych. Czego tam nie było! Prezes odpowiada za spadek bezrobocia, za ratunek dla przedsiębiorców w czasie covidu, za walkę z samym covidem, za rozwój gospodarczy. Mało brakowało, a Kaczyńskiemu premier przypisałby odpowiedzialność za to, że słońce wschodzi każdego ranka.
Ni stąd ni z owąd premier zaczął mówić o liście lektur szkolnych i odniósł się do Doktora Judyma, Siłaczki, Latarnika. Pojawiły się też nowe słowa jak depostkomunizacja, która ma oznaczać dekomunizację postkomuny. Dalej – prezes jest też odpowiedzialny za zmianę języka polityki i przeformatowanie jej celów już od lat 90-tych. Właściwie to premier nic nie robi sam jeśli, prezes mu nie wskaże kierunku.
– Zamęt pojęciowy, ta zapaść semantyczna na początku III Rzeczpospolitej była ogromna. Trzeba było zadać kilka podstawowych pytań – mówił Morawiecki. W tym miejscu premier nagle zaczął mówić po łacinie – co zapewne miało zrobić wrażenie na zgromadzony, ale przede wszystkim na prezesie, który ceni sobie klasyczne wykształcenie. – I takie pytania Jarosław Kaczyński zadał – kontynuował premier. – Na początku już pytał o to na czym ma polegać realna demokracja, czy realna demokracja jest tylko rytuałem głosowania pewnym przy nierównowadze sił społecznych, których po jednej stronie są media, jest władza, jest wsparcie zachodu, a czasami wschodu i nie ma szans na realną zmianę władz jak to było przez praktycznie kilkanaście lat.
Nie bardzo wiadomo, co Morawiecki miał na myśli, bo od 1989 do 2015 roku siły związane z prezesem Kaczyńskim przynajmniej trzykrotnie dochodziły do władzy. Był rząd Jana Olszewskiego, był rząd AWS, był w końcu pierwszy rząd PiS. Ale w sumie to bez znaczenia, bo w całym tym wystąpieniu nie chodziło ani o sens, ani o logikę, ani o prawdę historyczną.
Ta mowa nie była mową obrończą Jarosława Kaczyńskiego. Była mową obrończą Mateusza Morawieckiego. Premier doskonale zdaje sobie sprawę, że zawiódł prezesa i że prezes bardzo poważnie rozważa jego wymianę na nowszy model. W tej debacie miał okazję pokazać, że dla prezesa jest gotów powiedzieć naprawdę wszystko.
Bardzo symboliczne – w obliczu tego, co dzieje się w Zjednoczonej Prawicy – było to, kto nie zabrał głosu. Zbigniew Ziobro też chciał stanąć do konkursu na największego lizusa roku, jednak po prostu mu to uniemożliwiono. Powędrował do marszałka Terleckiego, żeby ten wpuścił go na mównicę. Szef klubu PiS odmówił. Jak relacjonuje poseł Koalicji Obywatelskiej Sławomir Nitras to nie był koniec.
Ziobro nie miał szans oddać hołdu prezesowi PiS-u, co w obecnej sytuacji jest najbardziej znaczącym elementem tej debaty. I drugi symbol – w głosowaniu nie wzięli udziału posłowie Pawła Kukiza. Ich głosy nie zmieniłyby wyniku głosowania, ale to istotne, że zaraz po rozpadzie Koalicji Polskiej Paweł Kukiz nie chce przyłożyć ręki do odwołania prezesa Kaczyńskiego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS