To się zaczęło, od kiedy w Polsce jest kapitalizm. To „odpalanie” Bożego Narodzenia tuż po Wszystkich Świętych. Te bombki choinkowe w sklepach, girlandy, promocje, reklamy, itd. Wszystko to eksplodowało wraz z pojawieniem się wolnego rynku. Trzydzieści lat temu.
REKLAMA
Zwykle zamiast cieszyć oczy i ogrzewać serce, ten bożonarodzeniowy sztafaż w samym środku jesieni odrobinę piszącego te słowa niepokoił. Że za wcześnie. Zdecydowanie. Zresztą, irytowało to nie tylko niżej podpisanego. Bo co to, panie, potem za święta w święta, jak już na początku grudnia człowiek ma dość?… – zniesmaczali się ludzie. I zatykali sobie uszy wchodząc do sklepów, żeby już nie słyszeć żadnego „Merry Christmas”… Tak było do teraz.
W tym dziwnym roku koronawirusa owa przedwczesność bożonarodzeniowa jest jakoś do zaakceptowania. Z prostej przyczyny: żeby mimo pandemii, ludzie zarobili. Są przecież branże, w których jak się przed świętami nie zarobi, to się nie zarobi przez resztę roku. Tak było z chryzantemami, tak będzie i z karpiem. I z żywymi choinkami. I z całą masą tematów, bez których trudno sobie wyobrazić Boże Narodzenie.
Żeby było jasne: nie jest to felieton sponsorowany. Autor nie jest kapitalistą z przekonania, a tym bardziej – ze względu na zawartość portfela. Bynajmniej i wręcz na odwrót! Chodzi raczej o solidarność. Tym razem – ekonomiczną. Tak, jest i taka. Za chwilę przykład takiej solidarności autorstwa narodu, od którego wszystkie inne uczą się, jak zarabiać pieniądze.
Po 1948 r., kiedy powstało państwo Izrael, w Szczecinie zamieszkało sporo Żydów. Cudem ocaleni z holokaustu, oczekiwali na statki, które miały ich zabrać wraz całym dobytkiem do ich nowiutkiej Ziemi Obiecanej. Ze Szczecina do Hajfy szmat drogi morskiej, statków było niewiele, kursowały wahadłowo, więc czekania nie brakowało. Nie mogąc usiedzieć w miejscu, Żydzi rozkręcili rozmaite drobne biznesy. Jakieś sklepiki, typu mydło, szuwaks, sznurowadła. Byle coś robić i zarobić. Ba, założono nawet szkołę powszechną, w której żydowskie dzieci uczyła młoda nauczycielka. Polka, rodem z Baboszewa. I to właśnie ona młodym, świeżym okiem spostrzegła pewną prawidłowość: że Żydzi omijali polskie sklepy, a kupowali „u siebie”, to znaczy u innych Żydów. A kiedy mieli zamiar kupić dwie bułki, to kupowali trzy. Żeby sklepikarz więcej zarobił. Taka ekonomiczna solidarność. Młoda nauczycielka obserwowała to i dobrze zapamiętała, a potem lubiła opowiadać, jak to Żydzi potrafili zadbać o siebie nawzajem. Piszący te słowa wie, co piszę. Owa nauczycielka była jego matką.
Niby to proste, taka drobna, paro groszowa solidarność, ktoś powie. Hm, niby tak, ale czy łatwa do realizacji? Czy możliwa, jeśli jako Polacy obciążeni jesteśmy fatalną cechą charakteru rozpoczynającą się na literę „z”? Czas przedświąteczny pokaże.
Krzysztof Martwicki
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS