A A+ A++

Podobno mamy dwie Polski. Tak się od jakiegoś czasu słyszy. Może jednak jest jeszcze gorzej? Może coraz bardziej nie mamy żadnej, a tylko nazwę i urzędy. Może jest tak, że nie mamy już dzisiaj jednej kultury, która wyróżniałaby się jako kultura polska, dzięki czemu można by i nas wyodrębnić jako naród. Może dzisiaj jest to już tylko kategoria historyczna? Ślady w nieczytanych lekturach i w od święta granej muzyce.
W tej historycznej polskiej kulturze było bogactwo i była siła, która przyciągała jak magnes. Z czego ta siła płynęła, warto byłoby dziś rzetelnie przeanalizować – bez megalomanii, ale i bez kompleksów. Przez wieki przecież było tak, że kto w tę kulturę wpadał, nasiąkał nią błyskawicznie i stawał się Polakiem – litewskim, ruskim, mazowieckim – i prawie zaraz brał się za jej współtworzenie. To przecież działo się też w czasach, kiedy nie stanowiliśmy żadnej siły politycznej, będąc narodem podbitym, bez miejsca na mapie, bez rządowych posad i dworskich honorów. To kultura polska była na tyle silna, że obce wpływy nawet w czasie niewoli nie były zagrożeniem, nie odmieniały jej, a jedynie ubarwiały nowymi wątkami. Tak więc asymilanci niemieccy, francuscy czy czescy wsiąkali w nią pociągnięci tym pięknem, które zachwycało do pracy – dla niej.
A gdyby tak jakiś grant się znalazł na zbadanie krzyżowania się na obszarze już nie tej sprzed wieków, nawet nie tej sprzed wojny, ale jak najbardziej powojennej, dzisiejszej Polski – kultury historycznie z nami związanej – rusko-ukraińskiej i również niemieckiej – i ich starcia z kulturą oryginalnie polską? Jakże to dzisiaj wygląda i jakie procesy dziś w dziedzinie kultury zachodzą? Myślę, że mogłoby to przynieść ciekawe konkluzje i wnioski dla rozumienia tego, co obserwujemy w ważnych dziedzinach życia społecznego i politycznego. Są granty na modne badania rozmaitych aspektów kulturowych tak zwanego pogranicza, może warto sięgnąć głębiej i spróbować zbadać do jakiego stopnia tak zwane kultury pogranicza ubogacają dzisiejsze „centrum”, czyli to, co uważamy za jednorodną, wspólną i powszechną kulturę polską. a w jakim stopniu dziś ją zafałszowują.
Wobec prawie że fizycznego zniknięcia tych warstw polskiego narodu, które z natury rzeczy odpowiadały za istnienie polskiej kultury, nieoczywistym stało się tej kultury przetrwanie. Fizycznie przetrwały zawsze znacznie liczniejsze warstwy ludowe, czy jednak ich przetrwanie musi gwarantować przetrwanie kultury? A jeśli nie, to czy przetrwa jedynie etnos, czy jednak naród, którego wyróżnikiem jest przecież kultura.
Słyszy się wciąż ubolewania nad zastępowaniem tradycyjnych, historycznych elit polskich ludźmi pochodzącymi z warstw, na których potomstwie frak nie zdążył się jeszcze ułożyć. Takich mentalnych „słoików”, którzy nie mając oparcia we własnej rodzinnej tradycji szukają nieomal na ślepo jakiegoś, przeważnie niewiele wartego wzorca. To ich zwykliśmy obarczać winą za to, że polskość wydaje się coraz mniej wartościowa, coraz bardziej nieciekawa, wstydliwa. Tak. To ci ludzie są liczebnie największą częścią tej enigmy, którą raczej z przyzwyczajenia niż po zastanowieniu nazywamy współczesnym narodem i współczesną kulturą polską.
 Nie podobają się nam. Sobie się też nie podobają. Generalnie jako naród przestaliśmy się sobie podobać. Tak więc z konieczności i w najlepszej wierze próbujemy sobie i innym wmawiać, że my wszyscy z husarii i z tego dworku, co to we mgle sentymentalnej gdzieś wciąż majaczy. No nie. To było, tak, dwa wieki temu. Na pewno na tej tu naszej ziemi, ale i na tej dawnej, która dziś jest Ukrainą, Białorusią czy Litwą, istniała ta dworkowa i husarska kultura polska. Istniała jednak oprócz niej kultura ludowa i ona już nie była ani jedna, ani wspólna. Ta kultura ludowa była kurpiowska, mazurska, krakowska… Łączył je wszystkie kościół, bo już język nie do końca, choć tak się to może wydawać dzisiaj, kiedy gwary i dialekty zostały bezlitośnie wytrzebione – tak jednak niegdyś nie było.
I na Litwie, i na Rusi, podobnie jak w Koronie, była jedna wspólna dla Rzeczypospolitej, polska kultura, był i jeden polski język, ale obok była kultura ludowa ze swoim ludowym językiem, w jego rozmaitych regionalnych odmianach. Tam jednak, inaczej niż w Koronie, kościół nie był ludowy, ludowa była cerkiew. I oto okazuje się, że to nie obyczaj, muzyka, sposób budowania wsi i zdobienia stroju, a nawet nie język, ale właśnie religia była tą więzią, która zdecydowała, że kultura ludowa stając się narodową – stała się albo polską, albo ruską – ukraińską czy białoruską.
Taka to była geneza poczucia narodowego ludu Rzeczypospolitej we wszystkich jego kulturowych odmianach. Kultura dzisiejszej Ukrainy wyrasta – pozostając w opozycji do kultury polskiej – przede wszystkim z ruskiej kultury ludowej. Podobnie kultura Białorusi, chociaż ta próbuje adoptować kulturę polską, przyznając się do jej twórców wyrosłych z ziemi białoruskiej.
Dziś, niezależnie jak to oceniać, czy to dobrze, czy to źle, trzeba się przyzwyczaić do myśli, że i u nas to przede wszystkim on-że lud buduje kulturę polską. I husaria, i dworek mają swoje w niej miejsce, kultura polskiego ludu (zupełnie przeciwnie do ukraińskiego na przykład!) wydaje się jakby nie istnieć. Zniszczona  prymitywną pogardą wysferzonej prlowskiej nomenklatury, prawie że zniknęła nie tylko w swoich śladach materialnych, ale nawet we wspomnieniu. Co więcej, nadal zdaje się być z jakąś niezrozumiałą na pierwszy rzut oka, bezlitosną konsekwencją rugowana z powierzchni życia społecznego. Dlaczego?
Owszem, w modzie są ludowe kultury tzw. pogranicza, bujnie rozkwita kultura żydowska, też przecież w swojej ludowej, rodem ze sztetla, formie. Naszej kultury ludowej nie ma i jakby nigdy nie było. Są tylko dworki i husaria. Tyle że to są przecież dziś już realnie nie istniejące chimery. Sentymentalna i – powiedzmy wprost – mocno niestety zbanalizowana klechda o tym, co się już dawno prześniło. Co jest dzisiaj oprócz niej? Słoiki. Ach, i jeszcze Kibole.
Na tym ma się rozwijać i umacniać dzisiejsza polska kultura? Jeśli tak, to skąd te lamenty? Jakimże językiem mają mówić Kibole? Jakiego przeżycia wysokiej kultury mogą pożądać Słoiki? Tej panienki z bananem i grubego słowa na ekranie i scenie? Trudno się dziwić, że kiedy nikt nie patrzy, Słoiki wolą posłuchać swojskiego disco polo. Kto zresztą by nie wolał? Czy ktoś im, tym Słoikom i Kibolom, pokazał coś innego? Coś, z czym mogliby się identyfikować, coś, co odnosi się do ich tradycji, do nich samych, a jednocześnie jest nie tylko godne szacunku, ale potrafi nawet porwać i zachwycić?
Co jest, że zaczynam zazdrościć Żydom i Ukraińcom żyjącym w Polsce, że wolno im się chlubić nie tylko Salomonem czy Jarosławem Mądrym, ale że mogą być też dumnymi ze swoich dybuków i koszul haftowanych krzyżykiem. Z tego, o czym mogliby im opowiedzieć ich prapradziadkowie i czym nikt nie śmie pogardzać. Przeciwnie, to budzi zainteresowanie i podziw artystów i intelektualistów. Więc ja im po trosze zaczynam zazdrościć tej ich ludowej kultury, trapi mnie jednak taka myśl, czy oni przypadkiem po trosze nie zaczynają pogardzać moją? Dlaczegóż by nie, skoro widzą w jakiej pogardzie ona pozostaje.
Wywołałam na początku to słowo „asymilacja”. Czy dzisiaj tak chętnie jak przed wiekami ludzie o obcej proweniencji poddają się jej z własnej dobrej woli, czy czują chęć przylgnięcia do polskiej kultury? Słyszy się coraz częściej, że raczej rekonstruują w pamięci dowody na to, że ich ród nie stąd. Co i rusz ktoś sobie przypomina, że dziady z Austrii, z Bawarii, Francji, a i z Czech choćby przybyli. To się nawet zaznacza w powrocie do oryginalnej pisowni nazwisk, tej pisowni, którą przodek spolszczył nie z przymusu i nie dla interesu. Językiem urzędowym przez długi czas przecież nie był tutaj polski. Z jakiegoś powodu jednak ci, którzy do niedawna jeszcze byli Polakami, przypominają sobie, że są Ukraińcami, Żydami. Nie, nie ma w tym, naturalnie, nic złego, oprócz tego jednego – tego, co się dzieje, czy może już się stało z polską kulturą, z nami.
Chciałabym wiedzieć, co się dzieje i dlaczego się tak dzieje? Czy to zastanawia tylko mnie? Gdzie są badacze kultury? Przecież niemożliwie, żeby wszystkich pochłonęła fascynacja nową dyscypliną nazywaną „gender”. Tak, jest Minister Kultury, ale on kultury nie tworzy, on nią usiłuje zarządzać, bezstronnie, według algorytmu…

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł74 mln zł na poprawę jakości wody w Pilicy i Zalewie Sulejowskim
Następny artykułKielczanin zaginął w Hiszpanii