Wyjątkowo długo zwlekałem z niniejszą relacją. Postanowiłem dłużej niż zwykle rozkoszować się wspomnieniami. W przeddzień kolejnych zaostrzeń, czułem, że to ten ostatni gig przed kolejną dłuższą przerwą. Jeden z nielicznych i raczej ostatni z koncertów na jakich byłem w roku 2020. Tak sobie myślę, że to wszystko przez te zespoły co przez lata krakali OSTATNIA TRASA, OSTATNIA TRASA, POŻEGNALNA TRASA… no to mają czego chcieli. Ehh a tak zarzekałem się, że nie będę podejmować tematyki covidowej w tejże relacji.
W Leśniczówce 3.10 odbyło się małe święto śląskiego metalu. Na jednej scenie spotkali się weterani z czołowymi przedstawicielami współczesnego thrashu. Bytomscy zbereźnicy z Destroyers skrzyżowali gryfy gitar z chorzowskim Radical Thrashing Machine – Horrorscope. Kolejność dziwna ale na swój sposób zrozumiała – na początku wieku Turbo gościnnie grało przed Vaderem. Dla obu składów Leśniczówka jest miejscem szczególnym, zdecydowanie grali u siebie.
Gdyby mi ktoś piętnaście lat temu powiedział, że posłucham na żywo i w kolorze tuzów polskiego mainstreamowego metalu rodem ze stajni Dziuby zwłaszcza: Wilczy Pająk, Dragon, Destroyers… Życie jednak jest przewrotne i tak się potoczyło, że kapele, mocno przetrzebione personalnie wróciły. W zasadzie naturalna kolej rzeczy dzieci odchowane, wnuki w drodze to znów można chwycić za wiosła. Najdłużej czekać musiałem na bytomski Destroyers, w którym ostał się wywijający kataną (w tym wypadku chodzi o broń biała nie o jeansową kurtkę) Marek Łoza obdarzony niepodrabialnym głosem oraz Wojciech Szyszko szarpiący najgrubsze struny jeszcze za czasów The Miseries of Virtue (1990).
Dzisiejszy Destroyers zasilany jest świeża krwią dwóch skrzydłowych gitarzystów tarnowskiego zespołu Another World, którzy zdecydowanie czują klimat lat 80. przez co obecna odsłona niszczycieli wypada autentycznie.
Zespół dzień przed koncertem wydał swoją trzecią płytę pt. Dziewięć kręgów zła (2020) – wydać album po trzydziestu latach… gdzie tam Gunsom z ich chińską demokracją… – na koncercie stawiło się nie mało szpakowatych weteranów pamiętających pierwsze edycje Metalmanii, doskonale znający teksty z pierwszej płyty.
Specyficzny był to koncert, wiele emocji się kotłowało, począwszy od nieukrywanej nostalgii (wokaliści wzięło naturalnie na wspominki) mieszającą się z ekscytacją występu na żywo i ojcowską (jeden z gitarzystów, pochwalił się wieścią, że zostanie tatą) i oczywiście dumą z premierowego materiału. Dziewięć kręgów zła (2020) na żywo wypadł całkiem zgrabnie, zwłaszcza że stanowi logiczne rozwiniecie nierządu uprawianego przez zespół na przełomie lat 80 i 90. Zaczęto od ronina, który mścił się na prawo i lewo swym mieczem, była oklepana (historia) do granic możliwości sadystyczna Hrabina Batory i inne lubieżne wszetecznice z balu tysiąca nagich lal.
W przypadku kawałka „Jeszcze gorsi” mowa nawet o bezpośredniej kontynuacji „Źli” z płyty Noc królowej żądzy (1989). Tekst tego utworu w normalnych realiach brzmiałby nieporadnie, wręcz naiwnie. Jednak tamtego wieczoru tekst o zabawie – takiej jakby to był ostatni raz, sprawiała, że okazał się o zgrozo bardzo na czasie. Destroyers skupiając się na testowaniu w warunkach bojowych materiału z ostatniej płyty, szczęśliwie jednak nie zapomnieli o debiucie. Rzecz jasna szpakowaci fani z utęsknieniem domagali się staroci, polskich metalowych standardów pokroju „Młot na święta inkwizycję” czy też „Czarne okręty”. Doczekawszy zostały przyjęte z ogromnym entuzjazmem przez publiczność Leśniczówki. Zresztą w tym wypadku repertuar nie był najważniejszy. Do końca zastanawiałem się nad kondycją wokalną Marka. Liczyłem się z tym, że nie usłyszę głosu z przed trzydziestu lat ale przyznać trzeba, że głos wokalisty starzeje się z godnością. Jedyne w swoim rodzaju „zniewieściale” ozdobniki wokalne przewijały się to tu to tam utwierdzając w przekonaniu, że wskrzeszenie Destroyers było zasadne. To była miła namiastka klimatu polskiego metalu lat 80.
Jest tylko jedno małe ‘ale’ zespół mógłby dać sobie siana z tymi niefortunnymi rekwizytami. Nieudolne machanie wspomnianą kataną i groteskowa przebieranka podczas „Czarnej śmierci” były daremne. Muzyka Destroyers i image (wiosłowych) doskonale bronią się same. Obawiam się, że Polska scena nie pomieści dwóch karykaturalnych metalowych ekip. Zostawmy to parodystom z Nocnego Kochanka czy Thermit, którzy przynajmniej dopracowują swoje gagi.
Szkoda, że zabrakło czegoś z drugiego albumu, padły jednak obietnice, że zespół popracuje i nad tym i przygotuje coś na następne koncerty które odbędą się w bliżej nieokreślonym czasie… bardzo… nieokreślonym…
Tak jak wspomniałem na wstępie, posłuchanie na żywo Destoryers, było spełnieniem jednego z moich małych muzycznych marzeń.
Horrorscope
To jedna z tych koncertowych maszyn, które są żywym przykładem na to, że można łoić bez zbędnych bajerów. Zrobić rasowe thrasherskie show bez fajerwerków. Głównym atutem załogi z Chorzowa jest to, że każdy z nich jest scenicznym zwierzem – no może z wyjątkiem lekko ospałego gitarzysty Lucasa. Zespół (w szczególności Baryła, który jakby mógł to by się pół koncertu dyndał na reflektorach, tak go nosiło po scenie) poszczycić się może nieprzeciętnym kontaktem z publicznością. Zawsze na ich koncercie można się sztachnąć specyficzną chemią – i nie mam tu na myśli (tylko) przykrej mieszanki wyziewów parującego potu i alkoholu. Specyficzne poczucie humoru lidera zespołu ukierunkowane było tym razem na temat pandemii – co zbytnio dziwić nie powinno. Tak samo jak nie dziwiło mnie (aż tak bardzo), że publiczności puściły wszelkie hamulce, jeżeli chodzi o przestrzeganie jakiegokolwiek reżimu sanitarnego. W kółko padały żarty o „plandemii”, przy tym eksponowana była ich pyszna nieomylność i poczucie wyższości nad tymi wszystkimi, którzy uparcie w nią wierzą… gdyby tylko to rzeczywiście była ich osobista, prywatna sprawa, to można byłoby to przykryć całunem milczenia.
Horrorscope grzeje bezkompromisowo ale z dystansem, nowocześnie ale z polotem. Bazując na dawno już wypracowanym własnym, stylu będącym wypadkową mięsistego thrashu, groove metalu, przyprószoną nietandetną melodią. Bez zbędnych udziwnień, konkretnie i do przodu. Chorzowski zespół jest wciąż na etapie promowania swego jak na razie ostatniego albumu Altered Worlds Practice (2017). W gąszczy leciwego materiału przewinął się jednak strzep świeżego mięcha w postaci „Negative Utopia”, który krąży w przepastnej otchłani internetu. Kawałek ten zarówno w wersji studyjnej jak i na żywca, zdecydowanie daje radę i stanowi naprawdę optymistyczny prognostyk w kwestii siódmego krążka.
Obie kapele utrzymywały publiczność w nieustającym ferworze przedniej zabawy, pod sceną działo się dużo i całe szczęście, że imprezę przeniesiono pod namiot obok kultowego lokalu aby gawiedź mogła się do woli wyszaleć.
Zobacz galerię zdjęć:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS