W całej Unii Europejskiej ceny wzrosną w 2020 roku średnio o 0,7 proc., a w następnych dwóch latach inflacja nieznacznie przekroczy pułap 1 proc. Podobnie będzie w strefie euro – w tym roku wzrost cen wyniesie tylko 0,3 proc., a latach 2021-22 będzie nieco ponad 1-procentowy.
Kłopotliwy spadek cen
O ile my mamy problem z wysoką inflacją, to w kilkunastu krajach UE ekonomiści martwią się wyliczanym statystycznie w sierpniu i wrześniu spadkiem cen, który też nie jest dobry z punktu widzenia koniunktury ekonomicznej. We wrześniu deflacja w strefie euro wyniosła 0,3 proc., a w Niemczech – 0,4 proc.
Komisja Europejska prognozuje, że w 2020 roku aż w siedmiu krajach unijnych średnioroczna zmiana cen będzie miała charakter deflacyjny. Ceny najbardziej mają spaść w Grecji – o 1,3 proc. Niedużą deflację będą miały też Hiszpania i Włochy. Z kolei w Niemczech i Francji ceny średnio wzrosną, ale tylko o 0,4-0,5 proc.
ZOBACZ: Inflacja nadal 3-procentowa. Dużo płacimy za energię
Europejski Bank Centralny przewiduje, że w krajach strefy euro deflacja ustąpi dopiero w pierwszych miesiącach 2021 roku. Potrzebny będzie więc program ożywieni popytu w celu wywołania wzrostu cen. Ich spadek demotywuje bowiem producentów i z tego powodu jest niebezpieczny dla gospodarki. Komisja Europejska zakłada, że walka z deflacją będzie udana, gdyż dla żadnego kraju UE nie przewiduje średniego spadku cen w latach 2021-22.
Nie zawsze warto być liderem
Polska lokuje się na przeciwnym niż deflacyjny biegunie prognozy Komisji Europejskiej. W tym roku będziemy liderami inflacji unijnej – ceny wzrosną o 3,6 proc. Za nami lokują się Czechy i Węgry (3,4 proc.) oraz Rumunia (2,5 proc.) i Słowacja (2 proc.)
Wszystko wskazuje na to, że w 2021 roku będą w Europie „lepsi” od nas. Z 2-procentową inflacją znajdziemy się na czwartym miejscu klasyfikacji za Węgrami (3,3 proc.), Rumunią (2,5 proc.) i Czechami (2,3 proc.). Te same kraje Europy Środkowo-Wschodniej będą legitymować się najwyższą inflacją także w 2022 roku. Z tym, że – jak przewiduje KE – Polska znów wykaże się najwyższym wskaźnikiem (3,1 proc.) i wyprzedzi Węgry (3 proc.) oraz Rumunię (2,4 proc.).
ZOBACZ: Tak ma być w USA po wyborach. Gospodarka według Bidena i Trumpa
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że duży udział w śrubowaniu polskiej inflacji mają podwyższone wydatki socjalne, czyli dodatkowe pieniądze trafiające w ostatnich latach i miesiącach głównie do rodzin z niepełnoletnimi dziećmi, a także do emerytów i rencistów.
Pusty pieniądz w Polsce
Nie bez znaczenia jest także emitowanie przez NBP pustego pieniądza, który w postaci tarcz antykryzysowych trafia na rynek. Podaż pieniądza M2 (pieniądz gotówkowy i depozyty do 2 lat) wzrosła od początku roku do sierpnia aż o 184 miliardy złotych, czyli o 12 proc. Tymczasem PKB Polski skurczył się w samym tylko drugim kwartale 2020 roku o 8,4 proc. To oznacza, że nowy pieniądz wykreowany przez bank centralny nie znalazł odpowiednika, w tym co wytworzyła gospodarka i podsycił inflację.
Do wzrostu inflacji w Polsce przyczynia się również duży wzrost cen energii, który jest następstwem opierania energetyki na węglu kamiennym. Poza tym, wysokie są ceny administracyjnie ustalane przez państwo i samorządy. Najbardziej jaskrawy przykład to skokowy wzrost opłat za wywóz śmieci.
ZOBACZ: Spadek PKB i wzrost bezrobocia w Polsce. Najnowsze prognozy Komisji Europejskiej
Szybko rosną także koszty usług. Przedsiębiorcy starają się poprzez wyższe ceny rekompensować sobie spadek przychodów będący następstwem obostrzeń wprowadzanych w ramach walki ze skutkami pandemii. Co więcej, przerzucają na klientów podwyższone koszty działalności, wynikające z przepisów sanitarnych i epidemicznych.
Twoja przeglądarka nie wspiera odtwarzacza wideo…
Jacek Brzeski/hlk/
Czytaj więcej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS