– Nie będziemy do tego wracać. Rozwiązałem z klubem kontrakt i tyle.
– Nie, kontaktu nie ma.
– Cóż, myślałem, że przygodę z piłką dokończę w Polsce, właśnie w Cracovii, ale życie napisało inny scenariusz. Przyszła oferta z Dinama i jestem tutaj, w Bukareszcie.
I nie wpadł pan przypadkiem z deszczu pod rynnę?
– Nie, dlaczego?
Do polskich mediów przedostają się informacje z rumuńskich, że w Dinamie dzieje się źle – że ma ogromne długi.
– Trwa proces ich regulowania. Nowi właściciele się tego podjęli [klub trafił w ręce Hiszpanów – przyp. red.], jesteśmy w trakcie. Zobaczymy, jak będzie. Czekam, aż wszystko się wyprostuje. Zdecydowałem się na Rumunię, bo mój telefon wcale nie palił się od połączeń z Polski. Konkretnych ofert nie było. Przez chwilę było zainteresowanie ze strony Wisły Płock, ale jeszcze wtedy nie miałem uregulowanych spraw z Cracovią, więc nie podejmowałem rozmów.
Był pan chwalony, niedawno odbierał nagrody dla najlepszego piłkarza ligi… I telefon się nie zapalił? Jestem zaskoczony. Pan też był?
– Co mogę powiedzieć, skoro życie pokazało, jak było. Nie wiem, czym to było spowodowane. Mam nadzieję, że nie wpłynęły na to wydarzenia, które miały miejsce w Cracovii. Na pewno czas nie był sprzyjający. W tym sezonie z ligi spada tylko jedna drużyna, więc może polskie kluby nie paliły się do szukania natychmiastowych wzmocnień. Pandemia też w tym nie pomagała, okienko wyjątkowo było otwarte do października. Była wtedy połowa sierpnia. Mogłem czekać, ale nie chciałem.
UMK. Gala Plebiscytu na Najlepszego Piłkarza i Trenera Małopolski. Janusz Gol odebrał nagrodę w asyście córki Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta
Co zastał pan po wylądowaniu w Bukareszcie? Pierwsze wrażenia? Niespodzianki?
– Wszystko było w miarę w porządku. Mamy dobrą bazę, boiska treningowe, jest stołówka, więc w klubie można spędzać czas od śniadania. Szkoda tylko, że koronawirus nie odpuszcza. Jestem tu z rodziną, udało się wszystko logistycznie zorganizować, córka poszła do przedszkola. Ale nie możemy korzystać z uroków Bukaresztu, bo wszystko jest zamknięte. Staramy się jednak rozsądnie podchodzić do sytuacji.
Więc jeszcze nawet nie zdążył pan poznać nowego miejsca zamieszkania?
– Na początku, dwa miesiące temu, była większa ku temu szansa, można było np. korzystać z tarasów restauracji. Teraz jest chłodniej, więc i tak nie byłoby to przyjemne. Przede wszystkim obostrzenia są większe, wszędzie trzeba chodzić w maseczce itd. Dlatego mój dzień zamyka się w schemacie dom – klub – trening – dom.
Wróćmy do rozmowy o przyszłości pańskiego nowego klubu. Jest pan spokojny, że sprawa z długami się wyprostuje?
– Plany są takie, by przywrócić świetność klubu, bo to mocna, zasłużona w Rumunii marka. Duży klub z dużą liczbą kibiców. Wiem, że nowi właściciele chcą m.in. stworzyć akademię w hiszpańskim stylu, postawić na szkolenie. Na razie jestem więc spokojny. Mam nadzieję, że długi zostaną uregulowane.
Najwyżej stanie pan na czele rozmów w sprawie ich uregulowania.
– (śmiech) Inni są tu od tego.
Słyszałem, że kibice Dinama stoją bardzo blisko klubu, czasami może za blisko. Że potrafią wywierać presję na piłkarzach. Zdążył pan ją poczuć?
– Mecze są rozgrywane przy pustych stadionach, więc nie bardzo. Na pewno trochę nam brakuje kibiców na trybunach. Gramy nieźle, ale wyniki nie są dobre z różnych względów. Presja oczywiście jest, ale po czterech porażkach z rzędu nikt nie przyjeżdża np. na nasze treningi.
Powód porażek?
– Początek był dość obiecujący. W trzech z czterech ostatnich meczów nie pomogli nam sędziowie, choć przyznaję, że mieliśmy też momenty, po których mogliśmy rozstrzygać losy meczów na swoją korzyść. Mam nadzieję, że dobra praca pozwoli nam się lepiej poznać i tego typu mecze będziemy wygrywać.
Ostatnio nie było pana w kadrze meczowej. Dlaczego?
– Mam na koncie już cztery żółte kartki. Szybko je uzbierałem, ale na dwie raczej nie zasłużyłem. Teraz pracuję, by wrócić do składu.
Wcześniej nie miał pan problemów, by się do niego dostać.
– Ale w międzyczasie do klubu przyszli nowi zawodnicy, rywalizacja jest duża. Nie ma czasu na obijanie, trener za darmo miejsca w jedenastce nikomu nie da. Tym bardziej że dopadł mnie mały dołek, szczególnie jeśli chodzi o formę fizyczną. Staram się nadrobić braki.
Narzeka pan na sędziów. Liga rumuńska bywa mniej poukładana od polskiej?
– W Polsce przede wszystkim jest VAR [system powtórek dla sędziów – przyp. red.]. Jeśli byłby w Rumunii, to niektóre decyzje podyktowane przeciwko nam najprawdopodobniej zostałyby zmienione. Co ja mówię, jestem przekonany, że zostałyby zmienione. Ostatecznie musieliśmy się z nimi pogodzić, takie życie. Sędziowanie nie jest tu najwyższych lotów.
A poziom?
– Zbliżony do tego w polskiej lidze, choć w Rumunii więcej gra się w piłkę. W Polsce jest walka, bieganie… Tutaj drużyny bardziej stawiają na technikę. Zresztą pozycje obu lig weryfikują europejskie puchary.
Zostanie tam pan np. pięć lat, jak kiedyś w lidze rosyjskiej?
– O nie, chyba nie. Mam kontrakt na dwa lata. Zobaczymy, czy uda się go wypełnić.
A potem piłkarska emerytura w jakiejś egzotycznej lidze?
– Oj, nie wiem. Na razie nie myślę o tym, muszę się skoncentrować na tym, co mamy tutaj, na wyjściu z dołka.
A może kolejnym krokiem byłby powrót do Cracovii?
– (śmiech) Nie mówię “nie”. Ale mogłoby być to trudne do wykonania z różnych względów.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS