Jeszcze nie tak dawno temu Arka i Korona były niemalże w tym samym położeniu. Wjechały na autostradę do spadku i były trawione sporymi problemami właścicielskimi. Dziś łączy je jedynie to, że grają w tej samej lidze. No i w Pucharze Polski. A w zasadzie grały, bo Korona została już wyeliminowana.
To był symboliczny mecz. Kieleckie środowisko dałoby dużo, by być dziś w tej sytuacji, w której jest Arka. Z nowym właścicielem, który skompletował skład dający podstawy by sądzić, że przywróci dawny blask, a przynajmniej najwyższą klasę rozgrywkową. Choć w Kielcach doszło już do przełomu – miasto w końcu przejęło akcje klubu i za chwilę dojdzie zapewne do kolejnej rewolucji organizacyjnej – to wciąż daleko nam do stwierdzenia, że Korona wyszła na prostą. Widać to chociażby w takich meczach – na tle Arki nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
Zanim przejdziemy do meczu, hołd dla bohatera najbardziej spektakularnych akcji. Panie i panowie, przed wami Maciej Jankowski. Pół metra do pustej bramki, strzał idzie nad poprzeczką. Trudniej było nie trafić niż trafić.
W drugiej połowie sytuacja się powtarza, znów najbliższa odległość, znów odsłoniona bramka, znów kiks.
Oczywiście, podania nie były idealne (pierwsze na dziwnej wysokości, drugie lekko za mocne), więc znajdą się tacy, którzy usprawiedliwią jakoś wyczyn napastnika Arki. My do tej grupy się jednak nie zaliczamy. Jego szczęście, że gdynianie i tak sobie poradzili. Po nieco ponad kwadransie otworzyli wynik dzięki Tzimopoulosowi. Grek nadepnął w polu karnym na rozpędzającego się Młyńskiego, po czym ostentacyjnie wyrażał swoje niezadowolenie z decyzji sędziego Mycia. Wejście po pierwsze bolesne, po drugie powodujące upadek – naszym zdaniem nie ma nawet nad czym się pochylać. Zero kontrowersji. Jedenastkę na gola zamienił Marcus da Silva.
Korona nie odpowiedziała niczym konkretnym. Gdy już przed setką mógł stanąć Łysiak, dostając świetną, wsteczną piłkę ze skrzydła od Podgórskiego, nie trafił w piłkę. Można wspomnieć jeszcze o chytrym strzale Łysiaka sprzed pola karnego, główce Kordasa po rogu w pierwszych minutach, główce Thiakane (minimalnie niecelnej) czy straceńczej akcji Długosza, który biegł sam z piłką przez pół boiska, lecz ostatecznie miał zbyt ostry kąt. To wszystko jednak za mało.
Koronie nie pomogła nawet gra w przewadze, bo po godzinie z hakiem wskutek dwóch żółtych kartek wyleciał z boiska Bartosz Kwiecień. Jasne, były wtedy próby przyciśnięcia, ale jak już wspominaliśmy – bez konkretów.
Miała je po swojej stronie za to Arka. Jankowski po dwóch wpadkach zrehabilitował się i trafił w trzeciej sytuacji – tej najtrudniejszej. Najpierw zamarkował strzał wolejem, a potem ograł Tzimopoulosa i wpakował piłkę z czuba od słupka. Setkę miał też da Silva, tutaj za interwencję pochwalić należy jednak Osobińskiego.
Być może słabsza dyspozycja Korony wynikała z trudnego okresu wirusowego. W Kielcach było wielu zarażonych, Maciej Bartoszek mówił przed meczem o sporym bólu głowy przy ustalaniu składu (posadził na ławce między innymi Cetnarskiego, Kiełba czy Szarka), a ostatni mecz ligowy kielczanie grali 11 października, czyli prawie miesiąc temu. Jeśli padnie taka wymówka, nie kupimy jej, bo Korona wyglądała blado już przed kwarantanną. Zwłaszcza, że Arka też sporo odpoczywała od piłki – ostatni raz na boisko wybiegła 21 października.
Ale to też nie tak, że Arka grała jakiś wielki futbol. Koniec końców wygrała pewnie, bez stresu w końcówce. Mogło to być jednak zwycięstwo jeszcze bardziej okazałe. Mamy wrażenie, że ten mecz idealnie zobrazował sytuację organizacyjną, w jakiej po spadku znalazły się oba kluby.
Arka Gdynia – Korona Kielce 2:0
18′ da Silva (k), 76′ Jankowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS