A A+ A++

Tomasz Markiewka*: Tak, choć jestem zaskoczony tym, że PiS sam ten konflikt tak szybko wywołał i pozwolił mu eskalować na taką skalę. Spodziewałem się, że rządzący wyciągnęli wnioski po czarnych protestach i nauczyli się, że lepiej nie zadzierać z kobietami. Tymczasem majstrując przy prawie aborcyjnym, za ich plecami, w ciągu kilku dni doprowadzili do nieprawdopodobnego wybuchu skrywanej przez wiele miesięcy, a nawet lat frustracji. Ta fala gniewu jest potężna i trudno będzie ją zatrzymać.

Przewidywał pan, że na ulice wyciągnie nas frustracja spowodowana sytuacją ekonomiczną: zatrudnianiem na umowy śmieciowe, brak dostępu do publicznej służby zdrowia. Czy jest pan zaskoczony, że do największych protestów w historii III RP doprowadził zamach na prawa reprodukcyjne kobiet?

– W „Gniewie” wymieniłem kilka grup społecznych, których złość może wstrząsnąć polską polityką, i kobiety były jedną z nich. To wisiało w powietrzu. Z jednej strony Polską od lat rządzą konserwatywni politycy, dość powiedzieć, że nawet to, co nazywaliśmy kompromisem aborcyjnym, oznaczało jedno z najbardziej rygorystycznych praw w Europie. Na dodatek politycy PiS i Kościół chcieli jeszcze mocniej skręcić w stronę konserwatywnego świata, w którym kobiety pełnią rolę podrzędną, jako żony i matki. Z drugiej strony, Polki są coraz lepiej wykształcone, bogatsze, niezależne. Ich punktem odniesienia są standardy europejskie i mówią coraz silniejszym głosem o tym, czego oczekują od polityki. Zderzenie tych dwóch procesów musiało doprowadzić do konfliktu.

Polecamy: Wyjście z bagna. O co chodzi Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet?

To wojna – krzyczą protestujące i protestujący. Mimo że trudno będzie zmienić orzeczenie Trybunału Przyłębskiej, nie składają broni. O co właściwie walczą?

– O to, jak będzie wyglądać Polska: czy będzie nowoczesnym krajem czy zaściankiem Europy. Zmiana prawa aborcyjnego stawia nas w pozycji katolickiego odpowiednika Iranu. Dla młodszych pokoleń to nieakceptowalne. Mogli jeździć na Erasmusa, poznawać przyjaciół z całego świata, oglądać zachodnie seriale. I to, co robi PiS, zupełnie nie przystaje do ich poglądów na to, jak powinno wyglądać współczesne państwo.

Uczestniczka „Na Warszawę” Fot.: Maciek Jazwiecki / Agencja Gazeta

Protesty kobiet poparli już m.in. rolnicy, taksówkarze, właściciele gastronomii, pracownicy opieki zdrowia, a nawet kibice. Nawet feministki nie spodziewały się tak masowego poparcia dla ich postulatów.

– To tylko pokazuje, co nawyrabiał PiS w Trybunale Konstytucyjnym. Nawet osoby, które nie widzą samych siebie w kategorii zwolenników feminizmu, rozumieją, że posunięto się za daleko, że ta decyzja godzi w bezpieczeństwo kobiet. Poza tym całe to wydarzenie zadziałało jak iskra, która doprowadziła do wybuchu szerszych pokładów frustracji, bo przecież jest wiele grup społecznych, które mają powody ku temu, by gniewać się na działania rządu.

Szczególnie w czasie pandemii, kiedy rządowe posunięcia wydają się nieprzygotowane i uderzają w interesy większości obywateli. Ludzie wściekają się, że PiS zamiast dbać o ochronę zdrowia i gospodarkę, idzie na wojnę z kobietami.

Więc krzyczą „wypierdalać” albo „jebać PiS”. Czy jest jakaś partia, która mogłaby zagospodarować ten gniew i przekształcić go w polityczne działania?

– Wbrew temu, co mówią Kościół czy PiS, tym gniewem nikt nie steruje, dlatego trudno jest dziś stwierdzić, jaki będzie skutek polityczny tego wszystkiego. Czy pojawią się liderka lub lider, których pozycja polityczna ulegnie wzmocnieniu? Jeśli spojrzymy na wydarzenia z perspektywy ściśle ideowej, to otwiera się szansa dla Lewicy, która jako jedyna konsekwentnie opowiada się za prawami kobiet, ale wybory polityczne wyborców nie zawszą muszą podążać ścieżką ideową. Pewne dziś jest tylko to, że PiS i Konfederacja straciły bezpowrotnie poparcie bardzo wielu kobiet, także tych, które nie interesowały się do dotychczas polityką, a teraz mogą być wyjątkowo zmobilizowane w kolejnych wyborach, aby głosować na którąś z partii opozycyjnych.

Czy to jest protest, który jednoczy ludzi pomimo ich statusu ekonomicznego, czy klasy społecznej, do której moglibyśmy ich przypisać?

– Tak. To widać po tym, że ludzie wyszli na ulice nie tylko w metropoliach, ale też w miasteczkach – nawet takich, w których rządzą samorządowcy z PiS. Aborcja dotyczy wszystkich, niezależnie od statusu ekonomicznego, choć oczywiście ten status może wpływać na skalę problemu. Zamożnym kobietom łatwiej jest dokonać aborcji za granicą, i niejako umknąć konsekwencjom decyzji Trybunału, więc działania PiS-u są szczególnie dotkliwe dla uboższych kobiet, ale w ogólnym rozrachunku i jedne, i drugie tracą poczucie bezpieczeństwa.

Załóżmy, że prędzej czy później zmęczymy się protestami. Wrócimy do domów. Co stanie się z gniewem, który wyprowadził nas na ulice?

– Sytuacja w której społeczeństwo odczuwa gniew, ale nie znajduje on swojej reprezentacji politycznej, jest bardzo niebezpieczna. Ludzie mogliby poczuć się zniechęceni do działań politycznych, gdyby doszli do wniosku, że cała ta ogromna mobilizacja nie przekłada się na zmiany w polityce. Wtedy pozostałoby tylko tradycyjne narzekanie na to, że wszyscy politycy są do niczego i najlepiej machnąć ręką na całą tę politykę. Ale nie obawiałbym się, że to będzie tego typu sytuacja. Gniew jest zbyt duży, żeby politycy zostawili protestujących bez pomocy.

Znicze i kwiaty przed siedzibą PiS w Krakowie Fot.: Łukasz Gągulski/PAP / PAP

W takim razie jaki jest to gniew?

– Konstruktywny, czyli nastawiony na rozwiązanie systemowego problemu. Na najprostszym poziomie chodzi o to, że Polki nie zgadzają się na zaostrzenie prawa aborcyjnego. Część z nich pójdzie zapewne o krok dalej i będzie domagała się liberalizacji. Spodziewam się, że protesty zachęcą też wiele kobiet do działalności politycznej, bo stwierdzą, że tylko w ten sposób będą w stanie zapobiegać kolejnym sytuacjom, w których politycy za ich plecami chcą podejmować decyzje o ich życiu. Na razie trwa faza manifestowania swojej obecności. Kobiety krzyczą: hej, nie możecie nas dłużej lekceważyć! Ale prędzej czy później będzie się to przekładało na konkretne decyzje polityczne.

Nie wszystkim podoba się to, że politycy próbują zagospodarować energię protestujących. Oberwało się już Władysławowi Kosiakowi-Kamyszowi, Szymonowi Hołowni, których feministki uznały za fałszywych sojuszników.

– Pewnie każdy polityk, widząc takie tłumy na ulicach, myśli, że mogą to być jego potencjalni wyborcy. I nie ma w tym nic złego, że politycy chcą reprezentować społeczeństwo. Na tym polega ich praca. Jednocześnie protestujące kobiety mają prawo pytać o wiarygodność danego polityka czy polityczki. Mają prawo pytać, na ile dana osoba będzie potrafiła reprezentować ich interesy. To normalne w demokracji.

Polecamy: Twardoch: PiS wypowiedział wojnę zwykłym ludziom. Nie chcę żyć w katolicko-konserwatywnej dystopii Czarnka i Ziobry

Trwa pandemia, nie działa nasza służba zdrowia, ledwie zipie edukacja, rośnie bezrobocie. Obostrzenia wprowadzane są chaotycznie, bez wyraźnego planu. Napięcia społeczne będą się tylko nasilać. Czy jest pan w stanie wyobrazić sobie jeszcze większą eskalację gniewu?

– To w dużej mierze zależy od posunięć rządu. Jeśli Jarosław Kaczyński da jeszcze kilka takich wystąpień, jak poprzednie, to bez wątpienia tylko pogorszy sytuację. A że PiS nie radzi sobie z pandemią, to możemy spodziewać się, że do protestów będą przyłączać się kolejne rozgniewane grupy społeczne. Im bardziej rząd będzie próbował zastraszyć protestujących, im bardziej będzie konfrontacyjny, tym gwałtowniej oni odpowiedzą i tym liczniejsze może być ich grono. PiS nie jest teraz w pozycji kogoś, kto może pohukiwać na swoich przeciwników.

Blokada Alej Jerozolimskich w Warszawie w czasie protestów kobiet Fot.: Jędrzej Nowicki / Agencja Gazeta

Czy stoimy u progu rewolucji?

– Tak, ale nie będzie ona efektowna na marę hollywoodzkiego filmu. Nie spodziewajmy się, że za trzy miesiące obudzimy się w zupełnie innej Polsce. Procesy polityczne działają zazwyczaj powoli. Zapewne pierwsze namacalne efekty będziemy mogli zobaczyć dopiero za trzy lata przy okazji wyborów, o ile oczywiście nie zostaną przyspieszone. Będzie się też zmieniał nasz stosunek do Kościoła Katolickiego. Coraz mniej osób będzie utożsamiać się z jego nauczaniem, a te, które pozostaną we wspólnocie, mogą zacząć wywierać presję na księży i biskupów, żeby zmienili swoje priorytety i na przykład przestali tak mocno ingerować w politykę państwową. I tak, małymi krokami będziemy zmierzać w stronę poważnych zmian społecznych.

*Dr Tomasz Markiewka, filozof, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020).

„Kaczyński nie jest jakimś wielkim przeciwnikiem aborcji. Traktuje to instrumentalnie”. Kulisy decyzji Trybunału Przyłębskiej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKino Rodzinne w MOK: Nelly Rapp – Upiorna Agnetka
Następny artykułKoronawirus w Europie. Chaos w restrykcjach na przejściach granicznych