A A+ A++

Miarą dramatu niech będą trzy liczby – 10,6 mld, 5,6 mld i 0 (słownie ZERO!). Pierwsza to zysk osiągnięty przez cały sektor bankowy przez osiem miesięcy 2019 r., druga to zysk wypracowany do sierpnia tego roku, a trzecia – z którą zaczyna nas oswajać prezes NBP Adam Glapiński – to możliwy czarny scenariusz: zysk za cały 2021 r.

To tak, jakby banki ostro hamowały w tym roku, a w przyszłym ryzykowały zderzenie ze ścianą. Co może być za dwa lata? Bez rozważnych decyzji – podjętych z wyprzedzeniem – ryzykujemy, że to ściana ruszy na osłabione banki. Zestaw pomysłów od bankowców i wielu ekonomistów od dawna leży na stole – i od dawna decydenci je ignorują. Im dłużej to trwa, tym wyższe ryzyko, że po obecnym pandemicznym kryzysie gospodarki zafundujemy sobie kolejny kryzys – finansowy.

Czytaj też: Banki pożyczają na mieszkania tanio jak nigdy. Jest tylko jeden problem

Było źle i… przyszła pandemia

Problemy sektora narastały od kilku lat. Pandemia spiętrzyła je jeszcze bardziej. Rząd wprowadził w marcu lockdown gospodarki. Zalał firmy pieniędzmi z tarcz pomocowych poprzez Polski Fundusz Rozwoju, a NBP radykalnie obniżył stopy procentowe, do najniższego poziomu w historii – 0,1 proc. To posunięcie było mocno kontrowersyjne, bo inflacja w czerwcu sięgała 3,3 proc., a NBP przecież powinien przede wszystkim dbać o stabilność cen. Na krótką metę z tej decyzji na pewno skorzysta budżet, bo państwo mniej zapłaci za obsługę długu publicznego. Tracą klienci banków i same banki ze względu na znaczny spadek przychodów odsetkowych. Trudno też oczekiwać, by niepewne przyszłości firmy chętniej brały kredyty, skoro już wcześniej bały się inwestować, a poza tym dostały pieniądze z tarcz. Nic dziwnego, że sektor bankowy wpadł w tarapaty.

Oto kilka liczb:

20 banków – 10 komercyjnych i 10 spółdzielczych – miało na koniec sierpnia straty, łącznie 1,1 mld zł. Lokaty, które powierzyli im klienci, stanowiły ok. 10 proc. zgromadzonych w całym sektorze;

Dwa banki komercyjne nie spełniały minimalnych wymogów regulacyjnych (na koniec czerwca 2020 r.);

Ponad 75 proc. systemu Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych miało stratę netto (mierzone aktywami za I kwartał 2020 r.);

Banki spółdzielcze, najbardziej wrażliwe na zmiany stóp (ich wynik odsetkowy to aż 80 proc. przychodów), miały rentowność 5,5 proc. i to jeszcze przed wybuchem pandemii oraz obniżkami stóp.

Cezary Stypułkowski, prezes mBanku, jeszcze w lipcu ostrzegał: nie można mieć złudzeń – obecna kruchość wielu podmiotów będzie źródłem ogromnych wyzwań dla zdrowej części sektora, bo koszty ewentualnych upadłości są przenoszone na banki komercyjne. Coraz większe straty w sektorze skutkują rosnącymi obciążeniami na Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Banki wpłaciły do niego przez minione 10 lat 21 mld zł. Mamy więc jedne z najwyższych obciążeń na BFG i relację zgromadzonych środków w stosunku do sumy gwarantowanych depozytów, a przy tym rosnące ryzyko upadłości najsłabszych podmiotów. Co będzie dalej?

Po raz pierwszy od 30 lat mamy do czynienia z recesją i faktycznym kryzysem w gospodarce. Spodziewamy się wzrostu bezrobocia, kłopotów ze stabilnością złotego i obawiamy dalszego wzrostu inflacji.

Gruby schudnie, chudy…

– Banki nie radzą sobie ze stratami i trudno przypuszczać, żeby miały sobie jakoś poradzić, gdy problemy będą się pogłębiać – uważa prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło. Tymi problemami są – jak mówił podczas debaty w ramach Europejskiego Kongresu Finansowego – niskie stopy i złe, czyli niespłacane na czas kredyty.

Były pracownik nadzoru finansowego wątpi, by same niskie stopy były istotą obecnych problemów: – Przecież kryzys w 2008 r., po upadku banku Lehman Brothers, wyzerował stopy procentowe, a nasz system bankowy przetrwał bez pomocy państwa. Teraz jednak mamy odwrotnie niż na świecie – niskie stopy i inflację. Pieniądz jest jak gorący kartofel, ludzie zabierają go z banków i kupują za gotówkę mieszkania albo domy. Z kolei banki nie udzielają firmom kredytów. Wolą kupować rządowe papiery wartościowe, ale one są nisko oprocentowane, więc słabo jest z przychodami. A będzie gorzej, bo firmy też sobie nie radzą i będą miały problemy ze spłatą kredytów, a rządowa pomoc nie będzie trwała wiecznie…

Recepta? Teraz banki mogą tylko ciąć koszty – mówi były nadzorca – zwalniać pracowników, oszczędzać na biurach, bo przychodów nie zwiększą. Problemy będzie miał każdy bank, który nie ma puli dobrze obsługiwanych kredytów. Ryzykujemy, że grubi schudną, ale chudzi zdechną. Banki od połowy lat 90. nigdy nie były tak osłabione – ostrzega.

A było tak (prawie) pięknie

Do 2015 r. polskie banki były w europejskiej czołówce pod względem rentowności. Przez 20 lat kredytowały firmy i gospodarstwa domowe, wspomagały rozwój gospodarczy. Zwiększały kapitały i były w czołówce zmian technologicznych. Niedowiarkom bankowcy proponują zapłacić kartą kredytową w Berlinie, poczekać na szybki przelew z Hiszpanii lub spróbować zorganizować przyjmowanie wniosków na 500+ bez wsparcia sieci informatycznej banków.

Ważne, że biznes przez lata był opłacalny. A gdy któryś z banków miał problemy, łatwiej było o jego dokapitalizowanie albo przejęcie przez inny bank. Od mniej więcej pięciu lat to się zaczęło zmieniać.

Banki zarabiają, zamieniając depozyty w kredyty. Tempo wzrostów tych kredytów musi być ściśle skorelowane z tempem wzrostu kapitału – to wynika z norm ostrożnościowych. Bankom coraz trudniej jest zdobyć kapitał z emisji akcji, więc jedynym jego źródłem są kumulowane zyski. A te spadają z powodu decyzji administracyjnych i obciążeń podatkowych.

Rentowność biznesu spadła tak bardzo, że aby wypracować 1 mld zł zysku, banki musiały w minionym roku zaangażować aż 14,5 mld zł kapitału – sektorowi przemysłowemu wystarczyło 4,5 mld zł, a branży IT – 3,4 mld zł.

W roku 2019 polski sektor bankowy z rentownością kapitału 6,9 proc. znalazł się dopiero na 16. miejscu wśród państw unijnych.

– To pewne jak dwa razy dwa jest cztery, że akcja kredytowa spadnie i gospodarka nie będzie się rozwijała. Problemy naszego sektora bankowego będą hamować rozwój gospodarczy w najbliższych latach – przewiduje Bogusław Grabowski, były członek rady Polityki Pieniężnej. – A co robi NBP i rząd w tej sytuacji? Apelują do banków, żeby podejmowały coraz większe ryzyko.

Czy decydenci widzą ryzyko?

Prezes Glapiński przewiduje, że w kolejnych kwartałach zyskowność banków będzie spadać. Z raportów NBP o stabilności systemu finansowego wynika też, że: „materializacja problemów pojedynczych podmiotów może mieć negatywne skutki finansowe dla pozostałych banków w związku z koniecznością dodatkowego finansowania systemu gwarancji depozytowych lub przymusowej restrukturyzacji”.

Mimo spodziewanych strat, według prezesa Glapińskiego sektor ma dość kapitału, by je pokryć i utrzymać wymagany poziom współczynnika wypłacalności, na dodatek jeszcze zachować zdolność rozwijania akcji kredytowej. Na niedawnym Warsaw International Banking Summit przekonywał, że spowolnienie gospodarcze może być łagodniejsze, niż NBP zakładał jeszcze w lipcu – spadek PKB o 5,4 proc. w tym roku i wzrost o 4,9 proc. w 2021 r. Banki, jeśli osiągają zyski, muszą jednak zapomnieć o dzieleniu się nimi z akcjonariuszami. Powinny przeznaczyć je na zwiększenie funduszy własnych.

Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze

Bankowcy przekonują, że dane statystyczne nie oddają dramatyzmu sytuacji.

Zastrzegający sobie anonimowość były nadzorca: – Bank z udziałem państwa pożyczył kiedyś firmie 700 mln zł. I jak ona teraz miała problem z oddaniem pieniędzy, to co zrobił? Powinien stworzyć rezerwę na wypadek opóźnień w spłacie kredytu, ale zamiast tego dosypał firmie kasy. Bank ukrył problem, a firma zyskała opinię jeszcze bardziej wiarygodnej. Przecież to iluzja. Ale to jest problem państwowego właściciela, który opanował prawie połowę sektora bankowego w Polsce.

Zerowe stopy procentowe grożą – zdaniem Andrzeja Rzońcy, byłego członka Rady Polityki Pieniężnej – zombifikacją gospodarki: – Część dłużników w słabej kondycji finansowej będzie otrzymywać kroplówkę z banków, zwłaszcza tych słabych. Bo przy takim poziomie stóp niemal każdy dłużnik jest w stanie spłacać przynajmniej odsetki – mówi. – Firmy zombie nie będą bankrutować, a banki wykażą, że są w lepszej kondycji niż rzeczywiście.

Dane statystyczne będą pokazywać, że jest dobrze jeszcze długo po tym, jak już będzie źle.

Były nadzorca przekonuje, że w bankach są też słabe, niewidoczne ogniwa. To np. duże kredyty na górnictwo, udzielane od 30 lat na zasadzie: jak nie dacie pieniędzy, to przyjedziemy z kamieniami, czy firmy, które po marcowej fali pandemii powinny upaść, ale dzięki rządowej pomocy trwają. Jeśli te słabe ogniwa pękną, banki będą musiały stworzyć rezerwy na trudne kredyty i wtedy problem, który się niby tylko tli, może wybuchnąć.

Repolonizacja na minusie

– Mamy bardzo poważny problem – potwierdza prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło. I jeśli Komitet Stabilizacji Finansowej nie zajmie się sprawą, możemy częściej być świadkami akcji takich jak w przypadku Banku Spółdzielczego w Sanoku. Groziła mu upadłość i nie było chętnych, by go dokapitalizować, więc Bankowy Fundusz Gwarancyjny, uznając, że chroni ważny interes publiczny, przeprowadził przymusową restrukturyzację i przejął kontrolę.

Prezes Jagiełło przypomina, że Bundesbank przygotował opracowanie, jak może wyglądać niemiecki sektor bankowy za pięć lat. – Wynika z niej, że sektor robi się czerwony (czyli będzie miał straty). Może ktoś by zrobił taki raport u nas?

Były nadzorca: – Na obecną sytuację w sektorze bankowym wpłynęły błędy polityki gospodarczej. Nadzór był opieszały, zamiast rozwiązać problemy, gdy sytuacja była w miarę dobra, to tego nie zrobił, a teraz nie da się rozwiązywać problemów bezboleśnie.

Przypomina, że kiedyś miał powstać bank zrzeszający banki spółdzielcze (tzw. apeksowy), który poprawiłby stabilność tej części sektora bankowego, ale obecna ekipa nie wyraziła na to zgody.

Członek rady nadzorczej jednego z banków: – Pierwszym, który przestanie istnieć, będzie zrepolonizowany pięć lat temu przez PZU Alior Bank. Nie osiągnął wystarczającej skali działania, więc najlepszym rozwiązaniem byłaby jego sprzedaż. W PZU pewnie myślą: mamy już zrepolonizowany Pekao SA, po co nam jeszcze drugi, lepiej sprzedać. Ale wtedy wyszłoby na jaw, ile państwo utopiło 2,3 mld zł, które zapłaciło za Alior włosko-francuskiej rodzinie Zaleskich. Lepiej więc to ukryć i połączyć Alior z Pekao SA. Na salonach politycznych ta koncepcja szybko dojrzewa.

Alior, podobnie jak Idea Bank i Getin Noble Leszka Czarneckiego, pomagali „stawiać” konsultanci z McKinseya i Boston Consulting Group. Kluczowe było – jak mówi członek rady nadzorczej – zwiększanie efektywności sprzedaży. Koncentrowano się więc na wysokomarżowych i skomplikowanych produktach finansowych, a sprzedawcy zarabiali głównie na prowizjach.

Bankowcy zastanawiają się też, jak się skończy przeciąganie liny między KNF a Czarneckim w sprawie Idea Banku. Bank miał duże straty, nadzór zlecił zarządowi przygotowanie programu naprawczego i mianował kuratorem BFG. Idea Bank chciałby najpierw sprzedać część aktywów, a potem przeprowadzić nową emisję akcji, by dokapitalizował go Czarnecki. Nadzór nalega, by były miliarder najpierw dokapitalizował bank. Na dodatek prokuratur generalny Zbigniew Ziobro oskarża go o świadome działanie na szkodę banku i domaga się aresztu. A obrońcę Czarneckiego, Romana Giertycha, na wniosek prokuratury zatrzymało CBA dzień przed rozprawą aresztową.

Bankowcy piszą na Berdyczów

Bankowcy przez lata narzekali na coraz gorsze warunki prowadzenia biznesu, ale ich głos tonął w morzu oskarżeń klientów nabitych przez niektóre banki w poliso-lokaty, lokaty strukturyzowane, obligacje GetBacku lub niedozwolone klauzule we frankowych kredytach hipotecznych.

Nie zmienia to faktu, że problemy banków są realne. „Głos sektora bankowego w sprawie czy to złagodzenia kagańca regulacyjnego, czy też obniżenia daniny bankowej jest ignorowany, tak jakby komuś wręcz zależało na wywołaniu kryzysu finansowego w Polsce” – pisał w lipcu prezes mBanku Cezary Stypułkowski.

Apelował do NBP, KNF, BFG oraz Ministerstwa Finansów, by zaczęły poważnie traktować Związek Banków Polskich i jego postulaty. Związek proponował, by zwolnić z podatku bankowego kredyty udzielane po 15 marca, a połową pobranego podatku na wszelki wypadek zasilić Fundusz Przymusowej Restrukturyzacji Banków.

Ten podatek zdaniem wielu ekonomistów jest źle skonstruowany, bo zależy od wielkości zarządzanych aktywów, czyli im więcej bank ma udzielonych kredytów, tym większe płaci podatki, nawet jeśli jego zyski spadają.

Czy sektor jest stabilny? – Na tle innych krajów bardzo – mówi członek rady nadzorczej. – Ale budowane przez 30 lat zaufanie łatwo może pęknąć jak bańka mydlana. Jeśli się ustawią kolejki pod bankiem, to może dojść do jego upadłości. Wiadomo, że BFG nie ma dość pieniędzy, by wypłacić lokaty z dużego banku, a państwo mu nie da. To skąd wziąć kilkadziesiąt miliardów złotych?

Wszyscy bankowcy mają tego świadomość, ma ją też prezes NBP Adam Glapiński i przewodniczący KNF Jacek Jastrzębski. Ale czy ma ją minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro? W wielu krajach stabilność sektora bankowego jest ponadpolityczna. A u nas, niestety, nie, co pokazuje choćby przykład, jak Andrzej Duda wykorzystywał sprawę kredytów walutowych w kampanii wyborczej w 2015 r.

A jak rząd się uzależni?

– Przywrócenie zyskowności sektora bankowego to zadanie o fundamentalnym znaczeniu dla polityki gospodarczej. Jest on bardzo ważny dla szybkiego długofalowego wzrostu, bo jego kondycja silnie oddziałuje na inne sektory – uważa Andrzej Rzońca. – Tę zyskowność można przywrócić, rezygnując z podatku bankowego, bo efektywne opodatkowanie banków już przed pandemią było w Polsce znacznie wyższe niż gdzie indziej w Europie i przekraczało 50 proc. Pandemia tę relację jeszcze pogorszy.

Poprawie zyskowności sektora bankowego pomogłoby – zdaniem Rzońcy – wycofanie się NBP z niekonwencjonalnych działań w polityce pieniężnej, w szczególności podniesienie stóp procentowych. Im dłużej to będzie trwać, tym silniej gospodarka uzależni się od taniego pieniądza. – Każde zawężenie tego dostępu będzie wywoływać u firm objawy odstawienia – tak jak przy nałogu. Ale najgorzej by było, gdyby od praktycznie darmowego pieniądza uzależnił się rząd – przestrzega Rzońca. Z chwilą, kiedy dług publiczny urośnie do rozmiarów, przy których państwo nie byłoby w stanie go obsługiwać przy normalnym poziomie stóp, nie będzie powrotu do normalności, czyli stóp procentowych i dynamiki PKB wyraźnie wyższych od zera. Taki scenariusz realizuje się w Japonii. Ta niegdyś bardzo szybko rosnąca gospodarka od wielu lat tkwi w pułapce.

Czytaj też: Jak Morawiecki okłamał frankowiczów

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKontroler DualSense – Test pada na przykładzie Astro's Playroom
Następny artykuł#strajkkobiet spacer 1-listopadowy (zdjęcia)