Ursula K. Le Guin, amerykańska pisarka, autorka książek SF i fantasy, z których wiele weszło do klasyki gatunku twierdziła, że przyszłość jest metaforą. Dlatego w tekstach postapokaliptycznych najbardziej frapujące jest to, co mówią one o nas samych, żyjących w świecie, którego jeszcze nie zniszczyli kosmici, wirusy, komety czy nuklearna wojna.
Fani wcale nie utopijnych wizji przyszłości wiedzą, że gdy skończy się świat jaki znamy, kończą się także wszystkie ludzkie odruchy. Literatura, filmy i gry video jasno pokazują, że zombie, kosmici czy wirusy wcale nie są naszym najgorszym koszmarem. Najgorsze jest społeczeństwo pozbawione hamulców, wyzute nagle z wszelkich norm prawnych i moralnych. Te opowieści, chociaż często kreują jakiegoś bohatera, który chce naprawiać zdegenerowany świat, w swoje wymowie są tragiczne i przedstawiają ludzi, jako coś gorszego niż to, co dziś reprezentują sobą najgorsi degeneraci. Natkniemy się w takich opowieściach na kilka różnych grup, które łączy wyłącznie jeden “złoty” środek na przetrwanie – przemoc. Fizyczne i psychiczne tortury, kary wymierzane za brak “posłuszeństwa” dla jakiegoś – zwykle psychopatycznego – przywódcy, traktowanie obcych jak największego zła. Nikt z autorów tych opowieści nie mógł przewidzieć, tego, że ich wizje znajdą analogie w czasach nam współczesnych, w momencie, kiedy cały świat rzeczywiście boryka się ze skutkami pandemii śmiercionośnego wirusa. COVID-19 nie sieje co prawda takiego spustoszenia jak plagi przez nich opisane, ale nie da się nie zauważyć, jak z zupełnie innego punktu widzenia odbiera się pewne analogie. Mieliśmy, mamy i pewnie będziemy mieli liczne przykłady skrajnych zachowań ludzkich – część osób nadal racjonalnie unika tłumów, zakłada po wyjściu z domu maseczki, dezynfekuje dłonie, część – kolokwialnie pisząc – ma w tyłku obostrzenia, a zdarzają się już także zachowania agresywne, uderzające w jakieś grupy społeczne czy zawodowe, zdarzają się wezwania do buntu, nieposłuszeństwa i jawnej anarchii. Naprawdę nie musimy używać dużej wyobraźni, by stwierdzić, że w świecie postapokaliptycznych społeczeństw, też tak mogło się wszystko – niby niewinnie – zaczynać.
W kulturze voodoo “zombi” oznacza skradzioną duszę, która dla nas pracuje. Osoby, które stały się zombie, nie ginęły z przyczyn naturalnych, lecz przez magię. Zaklinacz/czarodziej, całkowicie panuje nad zombie i może mu rozkazać zrobić cokolwiek. Większość “zombi” to organizmy pod kontrolą innego stworzenia. Nam kojarzą się jako – czasem zupełnie karykaturalnie – krwiożercze, chociaż będące ludźmi bestie i “żywe trupy” z trzeciorzędnych horrorów. Problem w tym, że w naturze zombie istnieją i nie są zjawiskiem zupełnie marginalnym. Przyroda zna co najmniej kilkanaście przypadków “zombie”, z czego najbardziej chyba znane są zombie ślimaków lub biedronek. W skrócie, żeby nie wdawać się biologiczne zawiłości, ślimak niekiedy zjada pasożyta, a wtedy jego larwy dorastają i rozwijają się w ślimaku, powodując wielki obrzęk w czułkach. Ślimak staje się całkowicie ślepy i przestaje być podatny na światło co przyczynia się do rozwoju pasożyta. Czułka wyglądają jak gąsienica i to przyciąga ptaki. Przy odrobinie szczęścia ślimak zostanie zjedzony w całości, jeśli będzie mieć pecha, ptak będzie wyjadał czułka z pasożytem póki ślimak nie umrze. Z kolei pewien rodzaj os składa w brzuchu biedronki swoje jaja i wtedy taka nieszczęsna biedronka jest podporządkowana pod pasożyta, staje się inkubatorem dla jego młodych i dodatkowo chroni je jeszcze przez tydzień od wyklucia. Dzieje się tak dlatego, że biedronki posiadają charakterystyczne ubarwienie odstraszające drapieżniki. Na podium listy znajduje się jeden z najbrutalniejszych pasożytów, skryty pod postacią wirusa. Gąsienica brudnica zarażana jest przez bakulowirus, używający iście niecnych sztuczek by owładnąć swojego gospodarza. Okazuje się, iż zainfekowana brudnica potrafi rozpaść się na lepki płyn pod wpływem wirusa. Wirus infekuje mózg gospodarza poprzez gen zwany EGT. Gąsienica bezmyślnie wspina się na szczyt drzewa gdzie pod wpływem słońca dosłownie topi się. Następnie wirus w stanie ciekłym spływa po liściach drzewa i zostaje zjedzony przez kolejne gąsienice. Scena rodem z najlepszego horroru. Z kolei zainfekowany innym wirusem trzmiel zakopuje się dobrowolnie w ziemi, czyli sam sobie kopie grób.
A czy człowiek może stać się zombie? Jak najbardziej. Taką sytuację może spowodować np. zmutowany, lub połączony z “banalnym” wirusem grypy wirus wścieklizny. Nietrudno sobie wyobrazić, że zarażeni takim wirusem, ze zniszczonym układem nerwowym, halucynacjami i potrzebą morderczego gryzienia doprowadziliby świat najpierw do chaosu ( getta dla zarażonych, enklawy zdrowych) i w krótkim czasie ( chyba, że byłaby skuteczna szczepionka) do zagłady cywilizacji jaką znamy. Czy możliwa zagłada cywilizacji przez zombie jest poważnie rozważana przez naukowców? Znów – jak najbardziej. Matematycy doszli do wniosku, że inwazję zombie można powstrzymać tylko wtedy, jeśli kraj, w którym pojawiły się „żywe trupy” posiada wystarczająco dużą armię. Takie możliwości ma jak na razie tylko jedno państwo na świecie. Tym państwem jest… Korea Północna. Ale nie zmienia to faktu, że w klasycznych modelach tego konfliktu zwycięzcami zawsze są zombie. Jak bardzo jest prawdopodobny scenariusz zombie? Taki sam jak mutacje różnych patogenów, czyli faktycznie nieznany i nie do przewidzenia. Ale dużo bardziej prawdopodobny, niż globalna wojna nuklearna, kosmici czy uderzenie komety. Do tego nie mamy pojęcia, co dzieje się w laboratoriach biologicznych.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS