Co zrobię? Wezmę sznur i się powieszę – mówi Amat, współwłaściciel albańskiej knajpki Iliria przy 2323 65 Street na Brooklynie. Kiedy 22 czerwca władze pozwoliły otwierać ogródki, kupił krzesła i stoły za 3,5 tys. dol. Inwestycja szybko się zwróciła. Po trzech miesiącach kwarantanny ludzie mieli dość siedzenia w domach. Iliria to właściwie sklep garmażeryjny bez licencji alkoholowej, jednak wolno przynieść własne trunki.
Amat zatrudnił drugiego kucharza, klienci bawili się do późnej nocy. Przed zimą chciał urządzić w sąsiednim budynku salę jadalną pod szyldem Arberia, tymczasem kazano mu zwinąć interes. Może tylko sprzedawać swoje bałkańskie specjały – burki, sałatkę szopską, pilaw, gulasz i spacę me mazë (faszerowana papryka) – na wynos, czyli konkurować z setkami innych restauracji, także sieciowych, które stać na lepsze pozycjonowanie w aplikacjach kulinarnych.
Czytaj też: Joe Biden ma wygraną w kieszeni? Nie tak szybko
Zaczynam pić
Nowy lockdown zabije wiele przedsiębiorstw, które z trudem przetrwały poprzedni. 9 października gubernator Andrew Cuomo podzielił miasto na strefy czerwoną, pomarańczową i żółtą. W Brooklynie pierwsza obejmuje Bensonhurst, Borough Park, Flatlands, Gravesend, Sheepshead Bay i Midwood, gdzie znajduje się biuro „Newsweeka”. Na terenie Queens totalny szlaban dotyczy Rego Park, Forest Hills, Kew Gardens oraz najdalej wysuniętej w ocean części półwyspu Rockaway.
Praktycznie zostaliśmy otoczeni kordonem sanitarnym. Nie wolno wychodzić z domu, chyba że do sklepu spożywczego. Zamknięto firmy niemające krytycznego znaczenia dla zdrowia i bezpieczeństwa mieszkańców. Zakaz zgromadzeń oznacza, że nie możemy zapraszać znajomych czy pogadać z sąsiadami. Jedyny wyjątek to wspólnoty religijne. Rząd pozwolił modlić się jednej czwartej osób, które wedle przepisów mieści dany budynek, ale nie więcej niż dziesięciu naraz.
Za nieprzestrzeganie restrykcji, m.in. chodzenie bez maski i nietrzymanie dystansu, grozi grzywna w wys. do 15 tys. dol. (57 tys. zł). Jest naprawdę groźnie. Niewielki obszar Brooklynu (1,7 proc. powierzchni miasta) skupia 23 proc. wszystkich zarażonych koronawirusem nowojorczyków. Najgorsze wskaźniki mają Borough Park (prawie co piąty test daje wynik pozytywny), Rockaway (co szósty) i Midwood (co dziesiąty). Średnia metropolii wynosi niecałe 3 proc.
Ulice całkiem opustoszały. Nie ma rowerzystów, wrotkarzy, zwolenników elektrycznych hulajnóg, biegaczy. Nie jeżdżą nawet samochody, bo dokąd. Zamknięto szkoły, wstrzymano budowy oraz remonty. Również metra, co ma tę zaletę, że pociągi kursują regularnie. Tyle że mogą do nich wsiadać jedynie ludzie wykonujący pracę o „krytycznym znaczeniu”. Na mojej stacji (Avenue N) dokumentów nikt nie sprawdza, ale nie wiem, co się dzieje gdzie indziej, gdyż chwilowo nie dysponuję 15 tys. dol.
Otar – kierownik gruzińskiej restauracji Argo przy 1985 Coney Island Avenue – jakby umówił się z Amatem. Na pytanie o plany odpowiada: – Zaczynam pić!
Dwa miesiące temu zatrudnił trzy osoby, teraz je zwolnił, chociaż najbardziej to chciałby zwolnić Cuomo. Mimo pandemii nowojorczycy nie tracą wisielczego humoru, a wielu – żyłki do biznesowego hazardu. Kieruję rower ku najlepszej w okolicy włoskiej jadłodajni Pizza Daddy (6422 Bay Parkway). Zamknięta na kłódkę, kraty spuszczone, drzwi opieczętowane przez Departament Zdrowia, który wykrył poważne uchybienia.
Wracając, staję przy ukraińskim zakładzie fryzjerskim The Cutting Room (6405 Bay Parkway). Zza szyby macha Slawa – właściciel, mistrz nożyczek czy raczej maszynki do golenia. Proponuje strzyżenie przy zasłoniętych oknach za jedyne dwie i pół dychy, o 10 dol. drożej niż normalnie. Oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Obiecuję, że zgłoszę się później, zagaduję o pizzerię. Slawa wyjaśnia, że „italianiec to idiota”, wpuszczał klientów od tyłu i pozwalał jeść na miejscu, więc go zamknęli.
BrooklIński Pas Rdzy
W ciągu pierwszego weekendu po wprowadzeniu obostrzeń funkcjonariusze Biura Szeryfa (organ ścigania Departamentu Finansów) wymierzyli w czerwonych strefach 62 grzywny. Pięć organizacji religijnych ukarano maksymalnymi. Wierni są oburzeni, bo do przybytków o krytycznym znaczeniu zaliczono sklepy z alkoholem, a kościoły, zbory, synagogi i meczety – nie. Organizacja Agudath Israel of America reprezentująca ultraortodoksyjnych żydów (charedim) i katolicka diecezja Brooklynu zaskarżyły postanowienia władz, lecz w obu przypadkach sędziowie orzekli, że dobro publiczne jest ważniejsze niż swobody religijne.
Sześć spośród zamkniętych obszarów zamieszkują właśnie judaistyczni fundamentaliści. Bensonhurst jest białe ze sporą liczbą Chińczyków. Na Rockaway dominuje silna grupa irlandzkich oraz włoskich strażaków tudzież policjantów. Forest Hills i Kew Gardens zrobiły się mocno polskie. Nietrudno dostrzec zbieżność między liczbą zakażeń a politycznymi przekonaniami mieszkańców. Choć cztery lata temu 79 proc. nowojorczyków wolało Hillary Clinton, Forest Hills, Kew Gardens, Rockaway, Borough Park, Flatlands wziął Donald Trump, a w reszcie rzeczonych dystryktów zdobył ponad 2/5 głosów.
Panią Clinton poparło 70 proc. amerykańskich żydów, Baracka Obamę – 77 proc. Johna Kerry’ego – 74, Ala Gore’a – 79. Mniej więcej jedna czwarta wybierająca republikanów to wyznawcy ortodoksyjnego judaizmu i chasydzi. – Można ich porównać do robotników z Pasa Rdzy – twierdzi Samuel Stern, dziennikarz tygodnika „Der Yid” i działacz powiązany z chasydzką społecznością Satmar. – Ciężko pracują fizycznie, edukację kończą na szkole średniej.
Ściśle przestrzegają nakazów religii we wszystkich dziedzinach życia, nie uznają sekularnych przepisów, mówią jidysz, niektórzy zabraniają kobietom prowadzić samochody, wieści z zewnątrz ignorują, choć nie wszystkie. W wojnie kultur stanęli po stronie prawicy. Prawo mojżeszowe (halacha) wprawdzie dopuszcza aborcję, lecz zakazuje stosunków homoseksualnych, a niektórzy rabini uważali, że potop stanowił karę za śluby gejowskie. Poza tym demokraci to generalnie bezbożnicy, którzy w większym stopniu niż republikanie dyktują wyborcom, jak żyć.
Podczas pierwszej fali pandemii ultraortodoksi ponieśli największe straty. Zmarły setki osób, w tym 7 kwietnia przewodniczący Agudath Israel of America, 89-letni Yaakov Perlow. Trzy tygodnie później policja rozpędziła w obecności burmistrza Billa de Blasio kondukt pogrzebowy prominentnego rabina Chaima Mertza. Manifestacje Black Lives Matter, które rozpoczęły się pod koniec maja, chroniła, mimo że Afroamerykanie chorują na COVID-19 cztery razy częściej niż biali. Ba, szef NYPD Terence Monahan padł przed demonstrantami na kolana i przepraszał za winy podwładnych. Krótko mówiąc – w przeciwieństwie do liberalnej większości żydów – dla demokratycznych burmistrza i gubernatora cheredim to nie wyborcy.
Czytaj też: Ameryka opłakuje Ruth Bader Ginsburg. Jej śmierć całkowicie zmieniła dynamikę kampanii prezydenckiej
Politycy zdecydowali się skarcić niezdyscyplinowanych mistyków. Restrykcje wprowadzili w szósty dzień Święta Szałasów (Sukkot), które trwa tydzień, a co wieczór rodziny ucztują w stawianych koło domu budkach. Po nim zaś przypada Szmini Aceret, wymagające uroczystej procesji – siedmiokrotnego obniesienia Tory wokół bóżnicy, i stanowiące dla wiernych, również nieletnich, jedyną okazję dotknięcia świętych liter.
Sami nie wiedzą, co robią
Gdy władze ogłosiły decyzję, w Borough Park wybuchły zamieszki. Zaczęło się od wiecu poparcia dla Trumpa. Miejscowi machali wyborczymi transparentami prezydenta, rozpalili ogniska i wrzucali do nich maski. Lider zadymy – kandydujący do rady miejskiej prezenter radiowy Harold „Teshy” Tischler – napuścił tłum na reportera „Jewish Insider” Jacoba Kornblutha. Demonstranci skandowali pod jego adresem „nazista”, „Hitler” i „kabel”, a następnie dotkliwie pobili. Do szpitala z uszkodzeniami czaszki trafił ponadto Berish Getz, który filmował, jak biją Kornblutha. Tischlera aresztowano.
De Blasio zwołał konferencję, pokazał zdjęcia z synagog wypełnionych ludźmi, zwiększył liczbę policyjnych patroli w żydowskich dzielnicach. „Gdybyście przestrzegali reguł, nie byłoby nerwów i obostrzeń” – stwierdził. Ponad 300 rabinów i wiele organizacji społecznych poparło kwarantannę. „W naszej religii nie ma wartości większej od ludzkiego życia i godniejszego uczynku niż jego ratowanie” – oświadczył prezes New York Jewish Agenda, Matt Nosanchuk.
Wiosną umierało 500 nowojorczyków dziennie. Według naukowców Columbia University poprzedni lockdown, zwłaszcza zamknięcie szkół, zmniejszył liczbę infekcji o 70 proc. Noszenie masek redukuje ją o 1/3. Co parę godzin dzwoni do mnie komputer Departamentu Zdrowia, komisarz Howard Zucker tłumaczy, jak chronić siebie i bliźnich. Wysłałem SMS: „Dziękuję, wiem”, później „STOP”, na koniec „FUCK OFF”, ale dalej telefonuje.
Przed jedynymi ośrodkami rozrywki i społecznych interakcji, czyli supermarketami, stoją rośli panowie. Udają, że liczą, ile osób weszło, dyrygują gromadą oczekujących, a gdy ktoś im się nie spodoba, szykanują – każą poprawiać rzekomo źle założoną maskę lub czekać dłużej. Małe spożywczaki wychodzą na swoje przede wszystkim dzięki sprzedaży piwa, które klienci konsumują na ulicy, zapominając o dystansowaniu.
Sam prezydent ostrzegał, że kwarantanna prowadzi do alkoholizmu oraz narkomanii. Trochę racji miał. Dilerzy regularnie przyjeżdżają do dwóch moich sąsiadów. Można ich poznać po drogich SUV-ach dudniących głośnikami niskotonowymi i dużej ilości blingu. Nie wiem, co sprzedają, ale raczej nie marihuanę, bo ta jest w Nowym Jorku bardziej popularna niż tytoń. Nie da się przejść stu metrów, żeby nie poczuć charakterystycznego zapachu.
Mieszkańcy Brooklynu narzekają na zakazy oraz ich nieprzestrzeganie, bezczynność i nadaktywność polityków, długie kolejki i zbyt wielu klientów w sklepach. – Sami nie wiedzą, co robią – powiada Tania z apartamentowca przy 413 Avenue N. – Szkołę córki, gdzie jest 180 dziewczynek, traktują tak samo, jak Madison High z tysiącem uczniów. Tania nie wierzy, że jej pociecha mogłaby się zarazić, ale pomstuje na mieszkającego piętro wyżej faceta, który ciągle łazi bez maseczki: – Jeszcze raz go tak zobaczę i, przysięgam, dzwonię na policję.
Slawa nie widzi sensu zamykania drobnych przedsiębiorstw. – Myślisz, że jak laska chce sobie zrobić paznokcie, to nie pojedzie do salonu w innej dzielnicy? – pyta. – A jak rozwalisz samochód, wiadomo, że musisz naprawić, więc zawieziesz koronę gdzieś indziej, zamiast reperować koło domu – dodaje. Zwracam uwagę, że nie da się napisać rozporządzeń uwzględniających wszystkie okoliczności, stąd ogólnikowość. Fryzjer ripostuje: – To niech się w ogóle odpieprzą. Ludzie nie są idiotami.
Ostro się wkurzył, więc nie przypominam, że „italianiec” z pizzerii przecież jest.
Czytaj również: „Boję się, że zachoruję i z tego nie wyjdę”. Nauczyciele zaczynają uciekać ze szkół
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS