Koniec czerwca 2020 r., druga runda wyścigu o fotel prezydenta. W małym Złotowie na wiecu wyborczym przemawia Andrzej Duda. Na spotkaniu nie ma tłumów, mimo to Duda przemawia z pasją: – Będziemy stawiali następny gazoport w rozbudowywanym porcie w Gdańsku; mamy już gazoport w Świnoujściu, budujemy Baltic Pipe i będziemy rzeczywiście, całkowicie, energetycznie suwerenni! – krzyczy. Mieszkańcy klaszczą.
Jest potrzebna gazowa rewolucja?
Scena ze Złotowa, w której kandydat na prezydenta opowiada wyborcom o nowych gazoportach pokazuje, czym jest gaz dla Polski: jedyną możliwą alternatywą energetyczną. Polska, uzależniona od węgla, w energii odnawialnej stawia pierwsze kroki (choć decyzja o zamykaniu kopalń już zapadła).
Energetykę wiatrową PiS skasował specjalną ustawą zaraz na początku rządów i wiatraki powoli wracają do łask, energetyka solarna wciąż raczkuje. O elektrowni jądrowej na razie możemy zapomnieć, jest za droga, rząd PiS nie ma na nią ani pieniędzy, ani pomysłu. To dlatego energetyka gazowa zaczyna się rozwijać w ekspresowym tempie – po prostu nie mamy innego wyjścia. Gaz jest przedstawiany jako energia przyszłości, która poprowadzi nas w kierunku gospodarki zeroemisyjnej.
Październik 2020 r. W Prudziszkach pod Suwałkami tabliczka z napisem „Strefa nadgraniczna” stoi tuż nad głębokim wykopem. Wokół pracują ludzie w kaskach, koparki pogłębiają dziurę w ziemi. Do Litwy jest stąd kilkanaście kilometrów. W rowie, nad którym stoi nadgraniczna tabliczka, układana jest rura, którą na długości 500-kilometrów popłynie gaz z polskich gazoportów na Litwę. Koszt projektu – 558 mln euro. Za rurę w Prudziszkach częściowo płaci Unia Europejska – projekt ma status wspólnego zainteresowania (tzw. PCI – Project of Common Interest). Być na liście PCI to przywilej dla wybranych.
Z badań, które przeprowadził kolektyw Investigate Europe wraz z amerykańską organizacją Global Energy Monitor (GEM) wynika, że przemysł gazowy w Europie buduje i planuje inwestycje o wartości co najmniej 104 mld euro. Czy mu się uda? A jeśli się uda, to co z klimatem?
Gazowa rewolucja dzieje się na naszych oczach. W jej efekcie Polska, wciąż jeszcze uzależniona od węgla, za chwilę może zmienić się w kraj uzależniony od gazu.
Gaz, w Polsce powszechnie uważany za „zielone paliwo”, w zachodniej części Europy już zielony nie jest. Powód? Użycie gazu emituje dwutlenek węgla. Emisja jest oczywiście znacznie mniejsza niż z węgla kamiennego i brunatnego, ale zauważalna.
Mimo to w chwili gdy Europa odchodzi od węgla brunatnego i kamiennego, od Irlandii po Grecję wygaszane są kopalnie, gaz ma swój historyczny moment: firmy energetyczne i rządy angażują się w masową rozbudowę infrastruktury gazowej. Gaz rządzi, choć w Europie coraz więcej jest odnawialnych źródeł energii, a wszystkie kraje zaostrzają regulacje dotyczące emisji CO2.
Dzieje się tak pomimo ostrzeżeń ekonomistów i badaczy klimatu, którzy ostrzegają, że nowe rurociągi i elektrownie wpędzą Europę w gazową pułapkę. Jeżeli globalne ocieplenie ma być ograniczone do mniej niż dwóch stopni, jak obiecano w porozumieniu paryskim z 2016 r., to – według Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) „wymaga to całkowitej dekarbonizacji”. Paliwa kopalne, w tym gaz, powinniśmy wyrzucić do kosza.
– Musimy przestać używać atmosfery jako wolnego kosza na śmieci – apeluje Jean-Pascal van Ypersele, belgijski klimatolog.
Według klimatologów, jeśli serio myślimy o klimacie, to gaz nie jest już częścią rozwiązania, ale stał się częścią problemu. Claudia Kemfert, szefowa DIW ds. energii, ostrzega: — Wszelkie inwestycje w infrastrukturę kopalną, w tym gazociągi i terminale skroplonego gazu ziemnego, będą aktywami osieroconymi [stranded assets].
Aktywa osierocone to, w uproszczeniu, utrata wartości aktywów związanych z produkcją energii z paliw kopalnych na skutek transformacji energetycznej. Zbudowane dziś olbrzymie i bardzo drogie porty LNG czy rurociągi za 10-15 lat mogą się okazać nieprzydatne, a wydane na nie pieniądze wyrzucone w błoto.
Tyle klimatolodzy. Bo eksperci rynku energii uważają, że klimat klimatem, ale kierunek jest jasny – trzeba w takich krajach jak Polska, Czechy czy Niemcy wyłączyć węgiel, a w miejsce węgla musi wejść gaz. Nie ma alternatywy. „Pomysł, żeby nie finansować gazu w takich krajach jak Polska, jest chory” – pisze mi w mejlu jeden z polskich ekspertów.
Janusz Kowalski, wiceminister aktywów państwowych, w rozmowie z Investigate Europe wykłada powód gazowej schizofrenii rządu: zużywamy 18 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie, wydobywamy 4 miliardy metrów. Jeśli będziemy zwiększać użycie gazu, zwiększymy uzależnienie od źródeł zewnętrznych. Gaz – tańszy lub droższy – bywa importowany z Rosji lub Norwegii. A to już jest niebezpieczne politycznie. – Za 10 lat ktoś w Polsce podpisze kontrakt z Gazpromem na 50 lat i jesteśmy załatwieni – wzdycha Kowalski.
Gaz mówi: jestem zielony
Przemysł gazowy jest głuchy na argumenty klimatologów. Liczy się tu i teraz. Firmy naftowe i gazowe, od brytyjsko-holenderskiego Shella po norweski Equinor, opłacają setki lobbystów – w ciągu ostatniej dekady na lobbing w Brukseli wydały 250 mln euro (dane Corporate Europe Observatory). — W ten sposób kupują dostęp i wpływy – mówi Pascoe Sabido, jeden z autorów raportu Corporate Europe Observatory. Tylko na oficjalnie udokumentowanych spotkaniach przez ostatnich sześć lat ponad 200 konsultantów, prawników i ekspertów PR z branży paliw kopalnych spotkało się ponad 300 razy z komisarzami i ich wyższymi rangą urzędnikami, aby wpłynąć na unijne prawo.
Michał Hetmański z Fundacji Instrat: – W Niemczech lobby gazowe jest całkiem silne. Bardzo aktywnym graczem jest Zukunft Erdgas, związek branżowy całego sektora, firm przemysłu niemieckiego, w tym importerów, a wśród nich jest Gazprom. To gracze, którym bardzo zależy na tym, żeby gaz był paliwem przejściowym, żeby przy odchodzeniu od węgla nie od razu przestawiać się na odnawialne źródła energii. Budują poparcie społeczne, przekonują, że gaz to właśnie zielona, bezemisyjna energia i oszczędność. Przed szczytem klimatycznym w Bonn dwa lata temu ulice były zaklejone plakatami Zukunft Erdgas, później były w całych Niemczech.
Okazuje się, że nawet na poziomie prognoz dotyczących wielkości zapotrzebowania na gaz ziemny padamy ofiarą lobbystów.
Kto odkręca ten kurek
Jak to możliwe? Do tej pory Komisja Europejska we własnych prognozach dotyczących zapotrzebowania na gaz ziemny opierała się na danych, które dostawała od… branży gazowej. To skutek wydanego w 2009 r. rozporządzenia Komisji – zobowiązała w nim europejskich operatorów sieci gazowych (holenderski Gasunie, francuski GRTgaz i niemiecki Thyssengas) do utworzenia wspólnej organizacji.
Od tamtej pory organizacja o nazwie Entsog (ma biuro w eleganckim budynku w dzielnicy europejskiej Brukseli) działa jako zarejestrowane lobby i co dwa lata opracowuje „dziesięcioletni plan rozwoju sieci”, w którym prognozuje dostawy gazu do Europy na najbliższe lata. Innymi słowy: operatorzy sieci gazowych sami określają, ile gazociągów potrzebuje Europa. Trudno o bardziej jaskrawy konflikt interesów.
Europejski Trybunał Obrachunkowy w 2015 r. wytknął KE, że na podstawie danych Entsogu Komisja „wielokrotnie przeceniała przyszłe zapotrzebowanie na gaz”.
Frida Kieninger z organizacji Food & Water Europe przez wiele lat uczestniczyła w Brukseli w spotkaniach dotyczących projektów gazowych: – Nie ma protokołów, nie ma list uczestników. A ludzie z Entsog zawsze siedzą na podium obok Komisji, odpowiadając na większość pytań i towarzysząc wszystkim etapom procesu – opowiada.
Ta sama organizacja gazowników przygotowuje również część centralnego instrumentu planowania europejskiej polityki energetycznej: listy „projektów będących przedmiotem wspólnego zainteresowania” (PCI list). To właśnie dzięki obecności na tej liście dostał finansowanie gazociąg między Polską a Litwą.
Gazujemy, bo mamy zobowiązania
Lista PCI to ważna rzecz. Umieszczenie jakiegoś projektu na liście podpina inwestorów projektu do strumienia funduszy i pożyczek z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Co prawda listę PCI muszą przyklepać europarlamentarzyści, ale głosują tylko na całą listę, nie na poszczególne projekty.
Lobby gazowe jest skuteczne. Gdy w ubiegłym roku Parlament Europejski zatwierdził nową, piątą już listę projektów PCI, na 149 projektów priorytetowych wybranych do finansowania europejskiego znalazły się 32 projekty dotyczące gazu ziemnego.
Organizacje zajmujące się klimatem uznały, że to skandal. Komisarz ds. energii Kadri Simson obiecał nawet europosłom, że na następnej liście nie będzie projektów związanych z gazem. Dziś zastępca dyrektora generalnego ds. energii, Klaus-Dieter Borchardt, przyznaje Investigate-Europe, że tak się nie stanie: na nowej liście (jest zaplanowana na 2021 r.) ponownie mogą znaleźć się projekty gazowe, bo „mamy zobowiązania prawne wobec przedsiębiorstw”.
Organizacja Global Witness opublikowała w czerwcu raport na temat Entsog. Wylicza, że jego członkowie otrzymali w latach 2013-2019 aż 75 proc. wszystkich środków na gaz ziemny – w sumie około 4 mld euro.
Michał Hetmański z Fundacji Instrat: — Komisja Europejska dostrzega problem dowartościowana gazu w strategii dekarbonizacji miksu energetycznego w studium z 2016 r. Dziś lobby gazowe powołuje się na ten szacunek Komisji.
Rura droga, ale niepotrzebna
Według danych Global Energy Monitor Europa w najbliższych latach wyda 104 miliardy euro na nowe projekty związane z gazem. Zbuduje aż 12 842 km nowych rur. To oznacza, że rynek elektrowni z pracujących na gazie LNG urośnie o 22 proc., a sektor instalacji gazowych aż o 54 proc. Miliardy euro na te projekty będą pochodzić z naszych podatków. Według organizacji zajmujących się klimatem to marnowanie publicznych pieniędzy na energię, która uwalnia do atmosfery metan, 86 razy bardziej szkodliwy niż CO2. Dodanie do atmosfery tony metanu ma większy wpływ ocieplający niż dodanie tony dwutlenku węgla, choć wpływ emisji dwutlenku węgla na obecne ocieplanie się klimatu jest silniejszy.
Według Eurostatu gazu już dziś mamy za dużo. Europa zużywa tylko połowę tego gazu, który mogłaby importować. Sama Komisja Europejska podaje, że zużycie gazu ziemnego zmniejszy się o 21 proc. do 2030 r., a nawet o 85 proc. w 2050 r. Jaki więc jest sens inwestowania dzisiaj w elektrownie gazowe, których okres eksploatacji wynosi co najmniej 20-25 lat?
Na razie pieniądze z podatków płyną na monumentalne projekty gazowe. Czasami – jak w wypadku gazociągu East-Med (ma doprowadzać gaz z Izraela do Grecji) – nie do końca z sensem. Jak przyznaje Klaus-Dieter Borchard, projekt East-Med jest zbyt rozdmuchany: – Mogę zrozumieć, że w regionie śródziemnomorskim jest dużo gazu, ale bardziej sensowne byłoby wykorzystanie regionalnych instalacji.
Inny projekt, Midcat (miał transportować gaz z Afryki do Francji), w który zaangażowały się Francja i Hiszpania, również okazał się pozbawiony sensu. Midcat wisiał na listach PCI przez 6 lat, wpompowano w niego w sumie 1,3 mld euro z funduszy europejskich, po czym w zeszłym roku został zawieszony. Regulatorzy obu krajów opisali sytuację bez ogródek: „Midcat w żaden sposób nie przyczynia się do bezpieczeństwa dostaw we Francji, istniejące rurociągi gazowe między Francją a Hiszpanią nie są przeciążone”. Dziś 8-kilometrowy, opuszczony gazociąg godzinę drogi od Barcelony, w nienachalny sposób upiększa dziką naturę.
Jean-Pascal van Ypersele, belgijski klimatolog: — Proszę spytać osoby odpowiedzialne za te inwestycje, co opowiadają o nich swoim dzieciom i wnukom. Ich odpowiedzi będą interesujące. Czytam prasę, a wy pytacie ich, jakie jest ich ulubione wino, gdzie jadą na wakacje i jakie wyspy ewentualnie kupili. Równie dobrze możecie ich zapytać, czy rozmawiali o paliwach kopalnych z dziećmi i wnukami.
Za dużo tego gazu
Gaz jest dziś ważny jako paliwo przejściowe między węglem a odnawialnymi źródłami energii, ale dla wielu obywateli klimat jest jeszcze ważniejszy. Lokalne społeczności (jak np. we włoskiej Apulii, gdzie powstaje końcówka gazociągu TAP) pozywają firmy gazowe za nieuwzględnienie wpływu inwestycji na środowisko.
Dziennikarka Malte Heynen ma kawałek ziemi w Oderberg w Brandenburgii. Latem tego roku oprowadzała reporterów Investigate Europe po okolicy. Łany pszenicy przecina aleja gruzu i piargów, która biegnie przez pole Malte aż po horyzont. Półtora metra pod wyrównanym żwirem leży rurociąg Eugal – ma transportować rosyjski gaz znad Morza Bałtyckiego aż do granicy z Czechami. Heynen chce temu zapobiec. Złożyła pozew przeciwko operatorowi rurociągu. I chociaż Wyższy Sąd Administracyjny w Berlinie oddalił pozew w połowie marca, to Federalny Sąd Administracyjny musi teraz rozstrzygnąć odwołanie dziennikarki. — Rurociąg nie powinien był nigdy powstać. Mamy jeszcze kilka lat na działanie, żeby chronić klimat. Zbudowanie rurociągu, który będzie działał przez 50 lat, to nonsens – mówi Heynen.
Jak wynika z danych Global Energy Monitor (GEM), Unia Europejska ma już dwa razy większe możliwości importu gazu niż jest jej to potrzebne. A co z popytem na gaz? Według GEM ten na pewno spadnie – około trzech czwartych importu gazu ziemnego używa się do ogrzewania, a podstawowym elementem polityki klimatycznej jest poprawianie izolacji budynków, czyli zmniejszanie konieczności używania gazu. Holenderski europoseł z ramienia Zielonych, Bas van Eickhout, śledzi ten proces od wielu lat i zapewnia: – Zapotrzebowanie na gaz w krajach UE będzie w przyszłości nadal spadać. Dlaczego więc mielibyśmy budować nową infrastrukturę gazową?
Ilekroć to pytanie zadaje się branży gazowniczej, jej przedstawiciele odwołują się do „bezpieczeństwa energetycznego”. W skrócie: dostawy gazu z Rosji lub Afryki Północnej mogą zostać odcięte z powodów politycznych.
Bo Rosja nam zakręci
W Polsce debata na temat gazu jest spłaszczona. Sprowadza się do tego, że Putin jest zły, a Nord Stream 2 to dowód na podstępny sojusz Niemców z Rosją. Głównym strategiem polskiej polityki gazowej jest Piotr Naimski, przyjaciel Antoniego Macierewicza. Gaz w Polsce traktowany jest jak część polityki obronnej.
Nic dziwnego, że na listę PCI trafiło już kilka gigantycznych polskich inwestycji – terminale LNG w Świnoujściu i pływający terminal LNG w Gdańsku, wielka rura Baltic Pipe, którą do Polski popłynie gaz z Danii i Norwegii, połączenia gazowe z Litwą i Słowacją, ropociąg Brody-Adamowo. Każdy dostanie setki milionów euro dofinansowania.
Każdy punkt na liście PCI oznacza setki kilometrów nowych rur i zupełnie nowej infrastruktury. Wszystko po to, żebyśmy nie musieli liczyć na gaz z Rosji. Być może obsesja ma sens: od uruchomienia w 2015 r. terminalu LNG w Świnoujściu odsetek importowanego gazu z Rosji zaczął w Polsce systematycznie spadać. W 2019 roku już tylko 60 proc. gazu kupowaliśmy z Rosji, a 25 proc. stanowiło LNG – głównie z USA i Kataru.
Lidia Wojtal, ekspertka z ponad 13-letnim doświadczeniem w unijnych i globalnych negocjacjach klimatycznych, w KASHUE/KOBIZE [Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami, Instytut Ochrony Środowiska] zajmowała się wdrażaniem europejskiego i międzynarodowego systemu handlu emisjami: — W 2022 r. Polsce kończy się umowa z Rosją na dostawy gazu. Do tego czasu na pewno nie rozwiniemy wystarczająco odnawialnych źródeł energii. Komisja Europejska mówi tak: dajemy wam pieniądze na rozwój infrastruktury gazowej jako paliwa przejściowego, bo gospodarka musi jakoś działać. Ale po pewnym czasie ta infrastruktura będzie transportować gazy zeroemisyjne, syntetyczne albo wodór. Do tego w Polsce mentalnie i politycznie nie dojrzeliśmy, na razie uważamy, że gaz jest w porządku. Co jest oczywistą bzdurą, jeśli myślimy o klimacie w kontekście roku 2050. Jeśli dziś radośnie inwestujemy w gaz, musimy mieć świadomość, że to rozwiązanie przejściowe, na 10, na 20 lat, ale na pewno nie na 30.
Podczas gdy w całej Europie spadają wolumeny dostaw LNG, jedyny polski gazoport w Świnoujściu cieszy się stuprocentowym obłożeniem. Jeszcze w kwietniu po wodach wokół Europy pływało 15 tankowców z LNG, czekając na możliwość rozładowania, bo z powodu pandemii (czyli również obniżonego popytu na energię i pełnych magazynów) wykorzystanie terminali w Europie spadło bardziej niż zazwyczaj. Tymczasem polski ter … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS