Jak byłem ostatni raz w Radiu Zachód, wszedłem do nowego studia. Było tam więcej kamer niż mikrofonów. To znak, że kończy się epoka intymności radia, teraz wszystko ma być dosłowne, zobrazowane. Kto wie, czy wkrótce ważnym kryterium przydatności radiowca nie będzie uroda? – zastanawiał się Konrad Stanglewicz w zielonogórskiej Piekarni Cichej Kobiety. Na towarzyskie „pożegnanie radiowca” przyszło kilkudziesięciu przyjaciół i znajomych.
Stanglewicz na emeryturę przeszedł z końcem sierpnia. Jego szefowie, którzy z Radia Zachód zrobili tubę PiS, odetchnęli z ulgą. Nie pasował im ideowo. Stanglewicz nie krył swoich przekonań. Przemawiał na pikietach pod sądami, na demonstracjach KOD. – Kto zdobył władzę w demokratycznych wyborach, nie może postępować według własnego widzimisię, nie licząc się z nikim i z niczym – przekonywał.
Konrad Stanglewicz Fot. Władysław Czulak / Agencja Gazeta
Nie podobała mu się „dobra zmiana” w radiu przy ul. Kukułczej. – Niestety, prezes Piotr Bednarek sprawuje władzę w sposób autorytarny. Redakcję traktuje jak prywatny folwark. Z nim się nie dyskutuje, tylko słucha rozkazów – mówił w „Wyborczej”.
W publicznym radiu spędził 41 lat, poza trzyletnim epizodem w prywatnej „Gazecie Nowej” na początku lat 90. Ukończył polonistykę na UMK w Toruniu i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Znawca polskiego filmu, wielbiciel twórczości Tadeusza Konwickiego. W 1980 r. zakładał Solidarność w Zielonej Górze. Był jej pierwszym rzecznikiem. Jego ojciec był z tego dumny. – Słuchaj, masz odpowiedzialną funkcję, dam ci pieniądze, kup sobie porządny garnitur – zachęcał. A Stanglewicz nie cierpiał garniturów. Nie kupił.
W stanie wojennym Stanglewicz został w rozgłośni „warunkowo”.
W radiu był reporterem, wydawcą, publicystą, szefem. W 2006 r. został zastępca redaktora naczelnego. Ku swojemu zaskoczeniu, w kraju rządziła koalicja PiS-LPR-Samoobrona.
– To miało związek z polityką. Tym wyznaniem dzielę się pierwszy raz. Spotkałem się z posłem Jerzym Materną, to on złożył mi propozycję bycia wicenaczelnym. Rozmowa była krótka, zapytałem tylko: A czego oczekujecie w zamian? Materna odpowiedział: „Nic. Rzetelnej dziennikarskiej pracy.” I się rozstaliśmy. To ciekawe, bo dziś w zasadzie rządzą ci sami ludzie. A jest zupełnie inaczej.
Studio Kukułcza
Stanglewicz wykorzystał czas, powołał do życia “Studio Kukułcza”. – Zgromadził tam młodych, fajnych ludzi, którzy nie mieli wcześniej możliwości robienia reportaży. To była fajna sprawa. Myślę, że dzisiaj to byłoby po prostu kompletnie niemożliwe – opowiada Małgorzata Nabel-Dybaś, reporterka
Stanglewicz: – To polegało na tym, że ci, o których sądziłem, że mają coś fajnego w głowie, pomysły i umiejętności, dostaną pasmo na ich prezentację. I wyobraźcie sobie, przyszła z nagraniami Marzena Więcek. To były wyznania dziewczyny, lesbijki chyba gdzieś spod Krosna. I ta szczera opowieść, pojawiła się na antenie, a był to 2006 albo 2007 r. Michał Frąckowiak, który był prezesem radia z ramienia Ligi Polskich Rodzin, miał oczywiście uwagi, że on by tego może nie puścił. Dyskutowaliśmy, ale żadnych interwencyjnych przesłuchań oczywiście nie było. Kolejny przykład, żeby zilustrować, jak to “Studio” mogło się rozwijać w warunkach, kiedy rządzili ludzie właściwie bardzo podobni do tych, którzy rządzą teraz. A jednak trudno porównać tę atmosferę otwartości z tamtych lat z tą atmosferą, jaką mamy dzisiaj. A w “Kukułczej” mogli się realizować ci, którzy nigdzie indziej nie znaleźli miejsca.
Nabel-Dybaś: – Bez cenzury i bez autocenzury, bo to jest chyba znak naszych czasów.
Nowak: To był nasz karnawał
Konrad Stanglewicz i Jerzy Nowak, Piekarnia Cichej Kobiety, wrzesień 2020 r. Fot. Władysław Czulak/AG
Jerzy Nowak, szef Piekarni Cichej Kobiety: – Konrad zaistniał w mojej rzeczywistości w 1972 r. Toruń, UMK. Jesteśmy po pierwszych zajęciach z języka rosyjskiego. W czasie tych zajęć błysnąłem moim niewątpliwym talentem językowym.
Po zajęciach podchodzi do mnie smukły, płowy młodzieniec i mówi jak w dobrym socjalistycznym filmie: “Kolego, jeżeli kolega pozwoli, to będziemy mogli koledze pomóc w nauce języka rosyjskiego. Możemy się razem uczyć”. Moje, za przeproszeniem, wkurwienie nie miało granic, ale jakoś opanowałem się i podziękowałem. Teraz jest problem, bo ja nie pamiętam, czy uczyliśmy się razem języka rosyjskiego, ale razem kilka lat przemieszkaliśmy w akademiku, a potem też i na stancjach. Tak rozpoczęła się nasza przyjaźń.
W karnawale Solidarności Konrad, a był już rzecznikiem, zaproponował mi: Nie pojechałbyś do Gdańska na zjazd Solidarności? – No oczywiście. Jechał z nami jeszcze Arek Olszowy, który potem uciekł do Wolnej Europy.
W Gdańsku przywitał nas błękit. Wspaniały błękit, jak to nad morzem. Podjeżdżamy do hali Olivii, a tam było błękitnie, wspaniale. Bo opancerzone wozy, suki i bardzo dużo milicjantów. Wszyscy oni czekali na nasz przyjazd. Byliśmy rozczuleni wręcz tym przywitaniem. Potem oczywiście wspólne łzy, bo takie były, kiedy przemawiał generał Mieczysław Boruta-Spiechowicz, mówiący o powinnościach człowieka wobec narodu, ojczyzny, kraju. Słuchaliśmy też księdza Józefa Tischnera w czasie homilii. I oczywiście wiele postaci, rozmów, takich niesamowitych historii.
Spędzaliśmy pierwsze noce w Novotelu, w apartamencie małżeńskim. Byliśmy we trójkę i dostaliśmy jedno szerokie łoże. Było cudownie i wspaniale. Nie wiem tylko, dlaczego Arek Olszowy wyjechał potem na Zachód (śmiech).
Chcę tylko powiedzieć, że za to zaproszenie, które wtedy Konrad wobec mnie wystosował, jestem mu wdzięczny do grobowej deski.
Radny wypomniał prezydentowi “koronaściemę”, został zaatakowany przez hejterów. Pokazuje wiadomości
Dla władzy byłem osobnikiem, który zamula umysł antysocjalistyczną lekturą [WYBORCZA CLASSIC]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS