GRZEGORZ HAWRYLCZAK, CEO Złodziej na zamówienie: Ostatnie wyliczenia, z jakimi się zapoznawałem, wskazują na prawie 2 miliardy euro rocznie.
To ogromne kwoty. W jakim stopniu jesteście w stanie je zredukować?
Musimy wziąć pod uwagę kilka czynników: przede wszystkim rozmiar przedsiębiorstwa, liczbę placówek oraz długość współpracy. Zakładając jednak, że jesteśmy u klienta na stałe i przeprowadzimy u niego regularne kontrole, straty z tytułu kradzieży mogą spaść nawet o 40 proc.
Ale żeby do tego doszło, najpierw sami musicie trochę nakraść…
Tak, z tą drobną różnicą, że my robimy to zupełnie legalnie. (śmiech)
Na czym polega zatem praca złodzieja na zamówienie?
Poddajemy próbie firmy ochroniarskie – sektor, który do tej pory pozostawał zupełnie niekontrolowany. W Polsce 70-80 proc. sklepów korzysta z usług ochroniarskich dostarczanych przez podmioty zewnętrze. Właściciele tego typu przedsiębiorstw wychodzą z założenia, że jeśli przeniosą ciężar dbania o bezpieczeństwo swojego biznesu na obcą firmę, to problem po prostu przestanie istnieć. W rzeczywistości tego typu ochrona jest niemal zawsze fikcją. Certyfikowane spółki ochroniarskie zatrudniają po najmniejszym koszcie pierwsze lepsze osoby, które albo nie są w stanie skutecznie chronić firmowego dobytku, albo nie mają motywacji, by za tak niskie wynagrodzenie przykładać się do swojej pracy.
Jak wygląda tego typu kontrola?
Kontrole mają zwykle to do siebie, że są zapowiadane. My natomiast działamy całkowicie incognito. W ramach usługi złodziej na zamówienie nasz pracownik udaje się do wskazanej przez klienta placówki i trzykrotnie dokonuje próby kradzieży. Pierwsza jest wysublimowana, każda kolejna coraz bardziej zuchwała. Akcje rejestrujemy przy pomocy ukrytych kamer. Na podstawie zebranego w ten sposób materiału przygotowujemy następnie dla klienta rekomendacje dotyczące bezpieczeństwa placówki.
Często udaje wam się wynieść jakiś towar niepostrzeżenie?
Praktycznie zawsze. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko pierwszą próbę kradzieży, czyli tę najbardziej profesjonalną, wówczas odsetek ich wykrywalności nie przekracza 15 proc. Czym bardziej zuchwała technika, tym oczywiście częściej zostajemy przyłapani. Chociaż zdarzają się i takie przypadki, kiedy towar wynosimy w sposób zupełnie bezczelny, a i tak uchodzi to uwadze ochrony i pracowników sklepów.
Ale kradzieże to nie jedyne źródło strat, prawda?
Winę ponoszą często również pracownicy danej firmy. Statystycznie co czwarta osoba wynosi do domu mienie należące do pracodawcy. Najprostszy przykład to notoryczne podbieranie firmowego wyposażenia. Ryzy papieru, tonery do drukarek, nawet kawa. Pracownicy nie traktują tego jako kradzieży. Wynoszenie towarów z magazynu czy hali sprzedażowej to już problem o wiele poważniejszy, choć równie częsty. Jakiś czas temu kontrolowaliśmy pewien market spożywczy i okazało się, że pracownicy sklepu są tak dogadani z ochroną, że zwyczajnie wynoszą po pracy pełne siatki zakupów. Rzecz jasna – bez płacenia.
I wówczas złodziej zamienia się w pracownika na zamówienie…
Tak, to drugi rodzaj usługi, jakie oferujemy klientom. Nasz pracownik zostaje zatrudniony w placówce, którą mamy poddać kontroli. Działa całkowicie incognito, wykonuje standardowe obowiązki przewidziane dla tego typu stanowiska, a jednocześnie bacznie rozgląda się w poszukiwaniu nieuczciwych pracowników.
A tych nie brakuje?
Statystyki z naszych kontroli nie nastrajają optymistycznie. W siedmiu na dziesięć przypadków nakrywamy pracowników wynoszących towar z firm. Niemal co drugi z naszych klientów ponosi straty wynikające z nieuczciwych układów wewnątrzfirmowych. Oczywiście nie uważam, że każdego pracownika należy od razu podejrzewać o jakieś przekręty. Jeśli jednak gdzieś pojawiają się straty, to naszym zadaniem jest wykrycie ich źródła. Dodam, że nie zawsze musi to być wina ludzka.
Więc czyja?
Proszę sobie wyobrazić, że do magazynu jednego z naszych klientów ciągle docierało mniej towaru, niż zostało wyprodukowane. Tak przynajmniej wynikało ze statystyk. Oczywiście rozpoczęliśmy obserwację, ale nie byliśmy w stanie dostrzec żadnego nieuczciwego działania. I wie pan, co się okazało? Załoga fabryki była w stu procentach w porządku wobec swojego pracodawcy. Wina leżała po stronie maszyny, która błędnie zliczała ilość wyprodukowanego towaru.
Koniec końców uratowaliście zatem honor zespołu, którego winy mieliście dowieść.
Tak właśnie na to patrzę. Jestem pewien, że gdyby nie nasza kontrola, prędzej czy później albo nasz klient zwolniłby część tych pracowników, albo sami odeszliby z firmy z uwagi na pogarszającą się atmosferę. Nie można przecież normalnie pracować, mając świadomość bezpodstawnych podejrzeń ze strony pracodawcy.
Cały czas mówimy o pracownikach niższego szczebla, a w końcu im wyższe stanowisko, tym większe pole do nadużyć. Czy pracownik na zamówienie może stać się kierownikiem, dyrektorem, członkiem zarządu?
Możliwości są nieograniczone – wszystko zależy od potrzeb klienta. W ramach jednego ze zleceń zostaliśmy wynajęci przez współwłaściciela firmy specjalizującej się w pośrednictwie pracy na rynku holenderskim. Stracił zaufanie do swojego wspólnika i podejrzewał, że ten niebawem będzie chciał wykluczyć go z interesu. Aby to sprawdzić, pracownik na zamówienie nawiązał kontakt z drugim właścicielem spółki i złożył mu propozycję, w ramach której mógł znacząco poszerzyć sieć klientów w Holandii za cenę odpowiedniego udziału nas … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS