ROZMOWA || W sportach siłowych jest w światowej czołówce osób niepełnosprawnych. W sobotę w Siedlcach sięgnął po złoto i nowy rekord Europy. — Moim marzeniem jest stawanie w szranki ze zdrowymi zawodnikami. I już niewiele mi do tego brakuje — mówi Paweł Gębusiak z Pisza.
— Mogę być bezpośredni? Temat do łatwych nie należy, a nie chciałbym szukać poprawnych politycznie zamienników.
— Jasne, nie mam z tym najmniejszego problemu.
— Na czym konkretnie polega Twoja niepełnosprawność?
— Mam niedowład czterokończynowy, spowodowany dziecięcym porażeniem mózgowym. Urodziłem się zdrowy, a chorobę spowodowało niedotlenienie mózgu, którego doznałem we wczesnym dzieciństwie. Ogólnie rzecz biorąc, mam przez to problemy z poruszaniem się oraz mówieniem.
— Jako zawodnik dźwignąłeś niejedno. Trudno dźwigać niepełnosprawność?
— Każdy niesie swój krzyż. Jak jednak mawiał św. Jan Paweł II, “z krzyża się nie schodzi, z krzyża cię ściągają”. Słowa te są bardzo trudne, ale trzymam się ich w codziennym postępowaniu. Chodzi o to, by trwać w walce cały czas, do samego końca. Nigdy się nie poddawać.
— W czym, na co dzień, niepełnosprawność przeszkadza Ci najbardziej?
— Szczerze? Obecnie w niczym mi to już nie przeszkadza. Albo po prostu nie zwracam już na to uwagi. Jest OK.
— Jesteś dorosły, kawał z Ciebie chłopa, relacje z rówieśnikami to już żaden problem. Jak jednak było, gdy byłeś dzieckiem? W tym wieku maluchy potrafią być okrutne.
— Wychowałem się na blokowisku w Łomży. Nie było mi lekko, ale — faktycznie — tylko do pewnego wieku. Miałem dużo kolegów i znajomych, którzy często pomagali mi w różnych sytuacjach. Gdy zacząłem chodzić na siłownię, zyskałem wiele nowych znajomości, a rówieśnicy zaczęli mnie postrzegać inaczej. Śmiało mogę więc powiedzieć, że sport ułatwił mi życie.
— Treningi, na pewien czas, odstawiłeś ze względu na studia. Jak wspominasz ten okres?
— To był bardzo ciekawy okres. Poszedłem na Ekonomię, ponieważ wcześniej ukończyłem technikum ekonomicznie i chciałem dalej zgłębiać ten temat. W międzyczasie zainteresowała mnie także Polityka Społeczna, dlatego też wybrałem tę specjalność na studiach magisterskich. Do treningów wróciłem na czwartym roku. Wyglądały jednak one inaczej, bo skupiałem się na zrzuceniu zbędnych kilogramów. Schudłem wtedy 35 kg, co było moim początkiem profesjonalnego podejścia do sportu.
— Pamiętasz swój pierwszy trening?
— Prawdę mówiąc… nie. Ale z pewnością było to “pompowanie” bicepsa (śmiech).
— Co zatem pchnęło Cię do ćwiczeń?
— Zaczęło się od mojego starszego brata, Marcina. Był i jest do dzisiaj dla mnie ogromnym wsparciem. Wspólnie prowadzimy nasz klub Power Factory Pisz. On pierwszy zaczął interesować się kulturystyką. Przynosił do domu magazyny o tej tematyce. Tata kupił mu hantle i na początku trenowaliśmy razem w domu. Na siłownię zacząłem chodzić w wieku 15 lat.
— Kiedy wziąłeś się za trenowanie już tak “na poważnie”?
— Moje podejście do treningów zmieniło się, gdy poznałem trenera Piotra Nowaka, również utytułowanego kulturystę. Pokazał mi inne niż do tej pory podejście do tego sportu, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Najważniejsze było jednak poznanie możliwości własnego ciała. Musiałem zrozumieć w jaki sposób mogę wykorzystać swoje ograniczone możliwości fizyczne.
— Po wynikach widać, że Ci się udało. Osiągnąłeś poziom, który jest nieosiągalny nawet dla ludzi, ludzi…
— …ludzi zdrowych, miało być bez poprawności politycznej (śmiech). To prawda, lecz zajęło mi to wszystko długie lata. Musiałem przeżyć różne kontuzje, jak np. zerwania mięśni itd. Wszystko po to, by odnaleźć odpowiedni system treningowy dostosowany do moich możliwości. Obecnie podejrzewam, że — jeśli chodzi o martwy ciąg — jestem w światowej czołówce osób niepełnosprawnych. Moim marzeniem jest stawanie w szranki ze zdrowymi zawodnikami. I już niewiele mi do tego brakuje.
— Przed wielkimi ciężarami znany byłeś głównie z kulturystyki. Dużo w tej dziedzinie zdobyłeś tytułów?
— Kulturystyka to sposób życia, a nie tylko sport. Cały progres tak naprawdę przychodzi poza siłownią. Trening jest tylko bodźcem. Najważniejsza jest dieta, która jest bardzo rygorystyczna i bezkompromisowa. Tytuł mistrza Polski zdobyłem w 2018 roku i, powiem szczerze, było to największe wyzwanie, przed jakim stanąłem. Miałem powtórzyć to tej wiosny, ale plany pokrzyżowało mi całe to zamieszanie z koronawirusem. W tych warunkach łatwiej, przynajmniej jeśli chodzi o organizację, było przygotować się do zawodów siłowych. Do dzisiaj dbam o sylwetkę i nie skreślam kulturystyki. Choć nie jest to łatwy kawałek chleba.
— Duża jest różnica w przygotowaniach do zawodów kulturystycznych i tych typowo siłowych?
— Ogromna. To dwa zupełnie inne sporty. To trochę tak jakby porównać biegi przełajowe z pchnięciem kulą. Oczywiście oba sporty polegają na pracy z ciężarami, ale zakres ruchów, system treningowy i — znów to podkreślę — dieta są zupełnie inne. Obecnie staram się to jakoś wypośrodkować, ponieważ zależy mi na estetyce ciała, a nie tylko na brutalnej sile.
— Na mistrzostwach Europy miałeś zaszczyt walczyć z orłem na piersi. Co czułeś, gdy zakładałeś strój?
— To wyjątkowe uczucie, gdy możesz reprezentować swój kraj. Dla mnie było to szczególnie ważne, bo po raz pierwszy brałem udział w mistrzostwach Europy. Były ekipy z Węgier, Niemiec, Słowacji, Irlandii i kilku innych państw. Znaleźć się w takim zestawieniu to ogromny powód do dumy.
— Zwłaszcza, że zdobyłeś złoto. Co więcej, pobiłeś rekord Europy.
— Tak, i to dwukrotnie tego samego dnia. Poprzedni rekord wynosił 162,5 kg. W drugiej próbie osiągnąłem 170 kg. Trzecia próba była dość spontaniczna, nigdy wcześniej na treningach nie brałem się za 180 kg. Wszystko się jednak udało, choć wydaje mi się, że narzuciłem sobie zbyt dużą presję. Całe szczęście byłem w takiej formie, że zaskoczyło to aż mnie samego. Takie rzeczy mogą zdarzyć się chyba tylko na zawodach, gdy pojawia się adrenalina itd. Nie chciałem też zawieść mojej żony, która jest dla mnie wielkim wsparciem. Wierzyła we mnie pewnie bardziej niż ja sam.
— Masz plan, by poprawić ten rekord?
— Z wyniku jestem zadowolony, ale czuję, że stać mnie na więcej. W przyszłym roku planuję przekroczyć 200 kg. Czuję jeszcze “rezerwy”, więc wierzę, że uda mi się to osiągnąć.
Biało-czerwona flaga ozdobiona złotem i rekordami Europy, fot. archiwum zawodnika
— Poza sportem masz też żyłkę do biznesu. Jesteś właścicielem wspomnianej już siłowni. Jak się kręci biznes?
— Dopiero na dobre ruszamy z tym projektem. Już teraz mogę jednak powiedzieć, że będzie to zupełnie nowa jakość, którą mieszkańcy Pisza do tej pory mogli oglądać jedynie w wielkich miastach. Mamy najnowocześniejszy sprzęt. Dużą ilość maszyn typu hammer (na każdą partię ciała) oraz prawie 2 tony nakładu. Każdy więc doskonale dostosuje trening do swoich potrzeb.
— Mocno odczuliście te wszystkie “niedogodności” związane z wirusem?
— Koronawirus obszedł się bardzo brutalnie z całą branżą fitness. W naszym powiecie mamy jednak bardzo mało przypadków zakażeń, więc chodzenie na siłownię jest całkowicie bezpieczne. Naturalnie do profilaktyki w tym względzie przykładamy dużą wagę. Stosujemy płyny dezynfekcyjne etc. Patrząc na naszą firmę jestem dobrej myśli.
— Swoją postawą chciałbym dawać przykład wszystkim, nie tylko niepełnosprawnym. Nie chodzi zresztą nawet o sport. Ważne, by człowiek potrafił znaleźć w życiu coś, co sprawia mu radość. A gdy to znajdzie, to… niech to robi. To jest klucz do szczęścia.
Rozmawiał Kamil Kierzkowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS