A A+ A++

Rozgrzewka, która nie wyglądala jak rozgrzewka

Przed meczem na rozgrzewkę jako pierwsi wyszli zawodnicy Drity. Ale w zasadzie trudno to nawet nazwać rozgrzewką, skoro strzały – dodajmy, że nieliczne – najpierw zaczął bronić bez rękawic jeden z zawodników z pola. Potem w bramce na chwilę stanął bramkarz. Ale to dosłownie na chwilę, bo piłkarze z pola po kilku minutach zeszli z boiska. Został tylko jeden z trenerów, który chwilę poćwiczył z nim chwyty, zabrał piłki i poszedł do szatni

Słowem: piłkarze Drity nie wyglądali na zmobilizowanych. A jeśli dodamy do tego, że dzień przed meczem kupowali korki w jednym ze sklepów sportowych w Warszawie, a w dniu meczu na popularnej aplikacji randkowej Tinder meldował się w stolicy Polski napastnik Drity Kastriot Rexha, naprawdę trudno założyć, że Kosowianie byli specjalnie przejęci samą rywalizacją z Legią.

Zobacz wideo W Legii jak u Kononowicza: nie ma grania, nie ma biegania, nie ma niczego

W jednym byli lepsi

Potem jednak zaczął się mecz. – Do przodu! – wydarł się w trzeciej minucie Artur Boruc, kiedy Legia rozgrywała piłkę na własnej połowie. Długo to był jedyny okrzyk Legii. Jedyny słyszalny, bo o ile piłkarze Drity wyglądali na leniwych i niezainteresowanych rozgrzewką, o tyle zaraz po pierwszym gwizdku zaczęli zdzierać gardło i wzajemnie się mobilizować.

W krzykach na pewno byli lepsi, głośniejsi, ale jeśli chodzi o piłkarskie umiejętności, przewagę w tym meczu było widać od początku. Oczywiście na korzyść Legii. Może nie była ona miażdżąca, ale jednak – była. No i różnica w samej grze Legii w porównaniu do poprzednich tygodni też była dostrzegalna, ale o tym za chwilę.

Zmiany najpierw na papierze

Kiedy w sobotę piłkarze Legii po meczu z Górnikiem schodzili z boiska, żegnały ich przeraźliwe gwizdy. Oraz głośno i kilkukrotnie wykrzyczane pytanie: “czyja to wina, że gra ch… drużyna?”. Nie mam pewności, czy kibice Legii akurat oczekiwali odpowiedzi, że to wina Aleksandara Vukovicia, ale Dariusz Mioduski uznał, że tak. Dlatego w niedzielę najpierw wykręcił numer do Czesława Michniewicza, potem do Zbigniewa Bońka, a dzień później sprowadził do Warszawy – a precyzyjniej do Książenic, do Legia Training Center – tego pierwszego.

– Czasu jest niewiele, ale pracujemy od rana do nocy, spróbujemy coś pozmieniać – mówił Michniewicz. I pozmieniał. W porównaniu do wyjściowego składu z Górnikiem zrobił pięć zmian. Juranović, Wieteska, Wszołek i Krabownik, który zagrał w środku pola, a nie na bokach obrony jak dotychczas oraz debiutujący w Legii na skrzydle Valencia. Michniewicz pozmieniał sporo. Także sam sposób gry, bo on też różnił się od tego, co Legia prezentowała w poprzednich meczach.

A potem na boisku

– Wiadomo, że każdy trener ma inne wymagania. Jeden chce, żeby pomocnicy biegali blisko bocznych pomocników, grali małą grę, inni zwracają uwagę na to, żeby grać szeroko. My w reprezentacji graliśmy szeroko ustawionymi skrzydłowymi. Mamy tam swoje rozegrania, które we wtorek też ćwiczyliśmy – mówił Czesław Michniewicz w pierwszym wywiadzie po zatrudnieniu w Legii (więcej tutaj).

Kiedy został jednak zapytany, czy jego Legia będzie grała w ten sposób, czyli właśnie szeroko, od razu odparł: – Będziemy mieszać różne pomysły. Marzy mi się, żeby Legia mogła grać w meczu w kilku ustawieniach – wytłumaczył Michniewicz. Czy w czwartek to zobaczyliśmy? Nie. Czy zobaczyliśmy lepszą drużynę niż w poprzednich meczach? Też niekoniecznie, ale na pewno grającą nieco inaczej. Częściej po ziemi i właśnie szeroko, z wykorzystaniem biegających tuż przy bocznych liniach skrzydłowych, czyli tak, jak mówił Michniewicz.

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

“Drita się śmiała, jak dzisiaj mecz oglądała” – śpiewali kibice w sobotę przy Łazienkowskiej, kiedy Legia przegrała 1:3 z Górnikiem Zabrze. Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a w czwartek akurat zaśmiać albo przynajmniej uśmiechnąć mogła się Legia, która pokonała Dritę 2:0 i awansowała do czwartej, a więc ostatniej rundy eliminacji Ligi Europy.

Po czwartkowym meczu wielkiej radości jednak nie było. W trakcie również. Kiedy w 24. minucie Paweł Wszołek strzelił pierwszego gola, Michniewicz spokojnie kroczył wzdłuż linii. No, nie była to ekscytacja na poziomie Vukovicia. Ale z drugiej strony cieszyć nie ma się z czego, bo Legia, by po czterech latach przerwy jesienią znowu zagrać w fazie grupowej europejskich pucharów, musi pokonać jeszcze jednego rywala – Karabach Agdam, z którym za tydzień zmierzy się przy Łazienkowskiej.

Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: [email protected]

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl Live .

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPowiat Wadowice: Dodatkowe dyżury w punktach nieodpłatnej pomocy prawnej i poradnictwa obywatelskiego
Następny artykułCzesław Michniewicz niezadowolony po meczu Legii z Dritą. “Zdecydowanie za mało”