Podstawowy aksjomat wszelkich twierdzeń naukowych, a przynajmniej pretendujących do tego miana, który zaraz przedstawię, opiera się na fałszywym założeniu prostym do wykazania, a tym samym sama podstawa twierdzeń naukowych zostaje podważona i pozbawiona poznawczej wartości, choć ciągle może mieć jeszcze wartość praktyczną.
Złudzenie, któremu ulega umysł w spotkaniu z dotychczasowym rozumowaniem naukowym polega na przekonaniu, że twierdzenia naukowe mają potwierdzenie w faktach doświadczalnych. Innymi słowy, twierdzi się, że dane twierdzenie pozwala przewidywać fakty naturalne. Stąd wniosek, że musi być prawdziwe. Tylko bowiem prawdziwe twierdzenie mogłoby na coś takiego pozwolić.
Twierdzenie zatem, które na to nie pozwala, nie odnosi się w tym rozumieniu do prawdziwego świata, a jest jedynie fikcją.
Należy jednak zauważyć, że wówczas zbędna byłaby “weryfikacja” owych twierdzeń za pomocą doświadczenia. Konieczność tej “weryfikacji” (dlaczego w cudzysłowie, zaraz wyjaśnię) dowodzi jednak niezbicie zupełnie czegoś innego. W przeciwnym razie nie potrzebowalibyśmy doświadczenia do tego, aby je wysnuwać. Sama logika bowiem już dawno by je zastąpiła. Poza tym, ile twierdzeń tego typu odsyłamy z kwitkiem gdyż nie zgodziło nam się z doświadczeniem, bądź doświadczenie było na nie obojętne. Nim jednak zostaną one niejako zweryfikowane przez doświadczenie wydają się równie przekonujące, a może nawet bardziej, niż te, które ostatecznie przeszły ów test zgodności.
Należy sobie zatem zadać pytanie: czy logika twierdzeń naukowych jest na tyle mocna, aby w istocie można było mówić, że pozwala ona na jakieś przewidywania, czy też może raczej logika owa jest tylko życzeniem ją wyznającego, czy też stawiającego, życzeniem, które spełnia się na tej zasadzie, iż w końca któreś powinno się spełnić. Im więcej zatem takich twierdzeń-życzeń stawiamy, tym większe prawdopodobieństwo postawienia takiego, które będzie zawierać w sobie element zgodności z doświadczeniem. Taki ciąg twierdzeń uznaje się zatem za słuszny i prawdziwy, choć jednocześnie zawiera w sobie wydumane elementy niemające nic wspólnego z faktami.
Dodatkowym argumentem jest też to, że tworzenie ciągów przyczynowo-skutkowych opiera się jedynie na obserwacji zdarzeń naturalnych. Skoro zatem jedno zdarzenie zazwyczaj następuje po innym, wówczas tworzy się tzw ciąg logiczny. Logika bowiem klejona jest znajomością faktów naturalnych, znajomość ta nie doprowadziła jednak w całej już długiej historii poznania do stworzenia takiego logicznego ciągu, który wykluczałby konieczność poznania doświadczalnego. Zrzucanie takiej nieefektywności logiki na wciąż niedostateczną wiedzę… prowadzi, krótko mówiąc, do założenia, że tylko osiągnięcie wiedzy całkowitej pozwoli na stworzenie takiej logiki. Uznający jednak to rozumowanie powinni zadać sobie pytanie: na co im wówczas jeszcze taka logika, skoro mieliby już znajomość wszelkich możliwych faktów naturalnych? Znajomość ta przecież sama w sobie powinna być już ową logiką.
Osiągnięcie zatem takiego stanu wiedzy całkowitej o faktach musiałoby, wg tego rozumowania, uprzedzić powstanie, czy też znajomość takiej logiki. Ale czy to nie ona (owa logika) miała nam właśnie taką wiedzę umożliwić? Wyraźnie widać zatem, że powstanie takiej logiki jest uwarunkowane w istocie osiągnięciem tego, co rzekomo dzięki niej mielibyśmy dopiero osiągnąć. Na cóż więc nam jeszcze ona? Zważywszy na to, że osiągnięcie pełnej wiedzy o faktach jest tylko bezpodstawną mrzonką, również taką mrzonką może być tylko osiągnięcie owej logiki mającej w istocie właśnie do takiej znajomości prowadzić, a przynajmniej do możliwości doraźnego przewidywania owych faktów, przewidywania pozbawionego, proszę zauważyć, już wszelkich luk.
Czym są jednak teorie naukowe jak nie ciągiem takiej logiki? Czym jest rachunek matematyczny jak nie jedynie niekończącą się komplikacją tego podstawowego, który również wziął się nie z jakiejś uprzedniej logiki, ale z obserwacji prostych faktów naturalnych, jak mnogość istnień czy rzeczy i możliwość ich sumowania. Potrzeba sumowania, odejmowania etc. jest również potrzebą wynikającą z praktyki życiowej i jej potrzebna, nie z chęci jakiegoś wyższego poznania jakiejś nieznanej, nie wiadomo również gdzie mającej przebywać logiki.
Podstawy rozumowe matematyki, rachunku są jednak zbyt prymitywne aby wziąć jakiś głębszy udział w poznaniu jako takim. Oparta w istocie na prostych uogólnieniach już po niedługim stosunkowo rozwoju dociera do własnych granic. Cała komplikacja współczesnego rachunku matematycznego w ramach nauk przyrodniczych wynika jedynie z chęci przystosowania na siłę owego rachunku do faktów naturalnych wymykających się jednak coraz bardziej rachunkowi opartemu na owych w istocie prymitywnych uogólnieniach. Założenia te pozwalają, tak jak pozwalały od samego początku, na osiągnięcie pewnych wyników praktycznych, nie mogą jednak w żaden sposób przyczynić się do poznania i rozumienia świata. A ten wymyka się owym prymitywnym podstawom matematyki, poza tym może być jedynie wyrażony za pomocą pojęć, a nie liczb i związków między nimi.
Wszystko wskazuje na to, że poznanie wymaga założeń innych, niż te, o których była mowa powyżej, a które wciąż uważa się za jedynie słuszne i naukowe. Taka nauka to nowożytny mit o pseudoracjonalnych podstawach, z którego otrząśnięcie się musi przyjść prędzej czy później… o ile poznanie ma dalej postępować.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS