A A+ A++

Po ponad dwóch latach zmagań i pokonaniu tysiąca kilometrów – podzielonych na ponad 30 etapów – dwóch pływaków ze Śląska wpłynie w sobotę do Morza Bałtyckiego między Świbnem a Mikoszewem. Tak zakończy się „Odyseja Wiślana” – pierwszy w Polsce spływ „królową” polskich rzek.

Śmiałkowie to Leszek Naziemiec, fizjoterapeuta z Siemianowic Śląskich oraz Łukasz Tkacz, urzędnik miejski z Katowic oraz miłośnik pływania w zimnych wodach z Klubu Sportowego Silesia Winter Swimming.

Inspiracja

– Od dawna chcę przepłynąć całą długość zimnej, dzikiej rzeki. Najchętniej Jukonem na Alasce. Pomyślałem jednak, że zanim zmierzę się z tym wyzwaniem, muszę się solidnie przygotować – mówi Naziemiec. – Moja przygoda z pływaniem w zimnych wodach zaczęła się w Czechach. Nasi południowi sąsiedzi nie mają morza, jezior również niewiele. Pływają więc w rzekach. Pomyślałem, że skoro pływam w Wełtawie, to dlaczego nie spróbować w Wiśle?

Do wody wszedł po raz pierwszy w 2018 roku. Rekonesans, by sprawdzić, od którego momentu można płynąć. Po wizycie w Beskidach stało się jasne, że pierwszy możliwy do przepłynięcia odcinek znajduje się dopiero za zaporą w Goczałkowicach. – Tak naprawdę rzeka staje się pławna 40 kilometrów niżej, w miejscu gdzie do Wisły wpada Przemsza. Ale najpierw próbowaliśmy płynąć od zapory. Nie był to najlepszy pomysł… – wspomina Naziemiec.

Tymczasowa przeprawa na hałdę

– W miejscowości Rudołtowice był mały mostek. Wiedzieliśmy o nim, zanim weszliśmy do wody. Płynąłem z liczną obstawą. Na kajaku był Michał Starosolski, z brzegu asekurowała nas koleżanka Agata – opowiada Naziemiec. – Pierwszy do mostku dopłynął na kajaku Michał. Z powierzchni wody niewiele widziałem, straciłem Michała z pola widzenia. Zniknął. Nie ma go! Gdy podpłynąłem bliżej, poczułem mocny prąd. Betonowe płyty mostku spoczywały na rurach, w które wpadała rzeka, tworząc podciśnienie. Pomyślałem, że Michała zassało do środka. A jeżeli rura jest czymś przytkana, to nie ma szans przeżyć. Postanowiłem, że sam nie dam się wciągnąć. Wycelowałem w beton pomiędzy rurami, prąd był tak silny, że rura zassała mi nogę. Agata nie była w stanie mnie podciągnąć. Naszą szamotaninę dostrzegł jakiś wędkarz. Oswobodziłem się dopiero z jego pomocą. Dostrzegłem, że rura jednak wypluła Michała po drugiej stronie. Wisiał zakrwawiony na jakiejś gałęzi. Zgłosiłem potem w gminie, że to niebezpieczne miejsce, które może przyczynić się do tragedii. W odpowiedzi usłyszałem, że mostek to „legalna-tymczasowa” przeprawa na górniczą hałdę i nic zrobić się nie da. Wypadek przypłaciłem złamanymi żebrami. Miałem potem dwa miesiące przerwy od pływania.

Wisła i ludzie

Chętnie opowiada o swoich spotkaniach podczas pływania w Wiśle. Na Lubelszczyźnie pogoda była podła. Zimno, mglisto. Wysoki poziom wody w Wiśle sprawiał, że nie było nawet gdzie wyjść na brzeg. Żeby odpocząć, pływacy dopadali do niewielkiej łachy porośniętej trawą i starali się tam ogrzać.

Nagle z mgły wyłania się łódź. Byli to miejscowi flisacy, którzy pływają po rzece na płaskodennych łodziach. – Ugościli nas, napoili i ogrzali, ale przede wszystkim dodali sił – mówi Naziemiec. – Dzięki nim trafiliśmy też do miejscowego szkutnika, który buduje łodzie, jak przed wiekami. Po powrocie do domu powiedziałem żonie, że też chciałbym mieć taką łódź. Wróciliśmy do niego i dziś mam ośmiometrową „Jarzębinę”. Spędziliśmy na niej z rodziną wakacje. Spaliśmy na dzikich wyspach, gdzie oprócz nas były tylko ptaki.

– Nie zawsze jednak ludzie byli nam aż tak przychylni. W czasie przepływy przez centrum Krakowa zainteresowała się nami policja. Płynąłem wtedy pierwszy. Wszystko wyglądało dobrze. Mieliśmy obstawę z kajaków, ratowników. Pomyślałem, że wyjdę z Wisły obok pomniku Smoka Wawelskiego. Udało mi się, ale innym zagroziła drogę policja. Oznajmili, że rzeka nie jest do pływania. Że pijaczki, że niebezpiecznie… Nasze tłumaczenia trafiły do nich tylko w części. – Jeżeli jest zgłoszenie, to musi być mandat – zakomunikowali i ukarali wszystkich 50 złotymi grzywny. Co ciekawe pierwszy zadzwonił na policję ratownik WOPR, a za nim jeszcze kilkanaście innych osób. To tylko pokazuje, jak bardzo dziwi nas osoba pływająca w rzece – opowiada.  Fot. TOMASZ CZACHOROWSKI

Nie zawsze jednak było miło. W czasie przepływu przez centrum Krakowa, pływakami zainteresowała się policja. Naziemiec płynął pierwszy w obstawie kajaków. Planował wyjść z wody obok pomnika Smoka Wawelskiego. Udało mu się, ale pozostałym drogę zagrodziła policja. Oświadczyli, że rzeka nie jest do pływania. Nie przemawiały tłumaczenia, że to spływ Wisłą od źródeł do Bałtyku, że Krakowa nie da się ominąć. – Musi być mandat – zakomunikowali i ukarali każdego grzywną po 50 złotych.

Najbrudniej na Śląsku

Od lat 70. w Polsce pokutuje pogląd, że rzeki są brudne i lepiej do nich nie wchodzić, bo może się to skończyć co najmniej wysypką. Oczywiście, do Wisły wpadają miejscami ścieki komunalne. Naziemiec zapewnia jednak, że nie było takiego odcinka, na którym musieli wyjść z wody z powodu jej złej jakości. Najgorzej jest na górnym odcinku, czyli w województwie śląskim. Woda często jest tu kwaśna lub słona. Kraków i Warszawa bardzo się starają, by nie zatruwać rzeki. – Płynęliśmy przez centrum stolicy półtora miesiąca po awarii oczyszczalni „Czajka” i było w porządku – zapewnia Naziemiec. –  Rzeka szybko się oczyszcza. Sama lub dzięki człowiekowi. Naturalne filtry to chociażby liście i gałęzie wierzb zanurzone w wodzie.

Po smaku rzeki można się zresztą zorientować, gdzie się jest. Gdy wpada do niej San, czy Dunajec woda jest świeża, napowietrzona. Przy ujściu Narwi pachnie świeżym igliwiem.

Musiał się biedak wystraszyć

Pływali zazwyczaj z obstawą, ale zdarzały się etapy, gdy wchodzili do wody sami. Mieli wtedy ze sobą szczelnie zamykane bojki, w których chowali ubranie na zmianę, telefon, kluczyki do auta, pieniądze. W okolicach Szczucina na kielecczyźnie niebo zakryły ciemne chmury. Rzeka jest tam kompletnie dzika, nieuregulowana. Przez długie kilometry można nikogo nie spotkać na brzegu. – Wreszcie widzimy po lewej stronie jakąś plandekę. Pewnie wędkarz. Jest już ciemno, a nam zimno – opowiada Naziemiec. – Podpłyniemy do niego, odpoczniemy, pogadamy. Po ciemniej wodzie ciągniemy za sobą dwie fosforyzujące kule: różową i pomarańczową bojkę. Dopływam do brzegu pierwszy. Wędkarza nie ma, są porzucone wędki, zgubiony but, jakieś puszki. Musiał się biedak nieźle wystraszyć.

Po co to zrobili? – Wisła to niezwykła rzeka. Nasz skarb. Powinna być naszym kolejnym Parkiem Narodowym, jak Tatry, czy Roztocze. Podczas wielu etapów byłem wręcz zahipnotyzowany jej pięknem – mówi Naziemiec. Kolejny powód to edukacja. – Wciąż słyszmy, że możemy wchodzić do wody tylko na strzeżonych kąpieliskach i że przyczyną utonięć jest alkohol – mówi pływak. –  A ludzie toną, bo myślą, że potrafią pływać, a w rzeczywistości nie potrafią pokonać w wodzie 25 metrów. Nie wiedzą, jak ocenić zagrożenie. Uczmy się więc pływać, zdobywajmy doświadczenie i czerpmy z tego radość. I zawsze bądźmy odpowiedzialni.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł10 najlepszych książek na 100. rocznicę Bitwy Warszawskiej
Następny artykułBiedronka z wielomilionową karą. Skarżą się też tomaszowianie