Katarzyna Meller, dziennikarka i autorka książek kucharskich, pochodząca z Warszawy, od kilku lat żyje pomiędzy stolicą a urokliwym domem w mazurskiej wsi Górkło. – Zdecydowaliśmy się na kupno chałupy, by mieć gdzie odpocząć od zgiełku miasta. Wpadaliśmy tu, najczęściej w weekendy, by po dwóch dniach wrócić do naszego wielkomiejskiego życia – opowiada Meller.
Kiedy w marcu w Polsce wprowadzono stan pandemii i zamknięto szkoły, wraz z mężem zdecydowali, że zabierają córki i wyjeżdżają do Górkła. – Wcześniej nie brałam pod uwagę przeprowadzki. Życie całej mojej rodziny jest ściśle związane z Warszawą. Jednak pandemia kompletnie zmieniła moje podejście i nagle dom na Mazurach stał się naszym pierwszym domem. Wbrew temu, co mówiło wielu znajomych, nie chciałam stamtąd uciec po dwóch tygodniach. Założyłam warzywniak, dbałam o ogród. Kompletnie mi Warszawy nie brakowało – wspomina Meller.
Podczas jednej z rozmów Remik Maścianica, mąż Katarzyny, na co dzień producent telewizyjny, zauważył, że tegoroczne lato będzie zupełnie inne, także pod względem turystyki. – Stwierdził, że ludzie powrócą do sposobu spędzania czasu z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, kiedy byliśmy w bliskim kontakcie z naturą, organizując rodzinne wypady pod namiotem. Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, że po lockdownie i zamknięciu w mieszkaniach, w których często nie ma nawet małych balkonów, ludzie będą spragnieni pierwotnego kontaktu z przyrodą. Wtedy w naszych głowach zakiełkował pomysł stworzenia nietypowej agroturystyki, przeszliśmy bardzo szybko do realizacji planu – śmieje się Katarzyna Meller.
Z tak zwanym glampingiem, czyli kempingiem w luksusowym stylu, zetknęli się przed laty na wakacjach poza granicami Polski. Po krótkim researchu zorientowali się, że podobnego miejsca na Mazurach nie ma. – Ludzie kupują marzenia i jeśli dostaną tydzień urlopu, chcą, żeby ten czas był dla nich wyjątkowy. Nie zastanawialiśmy się długo. Znalazłam w internecie idealny namiot typu safari i od razu go zamówiliśmy. Tak powstał prototyp dzisiejszej Mellina Glamping. Po dwóch tygodniach na polu za naszym domem stał pierwszy namiot. W czerwcu było ich już pięć, a od lipca zaczęliśmy przyjmować pierwszych gości. To był istny szał. Mamy nawet turystów zza granicy, a ja czuję się szczęśliwa, kiedy rano mogę przygotowywać wszystkim kosze śniadaniowe ze świeżymi, lokalnymi i pachnącymi produktami – mówi Meller.
Wysoka jakość i dusza
To, że społeczna izolacja wprowadziła nowy trend – agro break – czyli krajowe wyjazdy w ustronne, zaciszne miejsca z dala od dużych skupisk ludzi – potwierdza Kamila Miciuła z serwisu Nocowanie.pl, który odwiedzają trzy miliony turystów miesięcznie. – W tym roku wyjątkowo zyskała turystyka krajowa. Spora część wyjeżdżających do tej pory za granicę zdecydowała się zostać w Polsce, dużą w tym rolę odegrał też rządowy bon turystyczny. Konkurencja na rynku jest duża, w Polsce według danych Głównego Urzędu Statystycznego działa ponad 11 tysięcy obiektów noclegowych, tradycyjnie najwięcej oferują hotele – ponad 286 tysięcy miejsc, co stanowi 34,7 procent ogólnej liczby dostępnych (825,5 tys.). Jednak stale powstają nowe obiekty, a turyści szukają już nie tylko noclegu, ale doświadczeń, nowości, jakości – mówi Miciuła.
Nowy trend jest przeciwieństwem cieszącego się przez wiele lat popularnością city breaku. Turyści dotąd chętnie planowali wyjazdy do dużych miast, w których intensywnie spędzali dwa lub trzy dni. Odwiedzali zabytki i muzea, planowali wyjścia do kina, teatru lub klubu, szukali także restauracji serwujących lokalne potrawy. – Teraz z rezerwą traktujemy miejsca, gdzie gromadzi się wiele osób, zamiast tego preferujemy lokalizacje bliżej natury. Morze i góry to nadal topowe kierunki, ale inaczej wybieramy miejscowości wypoczynkowe – mówi ekspertka z serwisu Nocowanie.pl. – Wolimy mniejsze miasteczka i wioski w atrakcyjnej lokalizacji. Zyskują też miejsca premium z oryginalnym pomysłem na wypoczynek. Obiekt noclegowy wpisujący się w ten trend powinien zapewnić gościom spersonalizowane doświadczenia i przeżycia oraz wywołać pozytywne emocje. Wszystko wskazuje na to, że taka tendencja utrzyma się dłuższy czas – dodaje.
Ogromny wzrost zainteresowania Polaków nowym rodzajem wypoczynku potwierdzają także Ola i Marcin Szałek, właściciele portalu rezerwacji wyselekcjonowanych noclegów Slowhop.pl. Serwis stworzyli dla takich osób jak oni sami: zmęczonych typowym stylem podróżowania i obiektami, w których mimo wysokiej jakości obsługi czegoś im brakowało. Zwrócili wówczas uwagę, że dużo lepsze wspomnienia przywożą z miejsc z duszą, w których właściciele dbają o każdy detal. – Jesteśmy niszowym butikiem i pokazujemy wyłącznie wybrane miejsca, które spełniają nasze kryteria. Slowhop jest znany z kameralnych lokacji leżących na odludziu, poza szlakami masowej turystyki i wielkimi kurortami. Nasi gospodarze już wiosną donosili, że ten rok jest wyjątkowy pod względem zainteresowania ich obiektami. W maju i czerwcu mieliśmy ponad 1,3 miliona odwiedzin miesięcznie – to trzykrotny wzrost w porównaniu do ubiegłego roku. Większość miejsc jest już zarezerwowana na całe wakacje, choć zdarzają się jeszcze ostatnie wolne pokoje. Nowe miejsca, które teraz pokazujemy na portalu, czasem dostają kilkadziesiąt pytań o rezerwację w ciągu kilku dni – mówi Marcin Szałek.
Zaprzyjaźnieni z bankami
Małgorzata Szumska-Dziczkowska, pisarka, aktorka teatru lalek, podróżniczka i instruktorka jogi, prowadzi Złoty Jar, poniemiecki pensjonat w Górach Złotych. W XVI wieku przetapiano tu rudę złota, a sama willa położona jest w wąwozie, pośrodku gęstego lasu. Nie od razu przekonała się do prowadzenia takiego obiektu. – Myślałam, że kiedy dorosnę, będę aktorką i pisarką. Wszystko zdarzyło się przy okazji. Mama kupiła w Złotym Stoku w Kotlinie Kłodzkiej kopalnię złota, którą zamknięto w 1961 roku. Na początku otwarto tu trasę turystyczną, gdzie mama została przewodniczką, ale przez powódź w 1997 roku turystów nie było zbyt wielu. W 2001 roku zastawiła wszystko, co miała i tak staliśmy się właścicielami całego przybytku. Udało się. Dziś turyści z całej Polski tłumnie nas odwiedzają, a ja wraz z mężem zajmuję się prowadzeniem pensjonatu – opowiada Szumska.
Na stronie internetowej Złotego Jaru gości wita informacja: „To nie tylko pensjonat, ale miejsce spotkań, cichy zakątek w górach, pełen dobrej energii i ciepła. Schowany w głębi jaru, otoczony drzewami, oddalony od zgiełku świata dom, otwarty na każdego podróżnego”. Szumska podkreśla, że nie jest to miejsce dla każdego. – To nie jest tylko firma, siedlisko tworzymy z pasji i miłości. Angażujemy się w nie codziennie, by odzyskało dawną świetność. Staramy się krok po kroku remontować willę, dbając o najmniejszy detal. Nie każdy to docenia, choć dla wielu gości to miejsce jest magiczne – mówi Szumska. Zaznacza, że w Złotym Jarze nie ma typowego dnia. – Mam siedem zawodów, 32 lata i codziennie jestem kimś innym. Raz jestem księgową, innym razem sprzątaczką, czasem florystką, a niekiedy zajmuję się marketingiem. Nie ma rutyny. Najfajniejsze jest jednak to, że czasami przyjeżdżam do pracy, wypiję kawę i wracam do domu – śmieje się Szumska-Dziczkowska.
Czytaj także: A może by tak zamieszkać w zamku? Oni tak zrobili
Przyznaje, że prowadzenie takiego obiektu może być opłacalne, ale zarobione pieniądze najczęściej inwestuje się z powrotem w remonty. Najtrudniejszym biznesowym momentem, jaki ją dotychczas spotkał, była pandemia koronawirusa. – Niski sezon jest dla nas oczywisty, nie boimy się pustych dni w Złotym Jarze. Wtedy jest czas na remont, malowanie, przemeblowanie. Nie boimy się też kredytów. W Polsce bez kredytu bardzo ciężko rozwijać firmę, jesteśmy więc zaprzyjaźnieni z bankami, leasingami i kredytami. Zatrudniamy dużo osób – w sezonie około dwudziestu. Wiemy, jakie to są koszty. Nic nie jest nam straszne, ale kiedy ktoś odgórnie zadecydował, że nasz biznes można zamknąć do odwołania, bez podania terminu zakończenia, było to straszne. Wiedzieliśmy, ile mamy pieniędzy, ilu mamy pracowników i ile kosztów stałych, których nie da się uniknąć. Trzeba było mądrze dzielić, by wystarczyło na minimum trzy miesiące. Gdyby po tych kilku miesiącach nic się nie zmieniło, obawiam się, że musielibyśmy zacząć zwalniać ludzi. To była najgorsza myśl. Dziś już wiemy, że musimy dywersyfikować naszą działalność, by przy kolejnym kryzysie mieć drugą odnogę biznesu – mówi Szumska-Dziczkowska.
Osiem milionów kosztów
Miejsce dla tych, którzy potrzebują ucieczki od codzienności, stworzyła również Renata Górna, prowadząca Siedlisko Sztuki w Dziwiszowie, obok Jeleniej Góry. – W zasadzie większość zrobiła za nas natura – mówi z uśmiechem Renata Górna. Siedlisko Sztuki to butikowa agroturystyka dla dorosłych. Zapytana o to, co wyróżnia stworzone przez nią miejsce, Górna wymienia bez zastanowienia: najpiękniejsze widoki w Sudetach na Góry Kaczawskie i Karkonosze; zdrowa, ekologiczna, wegańska kuchnia na bazie lokalnych i sezonowych produktów; indywidualne kompozycje naparów stworzonych przez lokalnych zielarzy; sen w lnianej pościeli naturalnie barwionej roślinami i na poduszkach wypełnionych łuskami gryki lub orkiszu. – Myślę, że udało mi się stworzyć magiczne miejsce. Nie nazwałabym tego pensjonatem, tylko gospodarstwem agroturystycznym z doskonałą jakością, ale jednocześnie domową atmosferą. Dbamy o najmniejsze rzeczy, jak na przykład o to, by w każdym pokoju znalazły się mydełka ręcznie robione przez lokalnego zielarza. Lubimy też poznawać gości, którzy nas odwiedzają. Często klienci są ciekawi mojej historii, a ja ich – mówi Renata Górna.
W Siedlisku Sztuki właściwie wszystko jest przygotowane przez właścicielkę i kilka współpracujących z nią osób. Od śniadań z nietypowymi potrawami, jak pasta z bobu, pasta ze słonecznika z suszonymi pomidorami, wegańskie pasztety i racuszki na jogurcie z jabłkami, aż po elementy wyposażenia i dekoracji – jak ręcznie szyta pościel czy bukiety z kwiatów zebranych z pobliskich pól. Całość leży na 15 hektarach, wśród łąk, na których odbywają się warsztaty: wikliniarskie, ceramiczne, witrażowe, fotograficzne.
– To było wyzwanie. Przeprowadziłam się do miejsca, w którym nie znałam nikogo. Zakochałam się w tych terenach, pagórkach i widokach. Prowadzę siedlisko od 12 lat i to na pewno angażująca praca – mówi Górna. – Czasem myślę, że gdybym przestała się tym zajmować, zaczęłabym doradzać osobom, które chcą stworzyć podobną przestrzeń. Goście często mówią o tym, że marzą o prowadzeniu takiego obiektu. Po kilku dniach, kiedy obserwują mnie przy pracy, jak zajmuję się dosłownie wszystkim, zmieniają zdanie. Jeżeli ktoś szuka łatwego zarobku, to nie jest odpowiednia droga. Jeśli jednak uwielbiamy ludzi, to może być coś najwspanialszego, co nas w życiu spotkało – mówi Renata Górna.
To, jak obecnie prezentuje się siedlisko, wymagało nakładów finansowych w wysokości oko … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS