Ankietę, która miała rozwiać wątpliwości co do nielegalnych praktyk i m.in. mobbingu ze strony przełożonych, przeprowadzono dwukrotnie. Decyzję o konieczności ponownego badania opinii wśród policjantów podjęto m.in. po tym, jak opisaliśmy nieprawidłowości podczas pierwszej części. Kierownictwo komendy miało wówczas sprawdzać, kto pobiera ankietę, a prowadzący badanie wypełnione druki mieli przekazać komendantowi. Ten z kolei od naczelnika wydziału prewencji miał również zażądać zgrania zapisów monitoringu z piętra, na którym przeprowadzono ankietę. Chcieli mieć pełną kontrolę i wgląd do tego, kto odpowiada na pytania – mówi jeden z naszych rozmówców. Przed drugą ankietą naczelnik wydziału Michał Bryl chodził do funkcjonariuszy i namawiał, by pisali “dobre słowa” o komendzie – dodaje.
Według informacji przekazanych przez rzecznika wielkopolskiej policji, w badaniu wzięły udział 84 osoby, a ich odpowiedzi przeanalizował Wydział Psychologów KWP. Z ankiety nie wynikały żadne informacje, które mogłyby wskazywać na nieprawidłowości czy też zachwiane relacje między przełożonymi a podwładnymi. Wydział kontroli KWP wciąż jednak proceduje w tej sprawie – przekazał RMF FM mł. insp. Andrzej Borowiak.
Zdaniem policjantów, którzy wzięli udział w badaniu, zespół, który analizował odpowiedzi, nie zauważył najwyraźniej najistotniejszych kwestii zawartych w formularzach. Co więcej, jeden z funkcjonariuszy wydziału kontroli po przeprowadzeniu ankiety miał stwierdzić, że po raz pierwszy jest świadkiem badania, w którym do odpowiedzi na pytania policjanci dołączają dowody. Według naszych ustaleń, chodziło o kserokopie notatników służbowych, w których przełożeni w niewybrednych słowach wpisywali swoje obszerne uwagi i krytykę wobec podwładnych, za np. zbyt małą ich zdaniem liczbę wystawionych mandatów.
Takiej mobilizacji w komendzie my jeszcze nie widzieliśmy. Ludzie przyszli do jednostki nawet, gdy mieli wolne albo byli na zwolnieniach, albo też zostawali po nockach – byle tylko wziąć udział w ankiecie. Tam ludzie szli całymi wydziałami – mówią nasi rozmówcy. To, że ankieta nie wykazała nieprawidłowości to jest kłamstwo. Przecież my sami wiemy, co tam napisaliśmy. Ktoś tego celowo nie zauważa? – pytają. Jak dodają – BSW było w komendzie tylko raz. W dniu śmierci Mariusza. (chodzi o kontrolerów z Biura Spraw Wewnętrznych Policji – przyp. red.)
O nieprawidłowościach w KPP w Kole zaczęło być głośno po samobójczej śmierci funkcjonariusza ogniwa patrolowo interwencyjnego. 33-letni dzielnicowy Mariusz O. targnął się na swoje życie pod koniec maja, kilka minut przed zdaniem służby. Jego koledzy z jednostki nie mają wątpliwości, że do tragedii doprowadziło traktowanie go przez przełożonych. Od tamtej pory do naszej redakcji docierają kolejne, coraz bardziej niepokojące sygnały o praktykach, które miały miejsce w kolskiej komendzie przed tragedią. O szokującym wypisywaniu mandatów na osobę bezdomną z terenu Koła, nawet po jej śmierci pisaliśmy pod koniec czerwca tutaj.
Od momentu, kiedy w Polsce potwierdzono pierwsze przypadki Covid-19, a rząd wprowadził poważne obostrzenia co do gromadzenia się czy chodzenia w maskach, naciski ze strony przełożonych w Kole miały nabrać dodatkowego wymiaru.
Naczelnik wydziału prewencji razem ze swoim zastępcą potrafili jeździć po ulicach i sprawdzać, gdzie są i co robią policjanci. Wymagali tego, by wypisywać mandaty za brak maseczek, była taka sytuacja dotycząca np. starszego małżeństwa idącego po ulicy czy starszej kobiety. Trafiło na ś.p. Mariusza – nie wypisał mandatu, ale ją pouczył i zaczęło się “ciśnięcie” – tłumaczy jeden z naszych informatorów.
Inna sytuacja, o której wspomina nasz rozmówca to interwencja, na którą wysłano 33-letniego Mariusza O. Chodziło o huczną zabawę zorganizowaną w jednej z restauracji w bliskim sąsiedztwie komendy. Bawili się na niej miejscy urzędnicy, radni oraz burmistrz. Odbywała się w czasie, gdy obowiązywał całkowity zakaz zgromadzeń. Policjant chciał działać zgodnie ze sztuką.
Mariusz to był prawdziwy policjant, był gotów ukarać, kiedy naprawdę kara się komuś należała i tak było w tym przypadku. Trafiła na niego ta interwencja, nie było dla niego równych, równiejszych i znajomych. Już wtedy na imprezie usłyszał od jednego z bawiących się, że będzie musiał się tłumaczyć komendantowi – relacjonuje rozmówca RMF FM.
Sprawa według naszych nieoficjalnych ustaleń została poniekąd zamieciona pod dywan na etapie rozpatrywania jej w komendzie. Dzielnicowi dostali jedynie polecenie od przełożonych, by dotrzeć do uczestników imprezy i ukarać ich 300 złotowym mandatem. Nie została jednak zgłoszona do sanepidu, który w takiej sytuacji nałożyłby dodatkowe kary administracyjne. Służby sanitarne próbowały uzyskać dane imprezowiczów od komendanta, ten jednak miał nie zgodzić się na udostępnienie listy spisanych wówczas osób, tłumacząc się RODO. Wyjątkiem był jeden z kolskich urzędników, który po wspomnianej imprezie trafił do policyjnego aresztu za przemoc, jakiej miał użyć wobec swojej żony.
Wspomniana sytuacja miała miejsce na około tydzień przed śmiercią Mariusza O. On był później nie do życia, nieobecny, zamyślony, tak jak by nie słyszał, że się do niego mówi. Na co dzień był bardzo spokojny i wyciszony, nie dawał się ponieść emocjom, ale jeszcze wcześniej był taki dzień, kiedy któryś z przełożonych wezwał go do siebie na rozmowę. Widzieliśmy jak z niej wychodził – był cały czerwony z nerwów. Zgłaszaliśmy to przełożonym, że się o niego martwimy, że coś jest nie tak – tłumaczą funkcjonariusze, do których dotarliśmy.
Według naszych informacji, w dniu śmierci 33-letniego funkcjonariusza jego partner z patrolu został wezwany do pokoju kierownika ogniwa patrolowo-interwencyjnego. Spotkanie miało miejsce około godziny 15:00. Policjant miał usłyszeć wówczas polecenie zabrania broni swojemu koledze. Zakomunikował mu to dopiero po około trzech godzinach, chwilę przed 18:00, broni jednak nie odebrał. Kiedy wyszedł z pomieszczenia, w którym razem przebywali – padł strzał.
O scenariusz, w którym to kolega koledze ma odebrać broń, zapytaliśmy doświadczonego funkcjonariusza z innej części Polski. To jest absolutnie sytuacja niedopuszczalna. Nigdy nie powinno dojść do tego, że kolega koledze odbiera broń. Może to zrobić jedynie przełożony – podsumowuje krótko nasz rozmówca.
Tym, co dodatkowo bulwersuje część policjantów z KPP w Kole, są pierwsze chwile po postrzeleniu się przez 33-letniego funkcjonariusza. Nasi rozmówcy przekazali nam, że pierwszy do pomieszczenia, w którym doszło do tragedii wszedł zastępca naczelnika wydziału prewencji Marek Zakrocki. Pierwsze, co zrobił to chwycił za telefon i zaczął robić zdjęcia leżącego Mariusza, potem wziął jego broń do ręki i odłożył na stół. Nikogo nie wpuszczał do pokoju, bo tłumaczył, że nie wolno zacierać żadnych śladów, a Mariusz jeszcze wtedy żył! – słyszymy od niekryjących emocji policjantów. Policjant tego samego wieczoru trafił do szpitala. W nocy lekarze stwierdzili śmierć jego mózgu.
Na pogrzeb Mariusza przyszło około 150 policjantów, z czego tylko około 30 miało na sobie mundury. Jak sami mówią – to była forma buntu wobec postawy kierownictwa komendy w całej sytuacji. (pierwsze oficjalne sygnały z KPP w Kole mówiły o nieszczęśliwym wypadku przy rozładowywaniu broni – przyp. red.).
Ankieta przeprowadzona przez psychologów z Poznania miała teoretycznie rozwiać wszelkie wątpliwości co do sytuacji w komendzie i pomóc w uporządkowaniu sytuacji. Teoretycznie, bo jak twierdzą nasi rozmówcy – po jej przeprowadzeniu w jednostce atmosfera się pogorszyła i bywa nie do zniesienia. Przełożeni stali się bardziej podejrzliwi wobec podwładnych i z całej sytuacji zdają się nie wyciągać żadnych wniosków.
Skończyło się mówienie “cześć” na korytarzach. Starszemu stopniem trzeba się teraz meldować(…) Jak policjanci zgłaszają jakiekolwiek wątpliwości to słyszą pytania w stylu – i co, znów pójdziesz napisać donos? Zamiast próbować ratować sytuację, uzdrowić atmosferę – jeszcze ją pogarszają. – słyszymy od naszych rozmówców.
Ankieta miała się też odbić na kryteriach przyznawania nagród dla funkcjonariuszy za pracę w czasie zaostrzonego reżimu sanitarnego w czasie pandemii Covid-19. Policjantom w całym kraju przyznawał ją komendant główny. Nagrody nie otrzymał nikt z wydziału ruchu drogowego KPP w Kole. Zdaniem części funkcjonariuszy, to zemsta za czynny udział w ankiecie policjantów z WRD.
Komendant i Naczelnik Prewencji mszczą się na policjantach. Teraz na tapecie jest Ruch Drogowy, którego to policjanci wzięli bardzo czynny udział w ankiecie. W “nagrodę” żaden z policjantów tego wydziału nie dostał premii za Covid – czytamy w wiadomości nadesłanej do redakcji Faktów. O sprawę zapytaliśmy w biurze prasowym kolskiej komendy. W sumie komendant przyznał 101 nagród dla policjantów z Koła, nie było wśród nich funkcjonariuszy wydziału ruchu drogowego oraz zespołu dyżurnych. Nagrody otrzymali ci, którzy byli najbardziej zaangażowani w walkę z covid-19. Pozostali funkcjonariusze otrzymali nagrody z innej puli – tłumaczy w rozmowie telefonicznej oficer prasowy KPP w Kole sierż. szt. Weronika Czyżewska.
Śledztwo w spawie śmierci 33-letniego policjanta Mariusza O. trafiło najpierw do Prokuratury Okręgowej w Koninie, później przejęła je Prokuratura Rejonowa w Lesznie. Ostatecznie trafiło jednak do Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Śledztwo, po zmianie kwalifikacji czynu, toczy się pod kątem namowy i pomocy do samobójstwa oraz pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Na razie nikt nie usłyszał jednak zarzutów. Śledczy badają też opisywane przez nas wątki niewłaściwego traktowania policjanta i wywieranie na niego nacisków przez przełożonych.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS