A A+ A++

Gwałty dokonywane na polskich kobietach przez Niemców w czasie Powstania Warszawskiego do dziś stanowi temat tabu

O historiach kobiet, które podczas powstania zostały zgwałcone, mówi się bardzo rzadko. To temat trudny i bolesny. Nie chciały do niego wracać ani same skrzywdzone, ani osoby będące przymusowymi świadkami ich tragedii. O dramatach, które przeżyły, opowiadały najczęściej po raz pierwszy dopiero po kilkudziesięciu latach – już u kresu życia.

Jeśli rozmawiały z dziennikarzami, historykami lub badaczami tematu, dodawały niejednokrotnie, że chcą pozostać anonimowe, a wspomnienia można opublikować dopiero po ich śmierci. Czasami, wstydząc się tego, co je spotkało, podkreślały, że opowiadana historia dotyczy kogoś innego, najczęściej koleżanki. Jednak większość kobiet nigdy nie zdecydowała się na zwierzenia. Swoje traumatyczne przeżycia zabrały ze sobą do grobu.

Te natomiast, które nawet chciały podzielić się swoją historią, często nie miały możliwości wykrzyczenia prawdy o tym, co się wydarzyło. Wiadomo, że świat w takich przypadkach najczęściej odwraca oczy i nie chce słuchać. Nie każda prawda jest wygodna dla tych, którzy chcą lansować jakąś konkretną tezę lub – co gorsze – pisać nową wersję historii.

Artykuł stanowi fragment książki Kobiety `44. Prawdziwe historie kobiet w powstańczej Warszawie, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka

Niestety fakt, że przez tyle lat temat był przemilczany, spowodował, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielka była skala dokonanych wówczas tego rodzaju zbrodni. I jak wiele kobiet przez dziesiątki lat w samotności, żalu i poczuciu krzywdy próbowało poradzić sobie z tym traumatycznym doświadczeniem. Przeglądając literaturę poświęconą powstaniu, można znaleźć ogólne informacje na temat tego, co działo się na Zieleniaku, w szpitalach Ochoty, na Woli, Starym Mieście, Marymoncie czy Czerniakowie. Ale to najczęściej tylko statystyki. Bez historii, emocji, twarzy tysięcy skrzywdzonych dziewczynek, nastolatek, dojrzałych kobiet, a nawet staruszek.

Jeszcze bardziej zadziwia to, że w tak wielu pracach, nawet pisanych przez kobiety uczestniczące w powstaniu, przez lata nie pojawiało się słowo gwałt. Zastąpiono je określeniem: bestialstwo Niemców, nie rozwijając tematu lub ograniczając do jednego lub dwóch zdań. Czasami używano enigmatycznych określeń: dochodziło do bestialstw; została zabrana przez Niemców; wróciła następnego dnia rano.

Tylko nie mów nikomu…

Te z kobiet, które próbowały nieco bardziej dotknąć tematu, pisały prawie zawsze anonimowo:

Dusi nas atmosfera pomiatania, szyderstwa i drwiny żołdaków niemieckich, spychają nas w nędzę niebywałego poniżenia i pohańbienia. Nieznośny ciężar gniecie nas do ziemi.

Zapewne w jakiejś części wynikało to z wychowania pokolenia Kolumbów. Wówczas o niektórych sprawach po prostu się głośno nie mówiło. A fakt bycia zgwałconą oznaczał napiętnowanie, hańbę, łączył się z ostracyzmem społecznym. Czasami również pogardą czy wręcz szyderczym śmiechem, nie wspominając już o niewybrednych żartach, na które pozwalali sobie niektórzy panowie.

Wiele kobiet wybierało śmierć zamiast dostania się w ręce oprawców. Zdjęcie poglądowe przedstawia pomordowaną ludność na Woli

Zadziwiający pozostaje jednak fakt, że nawet obecnie o gwałtach, do których dochodziło podczas powstania, mówi się niewiele. Dlaczego? Porwana sukienka to nie temat, na którym buduje się legendę. Nie ma tu patosu, heroizmu, wielkości. Zgwałconej dziewczynie nikt nie wybuduje pomnika. Nie można się nią pochwalić. Jej śmierć nie jest piękna. Dlatego najczęściej nie mówi się o niej prawie wcale. Albo wspomina po cichu i wstydliwie.

Są jeszcze inne powody tego, że tak rzadko pochylano się nad tym trudnym tematem. Jedni bali się, czy poradzą sobie z emocjami rozmówczyń. Inni zasłaniali się własną delikatnością, twierdząc, że nie należy naruszać najbardziej intymnej sfery prywatności kobiet, albo świadomie nie dotykali tabu, nie chcąc się nikomu narazić. Tym sposobem temat przez lata praktycznie nie istniał. A osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej, pozostawały same ze swoją traumą. Bez wsparcia, pomocy, prawa do łez, uznania krzywdy czy możliwości wykrzyczenia prawdy o tym, co się wtedy wydarzyło. „Nie mów nikomu!”; „Nie wracaj do tego!”; „Zapomnij!”; „Zacznij wszystko od nowa!”; „Po prostu żyj dalej!”. Te słowa nieustannie słyszały kobiety od osób, którym wyjawiły prawdę o tym, co miało miejsce. Ale takie podejście tylko pogłębiało ich dramat. Nie można przecież otworzyć nowego rozdziału, jeśli nie zamknęło się wcześniejszego. Żyć teraźniejszością i myśleć o przyszłości, jeśli tkwi się w przeszłości.

Niektóre z pokrzywdzonych kobiet próbowały się buntować. Pozwólcie nam krzyczeć! – żądały. Ale gdy okazywało się, że nikt nie chciał ich słuchać, zapadały się coraz głębiej w siebie i przeżyty koszmar. Lat zaniedbań nie da się cofnąć ani nadrobić. Warto jednak opisać historie, które udało się ocalić. Zwłaszcza że pokazanie indywidualnego dramatu konkretnej kobiety – jej strachu, bezradności, krzywdy i traumy – skłania do refleksji. Nie pozwala przejść obojętnie nad dramatem. A co najważniejsze – przywraca głos tysiącom skrzywdzonych, często bezimiennych kobiet, dla których nie było dotąd miejsca w historii pisanej najczęściej przez mężczyzn.

Dirlewangerowcy dopuszczali się bestialskich gwałtów i mordów na kobietach w czasie powstania

To zadziwiające, że tak rzadko wspominało się nawet o tym, jak bardzo podczas powstania młode kobiety bały się wpaść w ręce nieprzyjaciela, a zwłaszcza okrytych ponurą sławą ronowców czy też równie brutalnych żołnierzy z brygady Dirlewangera, którzy rekrutowali się głównie spośród kryminalistów i kłusowników i dopuszczali się zbrodni wojennych, w tym wyjątkowo okrutnych gwałtów. Przerażone nastolatki, widząc, że banda pijanych żołdaków zbliża się do budynku, pytały szeptem starszych kobiet: czy „to” nie jest gorsze niż śmierć? O tym panicznym lęku napisała nieobawiająca się poruszać trudnych tematów Teresa Sułowska-Bojarska, ps. Dzidzia-Klamerka.

Pewnego dnia dosłownie w ostatniej chwili uciekła z rąk Niemców. Gdy dotarła na kwaterę i w końcu poczuła się bezpieczna, zaczęła przeraźliwie szlochać. Jej napięte do granic możliwości nerwy ukoił spokojną i mądrą rozmową dowódca dziewczyny – Kazimierz Eyssmondt, ps. Marian.

Rozbeczałam się. Nie wiem, dlaczego nie mogłam zahamować łez, same ciekły. Dygotałam, było mi wstyd, że się trzęsę. Gładził mnie po starganych włosach, uspokajał, tłumaczył, że już dobrze, nic się nie stało… wydukałam, że mogę umrzeć, choćby natychmiast, byle nie dostać się im żywa w łapy. Nie chcę zostać zgwałcona, boję się, okropnie się boję. Mariana nie dziwiło nic. Nie gorszył się, nie karcił, wręcz mówił, że rozumie. Cisza i coś o godności człowieka. Na człowieka spada jedynie to, co może udźwignąć. Nawet gwałt można więc przeżyć z godnością, bo tej nic nie jest w stanie odebrać.

Rozmowę tę zakończył sugestią, by Teresa chroniła się od nienawiści, nic bowiem nie niszczy człowieka tak bardzo jak to uczucie. (….)

Piekło na Zieleniaku

Gdy mówi się o gwałtach dokonanych podczas powstania warszawskiego, hasło Zieleniak jawi się jako swoisty symbol tragedii, która się wówczas wydarzyła. Przed wojną miejsce to pełniło funkcję targowiska, natomiast latem 1944 roku Niemcy zorganizowali tutaj tak zwany punkt zborny, do którego spędzana była ludność cywilna Warszawy.

Dokonywano tutaj swoistej selekcji, której towarzyszyły niezliczone egzekucje. Ci, którzy przetrwali, wyprowadzani byli na Dworzec Zachodni, a stamtąd do obozu przejściowego dla ludności cywilnej w Pruszkowie. Zieleniak stał się jednak przede wszystkim miejscem masowych gwałtów dokonywanych głównie przez ronowców na dzieciach, dziewczynach, młodych i dojrzałych kobietach, a nawet na staruszkach.

Dowództwo brygady RONA

Wiedzę o tym, co działo się na Zieleniaku, można zaczerpnąć z relacji pozostawionych przez uczestników i świadków wydarzeń. Jedno z takich wspomnień należy do Marii Adamskiej:

W nocy było okropnie: wyciągano kobiety do gwałcenia, świecąc w twarz latarkami. Wtedy właśnie, pierwszej nocy, podeszło do mnie dwóch ronowców. Byłam uczesana, jeszcze niezbyt brudna, wyglądałam więc możliwie. Jeden z nich powiedział pod moim adresem ordynarny „komplement” i zaczął ciągnąć mnie za rękę. Lecz mój syn, krzycząc strasznie, nie puszczał mnie. Jeden z ronowców popatrzył na mnie i powiedział:

– Zostaw ją, będzie może jakaś młodsza.

(…) Powszechnie znany był fakt mordowania w bestialski sposób dziewcząt stawiających opór. Słyszeliśmy wzywanie o ratunek, ktoś wzywał Boga, ktoś się modlił. Krzyki te mieszały się z wrzaskami ronowców i pojedynczymi wystrzałami.

Pani Wilkowa opowiedziała historię osiemnastoletniej dziewczyny zgwałconej przy ludziach przez pięciu ronowców. Kiedy krzyczała, zakneblowano jej usta sucharami. Gdy błagała, by ją dobić, jeden z żołnierzy odprowadził ją na Zieleniak. Okrutnych gwałtów ronowcy, żołdacy Bronisława Kamińskiego, nazywanego katem Ochoty, dokonywali również na kobietach, które dopiero co urodziły dzieci.

Do częstych praktyk należało wówczas zabijanie noworodków, na przykład przez uduszenie. Widok matek opłakujących swoje dzieci stał się na Zieleniaku elementem codzienności. Podobnie jak i trupy zamęczonych kobiet leżące wzdłuż muru ogradzającego teren.

Kolejne wspomnienie z tego przerażającego miejsca pozostawione zostało przez Wiesławę Chmielewską. Jej relacja stanowi niejako uzupełnienie wcześniejszych opowieści, ale zwraca również uwagę na fakt, jak wiele kobiet, nie mając innego wyjścia, świadomie wybierało śmierć.

Ronowcy chodzący między tłumem zgromadzonym na placu grabili wszelkie cenne rzeczy. Zabierali również kobiety, które im się spodobały. Pamiętam taki fakt: ronowiec wyciągnął kobietę z grona ludzi, nie chciała iść, więc wlókł ją za ręce, a ona wołała o pomoc: – Bracia, siostry, nie dajcie mnie zbrodniarzowi. Nikt nie pomógł. Kobieta poderwała się, stanęła, uderzyła ronowca dwa razy w twarz, ten wyjął pistolet i ją zastrzelił.

Bronisław Kaminski nazywany był również „katem Ochoty”

Relacje te podkreślają skalę dramatu kobiet i masowość zjawiska. Pokazują również, jak wielkie przerażenie zapanowało wówczas na całym placu. W prawie każdym wspomnieniu podkreślono, że najbardziej koszmarne były noce. Pijani ronowcy chodzili między ludźmi, świecąc im latarkami po twarzach. Nie zważali na to, czy depczą po siedzących albo tratują małe dzieci. Jeśli zobaczyli jakąś młodą kobietę, natychmiast wyciągali ją z tłumu.
Nieustannie słychać było krzyki, jęki, błagania o litość, wołania o ratunek, pojedyncze strzały i śmiech pijanych mężczyzn. Co jakiś czas rozlegały się również prośby o sprowadzenie lekarza.

To było normalne…

Natomiast w ciągu dnia żołdacy zaciągali kobiety najczęściej do szkoły przy Grójeckiej 93. Tam były gwałcone, bite i nierzadko zabijane. Chcąc ochronić najmłodsze dziewczęta, ukrywano je pod kocami, kołdrami czy płaszczami, na których siadali lub kładli się inni ludzie – najczęściej małe dzieci. Niektóre kobiety robiły sobie szpecący makijaż – miał spowodować, że wyglądały na ciężko chore lub mało atrakcyjne. Zofia Piotrowska tak relacjonowała to, co wydarzyło się na Zieleniaku:

8 sierpnia widziałam rzecz następującą: obok nas siedziało małżeństwo z dzieckiem (…). Po żonę przyszli ronowcy. Mąż zaczął krzyczeć, próbował ją bronić, ale na próżno. Bandyci zagrozili, że go zabiją. Wtedy on rzekł: – Zosiu, idź! To było okropne. Po jakimś czasie wróciła. Była pobita, ubranie miała poszarpane, płakała spazmatycznie. Zgwałciło ją dziewięciu ronowców. Mąż uspokajał ją. Innego dnia byłam świadkiem śmierci jedenastoletniej dziewczynki, zgwałconej i pobitej przez ronowców. Umierała pod murem, przy niej klęczała i płakała matka.

(…)

Artykuł stanowi fragment książki Kobiety `44. Prawdziwe historie kobiet w powstańczej Warszawie, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka

Czytając relacje kobiet, które trafiły na Zieleniak, najczęściej można napotkać słowa, że było tam strasznie,
tragicznie, wręcz koszmarnie. A prawie wszystkie młode dziewczyny zostały zgwałcone, jednak akurat im udało
się uniknąć tego losu. Ktoś pomógł się ukryć, ułatwił ucieczkę, zlitował się. Taka wersja zdarzeń jest oczywiście prawdopodobna, ale kłóci się z tym, co mówią inne kobiety. Te, które przyznały się do tego, że zostały skrzywdzone. One, słysząc taką wersję zdarzeń, powtarzają najczęściej ze zrozumieniem jedno z poniższych zdań:

– Wstydzą się do tego przyznać. Proszę nie wierzyć, że tam ktoś mógł uniknąć takiego losu. Każda z nas
musiała przez to przejść. To było nieuniknione… To było normalne…

Źródło:

Artykuł stanowi fragment książki Kobiety `44. Prawdziwe historie kobiet w powstańczej Warszawie, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajwiększe obciachy ostatnich dni – 25-letnia “Dragon Girl” przerobiła swoje ciało za 450 tysięcy zł
Następny artykułDynamiczne zmiany demograficzne we Francji