„Kochany, ciepły, skromny, wrażliwy Wilniak” – tak mówią o Nim, wielbiciele Jego talentu, a są ich miliony na całym świecie! On sam zawsze podkreślał, że wszystko, co osiągnął w życiu zawodowym, ale także i prywatnym — zawdzięczał dwóm kobietom: Matce i Żonie oraz klimatowi Wilna, niegdyś polskiej metropolii, kolebce kultury, kolebce romantyzmu, gdzie się urodził i przez wiele lat tym magicznym klimatem polskiego miasta – nasiąkał. Słynny na całym świecie polski bas-baryton urodził się 24 lipca 1922 roku. Dzisiaj obchodzi swe 98. urodziny.
Żona Mistrza, także śpiewaczka operowa, która jednak swoje życie i nawet karierę podporządkowała Talentowi Bernarda Ładysza – często wspomina, że na Jego koncertach, już po kilkunastu minutach obcowania z tym niezwykłym Człowiekiem Wielkiego Serca i Dobroci – wszyscy czuli się jak wielka rodzina, a do Mistrza zwracali się po imieniu…
W okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej członek Armii Krajowej (obwód wileński), w stopniu sierżanta. Uczestnik “Akcji Burza” na Wileńszczyźnie, potem zesłany w głąb Rosji Sowieckiej (Kaługa nad Oką, gdzie przebywał w latach 1944–1946). Naukę śpiewu rozpoczął w Wilnie (1940–1941), kontynuował w latach 1946–1948 na studiach wokalnych w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie pod kierunkiem prof. Wacława Filipowicza.
Sam śpiewak, aktor i żołnierz — tak widział dramatyczną przeszłość:
— Jestem z rocznika 1922, chyba najgorszego z możliwych. Niemal wszystko co zaczynaliśmy w życiu, było brutalnie przerywane. Człowiek musiał się nieustannie dostosowywać albo wręcz zaczynać od nowa.
Gdy wybuchła wojna miał 17 lat. Działał w wileńskiej partyzantce AK, schwytany przez Rosjan trafił do 361 pułku zapasowego Armii Czerwonej w Kałudze. W rzeczywistości był to obóz dla Polaków którzy odmówili złożenia radzieckiej przysięgi wojskowej. Pracowali przy wyrębie lasu. Do Polski wrócił w 1946 r., rodzice opuścili Wilno wcześniej, ale ojciec zmarł kiedy tylko wysiedli z pociągu. Ich skromny dobytek został rozkradziony kiedy matka zaczęła załatwiać formalności związane z pogrzebem.
Początkowo chwytał się różnych zajęć. Jak wielu rówieśników nie miał szans by dokończyć edukację, jego studia wokalne też trwały krótko i odbywały się po godzinach pracy. Miał natomiast nieprawdopodobny talent.
Świat stanął przed nim otworem kiedy w 1956 r. w brawurowym stylu wygrał konkurs wokalny w Vercelli. Włosi się zachwycili, bowiem tak fenomenalny bas pojawia się raz na kilkadziesiąt lat. Ładysz niemal natychmiast otrzymał propozycję angażu z mediolańskiej La Scali. – Dyrektor teatru powiedział mi że na początek wystąpię z jego zespołem na tournée w RFN i zaśpiewam kilka premier w Palermo, a potem La Scala na mnie czeka – opowiadał w filmie „Siedząc na ganku”. – Zrealizowałem pierwszą część tego planu i wróciłem do domu. A później zaproszenie z Mediolanu do mnie nie dotarło. Zaginęło w biurkach urzędników decydujących o wyjazdach na Zachód.
Z podobnymi kłopotami zmagało się wówczas wielu artystów. Jemu po pewnym czasie udało się ponownie wyjechać. W 1959 r. został zaproszony przez EMI, by w nagraniu opery „Łucja z Lammermooru” został partnerem największej gwiazdy – Marii Callas. Ten sam koncern wydał mu wkrótce potem solową płytę. Ale to co wciąż wydawało się efektownym początkiem okazało się punktem kulminacyjnym. Ładysz nie miał jeszcze wówczas 40 lat, co dla basa jest wiekiem młodzieńczym, ale nie wykorzystał danej mu przez los szansy. W filmie „Siedząc na ganku” tak to skomentował: – Dla matki wracałem, dla matki nie zostałem.
Ta kobieta, kierująca się w życiu prostolinijnym systemem wartości, nie wyobrażała sobie życia poza Polską. A syn liczył się z jej zdaniem, była najważniejszym i najsurowszym krytykiem jego artystycznych poczynań. Musiało na przykład upłynąć sporo lat i dojść do drugiej warszawskiej premiery „Borysa Godunowa”, by mógł usłyszeć od matki o swej popisowej roli: – Dotąd byłeś Borysikiem, teraz jesteś Borysem.
Sprawiał wrażenie artysty niefrasobliwego. Sukcesy przychodziły zbyt łatwo a on nie dbał o nie. Ale dla niego najważniejsze było to że mógł cieszyć się życiem. Dla kogoś kto próbował ucieczki z sowieckiego obozu, został złapany i cudem uniknął kary śmierci, ono miało wartość najwyższą. Wszystko inne było mniej ważne.
– Z naszego pokolenia jeden Beniek miał okazję zrobić prawdziwie światową karierę – mówił Bogdan Paprocki. – Ale my wszyscy kierowaliśmy się wtedy innymi wartościami. Cieszyliśmy się że przeżyliśmy wojnę i możemy wyjść na scenę w dobrym towarzystwie.
Sam Paprocki, który zasługiwał na to by w świecie zyskać miano najlepszego tenora II połowy XX wieku, po występach dla Polonii w USA otrzymał propozycję angażu do New York City Opera, ale musiałby zrezygnować z powrotu do Polski. Odpowiedział: – Boso i o suchym chlebie, ale wolę zostać w domu.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS