Erling Kagge: Faktycznie, w sanskrycie, jednym z najstarszych języków świata, wszystkie słowa oznaczające „chodzić” znaczą również „wiedzieć”, odnoszą się także do czasu. Przeszłość to gata, czyli „to, co przeszliśmy”, a przyszłość – anāgata – „to, do czego jeszcze nie doszliśmy”, z kolei gati to „wiedza”. Wynika to zapewne z czegoś bardzo uniwersalnego i pierwotnego, bo wędrując, zbieramy doświadczenia. W norweskim i zdaje się, że w polskim, „przejść coś” to też poznać to, oswoić.
Napisał pan: „Życie to długa, piesza wyprawa”. Chodzenie definiuje nas jako ludzi?
– Jest to co najmniej jedna z cech, które nas definiują – bipedalizm, czyli dwunożność w pozycji wyprostowanej, to baza ewolucji naszego gatunku. Coś, co odróżnia nas od pozostałych zwierząt. Chodzenie na dwóch nogach umożliwiło nam postęp, stanie się tym, czym dziś jesteśmy. Eksplorowanie, poznawanie, rozumienie świata i siebie samych zawsze było oparte na chodzeniu. Myślę nawet, że bardziej niż homo sapiens, czyli „wiedzący” czy „myślący”, powinniśmy nazywać się homo insipiens, czyli „niewiedzący”. To pełniej oddaje naszą istotę jako tych, którzy nieustannie wiedzy poszukują.
Czy wyruszanie w podróż zakłada optymistyczne przypuszczenie, że gdzieś dotrzemy albo że coś znajdziemy, odkryjemy po drodze? Czy inaczej w ogóle byśmy próbowali?
– Kiedy chodzisz, pewne jest, że coś, cokolwiek się wydarzy, czegoś doświadczysz, coś zobaczysz. Nawet jeśli nie będą to za każdym razem jakieś spektakularne, nowe rzeczy. W dużej mierze chodzi o naszą ciekawość. Wszyscy rodzimy się eksploratorami, odkrywcami. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką chce zrobić każde dziecko, jest stanąć na dwóch nogach i przejść przez pokój. Z czasem eksplorujemy coraz większą przestrzeń wokół siebie, zastanawiamy się, co znajduje się pomiędzy nami a horyzontem. Następnie, co jest poniżej horyzontu. I to właśnie wtedy wszystkie te niespodziewane rzeczy mogą się zdarzyć. Na tym polega piękno podróży. Chodzenie uświadamia nam, że nikt z nas tak naprawdę nie wie nic na pewno. Ostatnio przypomniał nam o tym koronawirus, bo okazało się, że niemal wszystko, co nam wmawiano – że możemy kontrolować naturę, że wszystko od nas zależy – legło w gruzach.
To, że nie wszystko wiemy, w pewnym sensie może przynosić ulgę. A nieprzewidywalność drogi i tego, co za zakrętem, może nas przygotować lepiej na nieprzewidywalność życia, zgodzi się pan?
– Tak, w tym sensie, że nigdy nie wiesz, co cię spotka. Podczas dalekiej wyprawy nigdy nie jesteś w stu procentach bezpieczny, ale dopóki żyjesz, nie jesteś też zupełnie stracony, choćbyś był w największych opałach. Mój przyjaciel, filozof Arne Næss mówił: „To, co jest całkowicie nie do pomyślenia, czasami nam się przydarza”. Nic nie jest pewne ani przesądzone. Nic też nie trwa wiecznie, ani nasz smutek, ani problemy, ani radość.
Arne Næss stworzył nawet na to specjalny termin – posybilizm.
– Nawet dla mnie, optymisty, który wierzy, że jutro będzie lepsze od wczoraj, ulgą było, kiedy zacząłem tak patrzeć na świat, że zawsze są jakieś opcje. Żeby postąpić inaczej, zmienić swoje życie, wybrać B zamiast A, pójść w prawo zamiast w lewo. Dopóki żyjemy, a z filozoficznego punktu widzenia nawet po śmierci, jako ludzie możemy się zmieniać na lepsze.
Twierdzi pan, że jego równanie na dobre samopoczucie ma wymiar optymizmu. Ta zależność między dowolnie zwielokrotnionym żarem a bólem fizycznym i psychicznym działa?
– Według mnie to idealna definicja dobrostanu. Pokazuje przy okazji, że tak popularna dziś pogoń za szczęściem jest nieporozumieniem. Wyobrażenie, że powinniśmy dążyć do jakiegoś rodzaju raju, mieć genialne, niebiańskie życie, jest bardzo naiwne. W końcu ból został nam dany, żebyśmy w ogóle mogli poczuć szczęście w kontrze do niego. W formule Næssa podoba mi się to, że żar można pomnażać bez końca. Jest optymistyczna, bo ten ogień jest nielimitowany, dzięki temu może stać się o wiele silniejszy niż cierpienie fizyczne i psychiczne! Wystarczy zwiększyć porcję żaru, radości czy zaangażowania, żeby zrównoważyć ogrom bólu. Wcale nie chodzi więc o to, żeby redukować cierpienie.
W czasie pandemii ludzie zaczęli więcej chodzić, częściej widywałam ich w lesie. Teraz wszystko „wróciło do normy”. Ludzie zapomnieli już, jakie to dobre?
– Łatwiej jest wybrać się na zakupy, napić się kawy, łatwiej jest nie robić prawie nic, niż robić cokolwiek. Jako ludzie mamy tendencję do wybierania jak najprostszych rozwiązań, według mnie to wielki błąd. Jeśli tylko możemy, powinniśmy jak najczęściej wybierać jak najtrudniejszą opcję w życiu. Ale myślę, że wielu ludzi nie zapomni tej wiosny, tych doświadczeń w przyrodzie. Nie sądzę, że da to podwaliny rewolucji, ale jakiejś małej zmiany już tak. Przynajmniej takie wrażenie odnoszę, rozglądając się dookoła w Norwegii. Myślę, że ten wirus zrobił nam naprawdę dobrze. Nagle mieliśmy więcej czasu na przysłuchiwanie się ptakom, poczucie wiatru, słońca czy deszczu na skórze, prawdziwe zmęczenie się dalekimi wędrówkami. Ale to oczywiście po części dlatego, że jesteśmy bardzo uprzywilejowanym społeczeństwem. Może przez jakiś czas znów nie będziemy tego robić, ale przynajmniej tego doświadczyliśmy, może kiedyś do tego wrócimy, a nawet jeśli nie, to, co przeżyliśmy, jest nasze.
Napisał pan, że chodzenie jest dla pana jako Norwega, czymś naturalnym, kiedy chce pan spojrzeć we własne wnętrze. Dla Polaków tradycyjnie byłaby to pewnie praca, praca w polu. Fizyczna, ciężka, blisko ziemi. To pomaga poznać samego siebie?
– Wierzę, że spędzanie czasu w naturze i robienie czegoś fizycznego jednocześnie jest jednym z najwspanialszych doświadczeń, jakie możemy mieć. Kiedy siejesz, uprawiasz rośliny czy grzebiesz w ziemi, twoje stopy są uziemione. Każdego roku zbierasz plony, a z czasem dochodzisz do pewnych uniwersalnych prawd co do tego, jak funkcjonuje świat, jak ważna jest natura i bycie blisko niej. Antoine de Saint-Exupéry w „Ziemi, planecie ludzi” pisze: „Ziemia więcej mówi nam o nas niż wszystkie książki. Bo stawia nam opór. Mierząc się z przeszkodą, człowiek poznaje siebie. Ale, aby dosięgnąć ziemi, musi mieć jakieś narzędzie. Musi mieć hebel albo pług. Orząc pole, rolnik skiba po skibie wydziera przyrodzie powoli kilka tajemnic, a prawda, którą odkrywa, ma sens ogólny”.
Ma to sens. A czy podróżowanie na krańce świata sprawia, że dociera pan do wyższych sensów, znajduje odpowiedzi na ważne pytania?
– Niewątpliwie. Kiedy chodzisz, szczególnie kiedy chodzisz długo i daleko, odnajdujesz pewne uniwersalne prawdy. Doświadczenia, takie jak samotna podróż do bieguna południowego albo spędzanie czasu w naturze, kształtują cię, dają pewne odpowiedzi. Problem w tym, że to, co odkryłeś, zwykle dotyczy ciebie, każdy sam musi doświadczyć tego, co jest właściwe dla niego.
Czy chodzenie jest sposobem, żeby się zdystansować wobec kłopotów, czy jest to raczej zwykła ucieczka?
– Generalnie nie chodzę, żeby uciec od problemów. Ale to faktycznie ciekawe, bo mamy nawet powiedzenie: „you can’t walk away from your problems”, podczas gdy moje doświadczenie jest dokładnie odwrotne. Jak najbardziej możesz „odjeść” od swoich problemów, bo kiedy chodzisz, nie musisz o nich myśleć. W przypadku tych bardziej błahych po upływie kilku godzin czy dni od rozpoczęcia wędrówki często dociera do ciebie, że to, co cię martwiło, przestało być kłopotem. Może widziane z dystansu przestało być tak poważne, jak się wydawało? A może idąc, znajdujesz jakieś podpowiedzi lub rozwiązanie? Oczywiście, niektóre trudności nie znikną albo pojawią się na nowo po powrocie. Żeby na chwilę zapomnieć o poważnych problemach, jakie miałem z matką moich dzieci, uciekłem na wyprawę do podziemnych kanałów ze ściekami w Nowym Jorku. Po powrocie one nie tylko nie zniknęły, stały się wręcz poważniejsze. Ale takie „zniknięcie” z własnego życia na kilka dni było przyjemne. Tyle że przychodzi moment, w którym musisz stawić czoła temu, co trudne, i najpewniej, choćby nie wiem co, będzie to niełatwy czas.
Jak to działa? Poruszając się, zmieniamy perspektywę, z jakiej patrzymy na własne życie?
– Kiedy chodzisz, coś w tobie zostaje poruszone, ruch zamienia się w emocje. Sokrates zakładał, że myślimy tylko głową. Francuski filozof Maurice Merleau-Ponty stwierdził, że myślimy całym ciałem – głową, stopami, brzuchem, barkami. W ciele zapisane są wszystkie nasze doświadczenia. Wprawienie się w ruch, przemieszczenie się do przodu sprawia, że coś w nas się zmienia. Kiedy spacerujemy, nie musimy być nawet świadomi tego, co dzieje się w naszych głowach, ale kiedy wracamy, nagle widzimy rozwiązania naszych problemów.
A poleca pan wybieranie czasem niewłaściwej drogi? Nieznanej, takiej, o której nie ma pan pojęcia, dokąd prowadzi?
– Myślę, że doświadczenia gubienia się, pójścia czasem w niewłaściwym kierunku, ale też braku wiedzy na temat tego, gdzie jesteś i w jakim kierunku chcesz się udać, jakiejś bezcelowości chodzenia, niemal zniknęły z naszego życia. A to bardzo ważne doświadczenia! Podobnie jest, kiedy czegoś nie wiesz lub nie pamiętasz, możesz to natychmiast wygooglować i od razu otrzymasz odpowiedź. Nie musisz więc się nad tym zastanawiać, eksplorować umysłem. Myślę, że zastanawianie się i poszukiwanie do pewnego stopnia jest kwintesencją naszego istnienia, a my dzisiaj coraz mniej się dziwimy, w konsekwencji nasze życie staje się uboższe. Doceniam takie wynalazki jak Google Maps, ale jednocześnie nie lubię ich. Usunąłem tę apkę ze swojego telefonu. W ciągu ostatnich 10 lat staliśmy się mniej inteligentni ze względu na to, że nie ćwiczymy naszych umysłów, m.in. w wyniku korzystania ze wszystkich tych aplikacji i nawigacji, które mówią nam, dokąd mamy iść.
Jako dzieciak często gubiłem się w lesie, to fantastyczne przeżycie! Zaczynasz wędrować i lekko się niepokoić, więc myślisz, stajesz się bardziej kreatywny. Kiedy miałem jakieś osiem, a mój starszy brat może jedenaście lat, wędrowaliśmy przez las. Trochę się zmartwiliśmy, kiedy dotarło do nas, że się zgubiliśmy. Brat nagle się uśmiechnął, kiedy zorientował się, że już kiedyś zgubił się w tym miejscu, dzięki czemu znał drogę powrotną!
Kolejna rada: najważniejsze, żeby się nie spieszyć, bo kiedy idziesz powoli, o wiele więcej dostrzegasz, poza tym życie tak szybko ci nie ucieka. Na czym to polega?
– Jeśli masz duże tempo życia, wszystko wokół ciebie się kurczy i zawęża, łącznie z czasem. Kiedy jadę autem i przyspieszam, niczego nie doświadczam, wszystko przeżywam w pośpiechu. Kiedy docieram do celu, nie mam prawie żadnych wspomnień, niemal nic nie wydarza się po drodze. Czuję się wtedy trochę tak, jakbym oglądał to, co mijałem, na ekranie telewizora. Kiedy natomiast przemierzam pieszo ten sam dystans, zauważam więcej, dostrzegam detale, czuję zapachy, mogę się w każdej chwili zatrzymać. Spostrzegam kolory i napotykanych ludzi. Wszystko wokół się otwiera, a życie wydaje się dłuższe. Kiedy chodzisz, jesteś jakby poza czasem. Kiedy szedłem do bieguna południowego, z jednej strony miałem wrażenie, że trwa to wieczność, z drugiej strony, czas jakby nie istniał. Ale takie uczucie ucieczki przed czasem miewam także podczas codziennych wędrówek po lesie. Ludzie mówią, że nie mają czasu na chodzenie, ale przeciętny Norweg spędza trzy, cztery godziny dziennie, przeglądając social media! W Norwegii żyjemy średnio 82 lata, to znaczy, że ponad 10 lat naszego życia spędzamy, surfując po portalach społecznościowych!
Zatrważające! Co się z nami stanie, jeśli przestaniemy chodzić?
– Jestem optymistą, więc nie sądzę, że faktycznie przestaniemy chodzić. Siedzenie cały dzień na tyłku i fizyczne nicnierobienie, z 45-minutową przerwą na siłownię, która nie daje wiele, poza bólem fizycznym, to szaleństwo. Dziś chodzenie definiuje nas jako gatunek, jeśli przestalibyśmy chodzić, no może poza przejściem z łóżka do kuchni, stalibyśmy się pewnie czymś innym. Może byłoby jak w filmie „Wall-e”, którego otyli bohaterowie siedzą na samoistnie poruszających się krzesłach? Ale to wizja wybiegająca osiemset lat w przyszłość. Wydaje się, że wszystko zmierza w tym kierunku, a jednak nie sądzę, że tak się stanie.
Co pan najbardziej lubi w chodzeniu?
– Lubię stawiać jedną nogę przed drugą i powtarzać to do momentu, aż się zmęczę. Kiedy jestem zmęczony, przestaję myśleć. Jestem fanem myślenia, ale uważam jednocześnie, że myślimy za dużo. Zwykle analizujemy wtedy przeszłość albo planujemy przyszłość, a kiedy wędrujemy, zaczynamy doświadczać. Stajemy się jednością z naturą. To chyba najpiękniejsze w chodzeniu.
Erling Kagge – (ur. 1963 r.) norweski podróżnik, kolekcjoner sztuki, prawnik, od ponad 20 lat prowadzi własne wydawnictwo Kagge Forlag. Studiował filozofię w Cambridge. Autor kilku książek, na polski przetłumaczono „Ciszę” i „Idź krok po kroku”. Jako pierwszy człowiek na świecie doszedł samotnie na biegun południowy i jako pierwszy ukończył „wyzwanie trzech biegunów”: północnego, południowego oraz Mount Everestu
Anna Maziuk – niezależna dziennikarka, współpracuje z magazynem „Newsweek Psychologia”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS