Pan Jastrzębowski opisuje swoją przemianę duchową i trochę, a może bardziej niż trochę bezrefleksyjnie pisze, że źli, niedokształceni księża, pedofile, sprawili, że On oraz miliony ludzi w Europie i w Polsce chyłkiem, powoli wychodzili i wychodzą z Kościoła.
Przeczytałem, zasmuciłem się i pomyślałem, że głęboko nie zgadzam się z tym, co napisał Pan redaktor. Ja co prawda nie skończyłem studiów, nie należę do klasy średniej, jeżeli już to do lekkopółśredniej i nie mieszkam w Warszawie. Być może dlatego jest mi łatwiej wytrwać w Kościele, jeżeli słowo wytrwać jest w tym wypadku dobre. Pan Jastrzębowski jest osobą publiczną, wieloletnim naczelnym “Super Expressu”, dlatego też zastanawiałem się, czy jestem uprawniony, aby napisać polemikę. Bo przecież jeżeli redaktor, to niech mu odpowie redaktor, jak celebryta, to celebryta, ale pomyślałem, że skoro tekst jest zamieszczony w portalu prawicowym, to czytają go też ludzie, którzy pewnie myślą podobnie jak ja.
Pan Jastrzębowski jest młodszy ode mnie o sześć lat. Jest ledwie po pięćdziesiątce, ja tuż przed 60., więc doświadczenie pokoleniowe mamy takie samo. On pochodzi z rodziny robotniczej i był ministrantem. Ja pochodzę z rodziny inteligenckiej i ministrantem nie byłem. Moi rodzice byli letni wobec Kościoła, u Niego matka dbała o wychowanie religijne. U mnie tę rolę pełniła Babcia. Ja miałem wątpliwości, czy Bóg istnieje, chyba do 16. roku życia, a On tych wątpliwości nie miał – tak w każdym razie można domyślać się z tekstu
Tak naprawdę byłem w Kościele od zawsze, bo nawet mając wątpliwości, co do istnienia Boga, nigdy nie pozwalałem Kościoła i Boga obrażać. Dla mnie, chociaż nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, Kościół był związany z polskością. Po 1980 roku stałem się antykomunistą i polskim patriotą do bólu i tak zostało do dzisiaj. Ze wszystkimi konsekwencjami. I to Kościół dawał takim jak ja schronienie, z którego korzystali również ci, którzy traktowali go instrumentalnie.
“Bóg, Honor, Ojczyzna” – dla wielu dzisiaj śmieszne, a dla mnie coraz bardziej poważne słowa. „Precz z komuną” – z czasem coraz mocniej i konkretniej rozumiane i związane z obroną wiary i Kościoła, miliony zmęczonych i rozmodlonych ludzi na papieskich pielgrzymkach. Kościół powszechny i uczestnictwo w nim, Msza Święta, z rzadka różaniec i nieczęste sakramenty, poczucie własnej małości i potrzeba pozyskania pomocy z Kościoła. Nie wyobrażam sobie życia bez Boga i Kościoła. A bez księży? Zależy których. Jedni są mądrzy, drudzy głupi, pełno jest szumowin, cwaniaków, których powinno się wypalić żywym ogniem i wyrzucić przykładnie na bruk. Są dewianci, pedofile, jest hierarchia, która ich chroni i jest to smutne, tragiczne i działa na szkodę Kościoła, zarówno jako instytucji jak i wszystkich wierzących, którzy Kościół Powszechny tworzą. Tylko co z tego?
Jesteśmy dziećmi Boga i Kościoła. Księża w niektórych sytuacjach, są pośrednikami między nami a Bogiem, mają prawo odpuszczać nam grzechy i dokonywać przemienienia wina w Krew Pańską i chleba w Ciało. Oni i tylko oni też mogą sprawować Mszę Świętą i udzielać większości sakramentów. I to jest im dane dożywotnio, jeżeli nawet odejdą od kapłaństwa. Tak wynika z nauki Chrystusowej, zapisanej w Nowym Testamencie. Czy dowiadując się, że ksiądz, który mnie spowiadał, kilka dni temu molestował dziecko, mam powiedzieć: jeżeli Bóg do tego dopuścił, to ja nie chcę takiego Boga? To bardzo mocny przykład, ale to trochę tak, jakbym winą za wysoki i niesprawiedliwy wyrok obciążał Kodeks Karny zamiast sądu, czy złego obrońcę. Czy będąc na nudnym wykładzie, obrażam się na daną dziedzinę naukową, na słabym koncercie na muzykę itd.? No chyba nie. Raczej idę na inny wykład, nie kupuję płyt danego zespołu, czy nie czytam książek jakiegoś autora.
Pan Jastrzębowski jest człowiekiem inteligentnym i pisze dobrym, nieagresywnym językiem, co mu się chwali. Tylko, że pisze schematycznie i – tu przepraszam – miałko intelektualnie. Wszystko jest ok. Opowieść jest poprowadzona logicznie, tylko nie ma w niej – mimo pozorów – chwili zastanowienia się, od Kogo i dlaczego odchodzi. Bo o ile w końcowej części jest jakaś tęsknota za Sacrum i Bogiem, to chwilę później, kończąc pisze: Ze smutkiem i zawstydzeni, pojedynczo wychodziliśmy z kościoła. Nie wrócimy. Nie ma w nas buntu, nie ma pogardy dla was i nie ma przebaczenia. Tę część naszych serc, odpowiedzialną za przebaczenie, ukradliście nam z Sacrum i z Bogiem. Witraże zgasły.
Chciałem zadać pytanie: czy ta cała opowieść nie jest samousprawiedliwieniem swojego sumienia? Czy przypadkiem nie odchodzimy częstokroć od Boga, powoli, z wygodnictwa, z lenistwa, z zaniechania, z chęci bycia takimi jak inni, a potem na siłę nie szukamy usprawiedliwień? Może tak, może nie – nie rozstrzygam tego, nie jestem w stanie wejść w czyjąś duszę. Ale nie mogę pojąć, jak można ukraść Sacrum i Boga. Przecież to nosimy w sobie, mówiąc kolokwialnie – w sercu. Musimy chcieć to oddalić od siebie, tego się nie da zabrać. I na koniec pisze Pan: nie wrócimy – skąd ta stanowczość? Dlaczego? Skąd Pan to może wiedzieć?
Panie Redaktorze, Pański tekst mną wstrząsnął. Ale nie dlatego, że znalazłem w nim jakąś cząstkę moich przeżyć. Nie dlatego też, żebym widział w nim odpowiedź na pytanie – dlaczego ludzie odchodzą? Wstrząsnął mną, bo jest dobrze napisany, ale równocześnie jest dla mnie nieprawdziwy. Dzisiaj i przez najbliższe dni będę się za Pana modlił.
Przemysław Miśkiewicz – działacz NZS w latach 80., lider stowarzyszenia Pokolenie, współautor Encyklopedii Solidarności.
Tekst Sławomira Jastrzębowskiego znajduje się poniżej:
Czytaj także:
Wychodząc z Kościoła
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS