Tej drugiej nazwy – jak doskonale pamiętamy – użył we wrześniu 2018 r. prezydent RP Andrzej Duda, aby przekonać prezydenta USA Donalda Trumpa do koncepcji stałej obecności US Army na naszym terytorium. Natomiast pierwszej nazwy użył na przełomie lat 1916 i 1917 Ignacy Jan Paderewski, by przybliżyć amerykańskiemu sercu wizję odrodzonego państwa polskiego w projekcie, o którego przygotowanie poprosił go prezydent Woodrow Wilson. Nasz genialny pianista uznał nawet w szybko przedstawionym dokumencie, że choć głową owych „Stanów Zjednoczonych Polski” stanie się – jak za czasów I Rzeczypospolitej – król, to dobrze będzie nazwać go zarazem „prezydentem”.
Stany Zjednoczone Ameryki do marca 1917 r. zachowywały neutralność w wielkiej wojnie niosącej śmierć milionom Europejczyków. W miarę nasilania się walk, rosnących strat i doniesień o brutalności Niemców na zajętych obszarach umacniała się po obu stronach Atlantyku anglosaska solidarność i zwiększały dostawy amerykańskich towarów na Wyspy Brytyjskie. Po ogłoszeniu w lutym 1915 r. przez Niemcy strefy wojny wokół Albionu i groźby zatapiania tam jednostek państw neutralnych, a zwłaszcza po storpedowaniu w maju owego roku przez niemiecki okręt podwodny transatlantyku „Lusitania” z amerykańskimi pasażerami na pokładzie, w USA wzrosły tendencje prowojenne.
Jeszcze w końcu 1916 r. dotychczasowy prezydent, demokrata Wilson, z dużą przewagą zwyciężył w wyborach, startując pod hasłem: „On trzymał nas z dala od wojny”. Dopiero po wznowieniu na początku lutego 1917 r. przez Niemcy nieograniczonej wojny podwodnej (zawieszonej po tragedii „Lusitanii”), storpedowaniu okrętu US „Vigilentia” oraz po przechwyceniu i opublikowaniu przez Brytyjczyków niemieckiej depeszy proponującej Meksykowi udział w wojnie po stronie Niemiec, prezydent, a także obie izby parlamentu USA, zadecydowali w marcu 1917 r. o wypowiedzeniu wojny Niemcom (a osiem miesięcy później – Austro-Węgrom).
Gdy Woodrow Wilson wygłaszał 22 stycznia 1917 r. przed Senatem swe orędzie noworoczne, nadal występował jednak jako orędownik pokoju, wysuwający propozycje warunków, których przyjęcie zapewniłoby sprawiedliwe stosunki między państwami w Europie. Jeden z tych warunków brzmiał: „Zakładam, żeby przytoczyć tylko jeden przykład, że mężowie stanu są wszędzie zgodni, że winna istnieć zjednoczona, niepodległa i samorządna Polska”. Tak więc, o czym na ogół się nie pamięta, postulat niepodległości zjednoczonej Polski padł z ust prezydenta USA cały rok przed słynnymi 14 punktami ze stycznia 1918 r. (punkt 13. – zacytujmy – mówił: „Należy stworzyć niezawisłe państwo polskie, które winno obejmować terytoria zamieszkane przez ludność niezaprzeczalnie polską, któremu należy zapewnić swobodny i bezpieczny dostęp do morza i którego niezawisłość polityczną i gospodarczą oraz integralność terytorialną należy zagwarantować paktem międzynarodowym”).
Przypomnijmy, że pierwsze ze wspomnianych orędzi zabrzmiało wkrótce po opublikowaniu aktu 5 listopada 1916 r., w którym gubernatorzy – niemiecki w Warszawie i austriacki w Lublinie – zapowiedzieli utworzenie państwa polskiego na ziemiach zdobytego w poprzednim roku zaboru rosyjskiego. Wprawdzie nie miało to być państwo niepodległe, lecz tylko „samodzielne”, i nie wiadomo, w jakich granicach, niemniej – chcąc nie chcąc – państwa centralne postawiły kwestię polską na arenie międzynarodowej. To z kolei powodowało konieczność ustosunkowania się do sprawy reaktywowania polskiej państwowości wszystkich innych uczestniczących w wielkiej wojnie państw.
Podjęcie tej kwestii przez prezydenta USA w dwóch orędziach noworocznych – z lat 1917 i 1918 r – było wielką zasługą Ignacego Jana Paderewskiego…
W Białym Domu
Po raz pierwszy Paderewski trafił do Stanów Zjednoczonych jako 30-letni pianista, cieszący się już zasłużoną sławą w Europie, a nawet popularnością podobną do dzisiejszych celebrytów, a to dzięki osobistemu urokowi, urodzie i bujnym falom blond włosów. W USA zrobił furorę. Jego zarobki w firmie Steinway, produkującej fortepiany i organizującej koncerty, wyniosły podczas tournée w 1891 r. – na dzisiejsze pieniądze – niemal 2 mln dol., a następnego roku aż 3,2 mln dol. Były to wpływy jedynie z biletów, nie licząc sprzedaży wydawnictw nutowych własnych kompozycji (a jego „Menuet G-dur” sprzedano w nakładzie ponad 1 mln egzemplarzy). Żaden muzyk tyle wtedy nie zarabiał. Sukces finansowy przybysza zza oceanu Amerykanów nie raził. Przeciwnie – powiększał tylko jego sławę i powszechne uznanie.
Szlachetny człowiek, którym był Paderewski, przeznaczał fortunę na cele – jak byśmy dziś powiedzieli – społeczne, także patriotyczne. On to przecież ufundował w 1910 r. pomnik Grunwaldzki w Krakowie, a w 1915 r. utworzył w szwajcarskim Vevey z Henrykiem Sienkiewiczem i innymi znanymi, światłymi rodakami (wśród członków była m.in. Maria Curie-Skłodowska) komitet pomocy dla ofiar wojny na ziemiach polskich. Do 1919 r. przekazano do ojczyzny 20 mln franków szwajcarskich. Paderewski ruszył także utartym szlakiem do USA, szukając tam pomocy. W trakcie licznych koncertów – jak zanotował w pamiętnikach – z reguły zwracał się do publiczności ze słowami: „Proszę was: mówcie o Polsce waszym życzliwym, dobrym przyjaciołom. Powiedzcie im, że hen daleko od waszego kwitnącego kraju, zasobnego, szczęśliwego kraju, żyje w ogromnej nędzy wielki naród. Zgnębiony biedą, a jego cierpienia przekroczyły wszelkie granice ludzkiej wytrzymałości. Powiedzcie im, że ten właśnie naród, gdy oni byli w potrzebie, posłał im Kościuszkę i ofiarował Pułaskiego”.
Czytaj także:
Jego imieniem nazwali atomowy okręt. Nasz największy kapitał historyczny w USA
Aby podjąć dzieło odrodzenia ojczystego państwa, szukał kontaktu z Białym Domem. Kiedy więc zobaczył w gazecie zdjęcie płk. Edwarda Mandella House’a – zaufanego, bliskiego współpracownika Woodrowa Wilsona – postanowił: „Nie czytając podpisu, powiedziałem do siebie: chciałbym poznać tego człowieka. Przeczytałem tekst obok zdjęcia. Prezydent wysyłał go już dwa razy z misją pokojową do Europy. Pomyślałem: to człowiek, który musi mi pomóc, i zrobię wszystko, by się z nim spotkać”.
Spotkanie szybko zostało zaaranżowane, urzeczony znajomością z wirtuozem pułkownik wykazał pełne zrozumienie dla idei odrodzenia polskiego państwa i już po dwóch tygodniach rozmawiał na ten temat z prezydentem. Ten również chciał poznać tak sławnego człowieka. A dzięki niemu lepiej poznał, zrozumiał i wreszcie zaakceptował pomysł utworzenia niepodległego państwa na ziemi, która od stu lat kojarzyła się kolejnym pokoleniom na całym świecie z niewielką zachodnią prowincją imperium rosyjskiego.
Ignacy Jan Paderewski, uznany w Stanach Zjednoczonych za gwiazdę pierwszej wielkości już od pierwszych koncertów w latach 1891–1892, od pierwszej połowy 1916 r. bywał w Białym Domu gościem urzeczonego nim Wilsona. Przy spotkaniu, po wytwornej kolacji i po minirecitalu fortepianowym, żarliwy polski patriota mówił o konieczności wyzwolenia Polaków po stuletniej potrójnej niewoli. Tak też było 6 listopada 1916 r., w dniu urodzin pianisty, a jednocześnie w przededniu reelekcji Wilsona na drugą kadencję, gdy – jak się zdaje – akurat nadchodziły meldunki wyborcze z zachodnich stanów USA.
Nie wiemy, czy Woodrow Wilson słuchał tych meldunków przy akompaniamencie Chopinowskiego „Poloneza As-dur” czy „Etiudy c-moll” zwanej „Rewolucyjną”, dość, że podobno powiedział wylewnie: „Drogi panie Paderewski, mogę Panu powiedzieć, że Polska odrodzi się i będzie ponownie istniała. Dla Polski cud niepodległości nadejdzie z Zachodu, tak jak moje własne zwycięstwo nadejdzie poprzez cud z Zachodu”. Wynikiem spotkania z 6 listopada 1916 r. była prośba prezydenta – przekazana pianiście przez płk. Edwarda House’a – o skonkretyzowanie takiego planu.
Polska czterech Królestw
Paderewski przystąpił natychmiast z pomocą rodaków do wertowania map obszarów obejmowanych przez I Rzeczpospolitą, do przypominania sobie jej aktów prawnych i umów z sąsiednimi państwami, nacji ją zamieszkujących, zmian zachodzących podczas zaborów. 11 stycznia 1917 r. – czyli 10 dni przed planowanym orędziem prezydenta – złożył w Białym Domu kilkunastostronicowy dokument opatrzony stosowną mapą.
„Stany Zjednoczone Polski” miały być państwem federacyjnym i składać się z kilku autonomicznych części: Królestwa Polski, Królestwa Litwy, Królestwa Polesia, Królestwa Galicji-Podola i Królestwa Wołynia. Obszar tego państwa pokrywał się na ogół z przedrozbiorową Rzecząpospolitą – z wyłączeniem ziem ukrainnych po obu stronach Dniepru, a więc przedrozbiorowych województw: kijowskiego, bracławskiego i czernichowskiego.
Zwraca uwagę, że dokładnie ten właśnie nieuwzględniony w projekcie obszar miał wedle unii hadziackiej (1658) tworzyć Wielkie Księstwo Ruskie, z dominacją Kozaków i prawosławia, ale jednak wchodzące do unii trzech równorzędnych podmiotów prawnych, nowej Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Czy Paderewski brał więc pod uwagę sojusz z Ukrainą naddnieprzańską jako samodzielnym państwem (cztery lata później Józef Piłsudski zawierał taki sojusz z Symonem Petlurą)? Nie można tego wykluczyć, zwłaszcza że idea federacyjna Komendanta nie była mu, w przeciwieństwie do endecji, obca. Trudno natomiast byłoby przyjąć, że w ogóle tracił z pola widzenia ogromną część Ukrainy, wchodzącej przecież od unii lubelskiej w skład Korony, na której sam – w Kuryłówce (dzisiejszy obwód winnicki) – się urodził.
Niezadowolony w pełni z kształtu dokumentu Paderewski dołączył w jego dalszej części korektę. Galicję-Podole przemianował na Królestwo Halicji, do którego wchodziła też południowa część Wołynia między Bugiem a Zbruczem. Północną część Wołynia włączył do Królestwa Polesia. Na uwagę zasługuje włączenie do Polski części ziem śląskich: Księstwa Cieszyńskiego, Opolszczyzny i dolnośląskich powiatów: sycowskiego oraz namysłowskiego. Tak więc mapa US of Poland wyglądała następująco:
– Królestwo Polski,
– Królestwo Litwy,
– Królestwo Polesia,
– Królestwo Halicji.
Kraj ten liczyłby 54 mln ludności i byłby – zdaniem autora – „tak jednolity jak Francja”. Konstytucja i system prawny gwarantowałyby równość i wolność wszystkim obywatelom wszystkich nacji i wyznań. Głową całej federacji byłby prezydent, posiadający tytuły króla Polski, Litwy, Polesia i Halicji. Byłby to kraj Polaków, Litwinów, Rusinów z Białej Rusi i Czarnej Rusi oraz Rusinów halicko-włodzimierskich (Ruś Czerwona), których kraj zaczęto nazywać – w skali dziejów stosunkowo niedawno – Zachodnią Ukrainą. W Stanach Zjednoczonych Polski mieszkaliby oczywiście – tak jak w dawnej Rzeczypospolitej – liczni Żydzi, a także Niemcy, Czesi, Ormianie, Tatarzy i Karaimi.
Najistotniejszym uzupełnieniem, zawartym w osobnym memoriale, złożonym jeszcze tego samego dnia 11 stycznia, był postulat włączenia do reaktywowanego państwa Prus Wschodnich.
Od razu powiedzmy, że Wilson nigdy nie stał się orędownikiem takiego kształtu odrodzonej Polski. Dość naiwny zwolennik plebiscytów etnicznych na spornych terytoriach oraz łagodnego potraktowania pokonanych Niemiec i powrotu Rosji do grona mocarstw, a także dziejowych rozstrzygnięć dokonywanych mechanicznie przez instytucje międzynarodowe, nie rozumiał naszych historycznych praw do kresowych obrzeży. Poza tym – mimo zauroczenia Paderewskim i późniejszych przyjaznych rozmów z Romanem Dmowskim – musiał się liczyć ze zdaniem aliantów, z nieprzychylnym Polsce brytyjskim premierem Lloyd George’em na czele. Gdyby nie zwycięskie wojny z Ukraińcami i bolszewikami oraz powstańcza determinacja Wielkopolan i Ślązaków, otrzymalibyśmy w Paryżu państwo mniejsze od domeny pierwszych Piastów; raczej Księstwo Warszawskie po 1809 r., z prawem do korzystania z gdańskiego portu.
Znaczenie orędzi prezydenckich z lat 1917 i 1918 polega na tym, że Wilson w ogóle opowiedział się w nich za niepodległością zjednoczonej Polski, a z jego głosem musieli się liczyć wszyscy. Co do granic nowej Polski, to nasze oczekiwania, sprowadzające się do odrodzenia Rzeczypospolitej sprzed rozbiorów, całkowicie rozmijały się z „pojęciem o wyobrażeniu” państw Zachodu. Patrzyliśmy na wiek XVIII, a tu nastał XX. O naszym prawie do budowy Rzeczypospolitej Trojga Narodów świadczyć miała polska krew rozlana w narodowowyzwoleńczych powstaniach. Nie tylko politycy rosyjscy i niemieccy, lecz także zachodni skłonni byli za to przypominać nam, że na dwa pierwsze rozbiory zgodziły się polskie sejmy, a na trzeci – król Stanisław August, który, abdykując, oddał losy Polski w ręce „Najjaśniejszej Imperatorowej”.
Potem o losach Polski – ku uldze europejskich dworów – zadecydował kongres wiedeński w 1815 r. Car został „królem Polski”, a rdzenne ziemie – Wielkopolskę i Małopolskę – wzięli Prusacy i Austriacy. Pamiętajmy też, że powstanie styczniowe trwało akurat podczas amerykańskiej wojny secesyjnej, władze zaś Unii – czyli Północy – poparły Rosję w dziele „uśmierzenia polskiego buntu” (i na dodatek cioteczny brat Fryderyka Chopina – Włodzimierz Krzyżanowski – był pułkownikiem w wojskach Jankesów).
Pomnik płk. House’a
W warszawskim parku Skaryszewskim wznosi się pomnik wdzięczności dla człowieka, o którym z pewnością mało który ze spacerowiczów kiedykolwiek słyszał. Na wysokim cokole stoi postać mężczyzny z brązu w surducie armii amerykańskiej sprzed wieku. Ramiona ma uniesione w przyjaznym geście. Prawa dłoń jest rozwarta, a lewa przyciska do serca jakiś ważny dokument zwinięty w rulon.
Na froncie cokołu czytamy tylko: „Edward M. House”
Więcej dowiadujemy się z lewej strony: „Pułkownik Edward M. House / 1858–1938 / Mąż stanu USA / Przyjaciel Polski / Pomnik ufundowany przez / Ignacego Jana / Paderewskiego / w 1932 r. / Zniszczony około 1951 r. / odbudowany w 1991 r. / Wspólnym wysiłkiem / Polaków w Kraju i USA”.
I wreszcie po prawej stronie cokołu, krótko i trafnie: „Szlachetnemu / Rzecznikowi / Sprawy polskiej”.
Napisy mówią wystarczająco wiele. Warto przeczytać. Dodajmy tylko, że autorem pomnika – wtedy ze spiżu – był Franciszek Black (1881–1959), rzeźbiarz urodzony w Warszawie, ale tworzący głównie we Francji i w Szwajcarii. Razem z Antonim Wiwulskim wznosił krakowski pomnik Grunwaldzki (jego dłuta jest m.in. figura powalonego rycerza krzyżackiego w pełnej zbroi). Poznał go wtedy i docenił Paderewski, który zapewnił mu regularne stypendium. Natomiast po upadku komuny rzeźbę zrekonstruował na podstawie fotografii Marian Konieczny z inicjatywy konserwatora zabytków m.st. Warszawy architekta Feliksa Ptaszyńskiego.
Czytaj także:
Operacja „Wiosenne Słońce”. Tak miała upaść Polska
Krótkiego komentarza wymaga jeszcze data zniszczenia metalowego, solidnego monumentu w 1951 r. Na kim mściła się komunistyczna władza, która podjęła barbarzyńską decyzję? Na „imperialiście amerykańskim”, „podżegaczu wojennym”, „sługusie amerykańskiego kapitału”? Nikt w te bzdury – może poza aktywistami ZMP – nie wierzył. Chodziło o to, by z przestrzeni publicznej na wieczne czasy zniknęło wszystko, co mogłoby stanowić konkurencję dla „pomników ku czci wyzwolicielskiej Armii Czerwonej” oraz utrwalać sympatię dla Stanów Zjednoczonych Ameryki, głównego rywala Sowietów na arenie międzynarodowej i w zbiorowej pamięci Polaków.
Pouczające są też pod tym względem losy pomnika samego Ignacego Jana Paderewskiego, dziś znajdującego się w parku Ujazdowskim. Był to dar Polonii. Autor, Michał Kamieński, przedstawił pianistę siedzącego, a rzeźba powstała tuż przed wybuchem II wojny w Odlewni Metali Półszlachetnych przy ul. Solec w Warszawie. Jej właściciel Czesław Chojnowski skutecznie ukrył ją przed Niemcami, a komunistyczne władze przejęły rzeźbę dopiero w 1956 r. Ocalała, ale ustawiono ją w obecnym eksponowanym miejscu po upływie kilkunastu lat – w 1971 r. Natomiast popiersie Paderewskiego, ustawione w 1988 r. w parku Skaryszewskim, wyrzeźbił Stanisław Sikora z inicjatywy Janiny i Zbigniewa Porczyńskich.
Z kolei pomnik Wdzięczności Ameryce, dłuta Xawerego Dunikowskiego, stał przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie na skwerze Herberta Hoovera, kierującego po I wojnie Amerykańską Administracją Pomocy, szczególnie zasłużonego dla naszej ojczyzny. Monument w dwóch kolorach przedstawiał Polskę i Amerykę jako dwie kobiety tulące małe dzieci. Stał tylko w latach 1922–1930, gdyż piaskowiec, z którego został wykonany, okazał się wyjątkowo nietrwały. Przetrwała jednak dolna część: fontanna z cokołem i napisami projektu Zdzisława Kalinowskiego. Niemcy dali jej spokój, ale nie polscy komuniści po wojnie. Rozebrali ją w 1951 r. – tym samym, gdy zniszczyli spiżową postać płk. Edwarda Mandella House’a, szlachetnego rzecznika sprawy polskiej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS