A A+ A++

Fatalny lider Borys Budka może doprowadzić do osłabienia Platformy, a może nawet do rozpadu. A może wśród polityków Platformy Obywatelskiej dojrzeje wizja, że czasy AntyPiS warto zakończyć i zacząć uprawiać poważną politykę?

W szeregach opozycji nie da się ukrywać, że kampania wyborcza została sromotnie przegrana, zwłaszcza że w wyborach prezydenckich nie ma statusu „prawie wygranego” a dziesięć milionów głosów antyPiS nie przekłada się na miejsca w jakimś gremium decyzyjnym. Tako rzecze umiłowana Konstytucja.

Liderzy opozycji przeciwko sobie

Jak wygląda więc popłoch w szeregach opozycji? Zaraz po klęsce wyborczej liderzy poszczególnych partii zaczęli odwracać uwagę od swojej przegranej – bo przegrali wszyscy antyPiSowcy poza Szymonem Hołownią i Krzysztofem Bosakiem. Włodzimierz Czarzasty skrytykował ludzi Platformy w programie „Gość Radia Zet”: „PO przegrała 6 pod raz wybory przez 2 tygodnie w II turze nie potrafiła skonsolidować opozycji nie przedstawiła R rzsaeowskiemu żadnego spójnego programu”. Balcerowicz nazwał słowa SLDowca „obrzydliwą wypowiedzią”, a z przekąsem skomentował je Borys Budka. Dorota Gawryluk przytoczyła opinie Czarzastego w Polsacie, na co szef PO zareagował: „Czarzasty udowodnił, że da się zrobić niższy wynik, niż poprzednia kandydatka lewicy na prezydenta. Myślałem, że się nie da”. Nawiązywał tu do startu Magdaleny Ogórek w 2015 roku, po którym Leszka Millera w SLD po prostu zdetronizowano, co wywołuje naturalne skojarzenia, że i pozycja Czarzastego jest zagrożona. Słowny ping-pong się na tym nie skończył, bo Czarzasty odpowiedział na Twitterze: „Wróg jest gdzie indziej Borysie. PIS to taka partia z którą powinieneś walczyć. Nie z Lewicą. Ucz się od Rafała jak nie być aroganckim. Rafał przegrał przez takie wypowiedzi jak Twoje i takich ludzi zakochanych w sobie jak Ty”.

Platforma także przeciwko sobie

Te ostatnie słowa trafiają w punkt, bo opozycja weszła w polityczną nawalankę nie tylko pomiędzy partiami, ale także wewnątrz samej Platformy Obywatelskiej. Niezadowolenie wobec rządów Borysa Budki narastało już od kilku miesięcy i zaliczyło dwa wyraźne skoki. Budka miał podczas majowych planów rozbicia rządu poprzez koalicję z Jarosławem Gowinem przechwalać się, że sprawa jest pewna – naobiecywał pozostałym partiom podzielenie skóry na nieupolowanym niedźwiedziu, by na koniec zobaczyć pojednanie lidera Porozumienia z Jarosławem Kaczyńskim.

W czerwcu, jak donosił Tygodnik Wprost, sztab Rafała Trzaskowskiego dyskretnie odsunął Budkę od medialnej asysty kandydatowi na prezydenta. Z wielkich obietnic lidera PO, który w styczniu zapewniał, że „wie jak wygrać wybory prezydenckie” pozostało przekonanie, że ma zadatki na narcyza, który chce być panem młodym na każdym ślubie i zmarłym na każdym pogrzebie. I w Platformie coś pękło. „Borys Budka ma maksimum trzy miesiące, aby w porozumieniu z Rafałem Trzaskowskim przygotować nowy koncept. W innym wypadku wszystko runie” – powiedział w jednym z wywiadów Bogdan Zdrojewski, który już w grudniu 2019 roku ogłosił, że chce być przewodniczącym partii.

Z senatu, w którym zasiada polityk, partią byłoby zarządzać stosunkowo trudno, ale krytykować nieudolnego szefa już można. Zresztą ta „prawie wygrana” Rafała Trzaskowskiego spowodowała, że może być on postrzegany jako lider nowej opozycji. Zwłaszcza że na linii między nim a – znowu – Budką, zaszła istotna różnica zdań. Prezydent Warszawy ostatecznie uznał wynik wyborów, choć z zastrzeżeniami. „Trzeba wyjaśnić nieprawidłowości. Nikt nie chce dzisiaj podważać wyniku wyborów. Ja uznaję ten wynik, gratulowałem prezydentowi Dudzie”. Tymczasem przewodniczący PO zadeklarował co innego: „w proteście wyborczym, który składamy w Sądzie Najwyższym, żądamy stwierdzenia nieważności wyborów”.

Koniec antyPiSu? Wróci demokracja?

Rozdźwięk wydaje się więc nie tylko personalny, ale i ideowy – Borys Budka nadal jest generałem poprzedniej wojny: wzywa do szerokiego frontu opozycji i wymaga totalnej retoryki. To zniechęca inne partie opozycyjne, które nie chcą być przystawką dla tak niefrasobliwego lidera, a także stawia pytanie przed ludźmi PO: czy nadal ciągnąć narrację permanentnej wojny?

Dziewięć miesięcy po wyborach parlamentarnych sytuacja polityczna nie musi się już kręcić wokół osi PiS-antyPiS. Poszczególne części obozu Dobrej Zmiany stają się bardziej niezależne – zarówno prezydent Andrzej Duda nie będzie musiał zabiegać o poparcie PiS, skoro o trzecią kadencję ubiegać się nie może, nad Jarosławem Gowinem wciąż wisi rozliczenie za kwietniowo-majową odmowę poparcia dla wyborów korespondencyjnych, a wyraziści liderzy Zjednoczonej Opozycji, młodsi o pokolenie od Jarosława Kaczyńskiego, myślą o polityce w perspektywie dłuższej niż jedna kadencja. To może zagrozić spójności obozu władzy, ale po drugiej strony barykady sytuacja ma się o niebo gorzej, można wręcz mówić o totalnej rozsypce. Władysław Kosiniak-Kamysz zmarnował sukces Koalicji Polskiej, która jeszcze w kwietniu aspirowała do bycia zwornikiem opozycji, a on sam mógł zostać prezydentem. Nuta żalu przebijała w jego rozmowie dla Onet Rano, gdy przypominał o swoich szansach na zwycięstwo z Andrzejem Dudą, gdyby wybory odbyły się w maju. Włodzimierz Czarzasty także ma przed sobą rozliczenie za fatalny wynik Biedronia, a Platforma trzeszczy w teatrze jednego aktora – Borysa Budki. Dodajmy do tego aspiracje – choć raczej płonne – Szymona Hołowni, by stworzyć własną partię, ale też i marzenia pewnej części lewicowo-liberalnych komentatorów o stworzeniu nowej formacji politycznej, która zastąpiłaby Platformę. Albo przynajmniej aby sama PO zmieniła swój wizerunek, a być może i nazwę – do czego pretekstem mogłoby być połączenie z Nowoczesną.

Albo nowa polityka, albo zgrana płyta

Nie ma wątpliwości, że te przegrupowania i zgrzyty wreszcie zakończą się jakimś nowym układem. Pojawia się jednak ważne pytanie – czy jest możliwe, aby w drugiej kadencji rządów Dobrej Zmiany spór polityczny nie toczył się pod sztandarami rzekomej obrony demokracji? Ile lat można ogłaszać początku autorytaryzmu? Sytuacji, w której różnorodne środowisko, od progresywnej Lewicy przez liberałów po partię prezentującą się jako „ludowa” i „chłopska”, ma wiecznie mobilizować się przeciwko jednemu wrogowi, było aberracją demokracji, a nie jej naturalnym funkcjonowaniem. Pamiętamy jak jakiekolwiek głosowanie razem z PiSem, czy nawet niegłosowanie przeciw PiSowi wywoływało falę krytyki. Ta strategia mogła być z pewnym powodzeniem prowadzona przy założeniu, że rządy prawicy będą epizodem, po którym patriotyczna konstrukcja runie zaś reszta sił politycznych będzie po niej przywracać stary porządek.

Czy da się jednak odkręcić osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy i 10 lat prezydentury konserwatywnego Andrzeja Dudy? Te zmiany, które zaszły w Polsce nie należały do kosmetyki politycznej, ale do swoistej rewolucji konserwatywnej, która odbywa się w wielu państwach Zachodu, przez liberałów trwożliwie nazywana „populizmem”, widzianym w Donaldzie Trumpie, Viktorze Orbanie czy Borisie Johnsonie. Do odbudowania znaczenia niekonserwatywnych sił potrzeba czegoś więcej niż antyPiSu, straszenia dyktaturą i Polexitem. Tylko czy znajdzie się na opozycji taka tęga głowa, która zrozumie, że pewna epoka minęła już bezpowrotnie?

OGLĄDAJ TAKŻE:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDo Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 1100 protestów wyborczych
Następny artykułInformacja dla konsumentów