A A+ A++

Początkowo nikt nie zwracał uwagi na jakiś tam wirus z chińskiego targu. Bardzo szybko jednak kolejne rządy zaczęły wprowadzać ograniczenia. Poszło na zasadzie domina – jeden klocek przewracał kolejne. Ludzie, początkowo przestraszeni i zamknięci w domach, zorientowali się jednak, że diabeł nie jest taki straszny i zaczęli nie tylko z nich wychodzić, ale i zadawać pytania. Co więc zrobiono? Po raz kolejny zmieniono narrację dotyczącą koronawirusa.

Zaraz po II wojnie światowej pojawiła się kwestia zorganizowania świata na nowo. Projekt zaczął być wcielany w życie zanim pod Berlinem umilkły sowieckie salwy i zanim więźniowie obozów koncentracyjnych dotarli do domów. To była operacja rozpisana na lata, realizowana krok po kroku, powoli, systematycznie i tak niezauważalnie, że społeczeństwa nie zdawały sobie nawet z tego sprawy. Zaczynają to robić dziś, a i to nie wszyscy.

Sam projekt nie był niczym nowym – władza i kontrola nas światem. Teoretycznie marzenie szaleńca. Jak się okazuje, wymagało tylko czasu. Osiemdziesiąt lat. Długość życia jednego człowieka. W skali globu tyle co nic.

Międzynarodowy knebel

Początkiem było stworzenie organizacji międzynarodowych lub organizacji, które, wyglądając niewinnie, stały się lewackimi na skutek przejęcia ich przez odpowiednich ludzi. Kiedy miejsce Ligii Narodów zajmowała Organizacja Narodów Zjednoczonych, wszyscy byli zachwyceni. Międzynarodowa organizacja, która miała sprawić, że na Ziemi już nigdy więcej nie będzie wojen. Od początku swego istnienia nie zapobiegła i nie rozwiązała ani jednego konfliktu zbrojnego, natomiast zajmuje się kreowaniem polityki, którą muszą zaakceptować wszystkie kraje członkowskie. Podobnie działają UNICEF, który miał pomagać dzieciom czy Światowa Organizacja Zdrowia, która stała się utrzymanką koncernów farmaceutycznych, nie mówiąc już o Unii Europejskiej. Po obrzeżach tego wszystkiego kręcą się dziesiątki międzynarodowych organizacji i stowarzyszeń wydających własne opnie, które mają być wyznacznikiem dla oceny poszczególnych państw.

To największa międzynarodowa organizacja przestępcza, która działa jak każda mafia – szantażem, groźbą, wykluczeniem, wywołaniem rebelii. Czasem zamachem, sprawców którego nie sposób ustalić. Krok po kroku osacza wszystkich coraz bardziej i zniszczy każdego, kto spróbuje osaczenia uniknąć.

W tym wszystkim jest jednostka – wolna od wojny, budująca swój dobrobyt. Zgodzi się na jedno czy drugie ograniczenie, byle tylko zachować swój mały, bezpieczny świat. To dlatego, kiedy po zamachach na Word Trade Center w 2001 r. na lotniskach wprowadzono szereg obostrzeń, ludzie po początkowym proteście zgodzili się na wszystko. Bez szemrania przyjmują dziś, że każdy, kto chce wsiąść na pokład samolotu, jest traktowany jak potencjalny terrorysta i poddawany kontroli, która przypomina rewizję osobistą.

Wielki Brat patrzy

Kolejny krok do zniewolenia ludzi – wszechobecne kamery, systemy monitoringu dosłownie wszędzie i na każdym kroku. Miały zwiększać nasze poczucie bezpieczeństwa. Stały się narzędziem kontroli. Co więcej, im większa kontrola, tym bardziej jest przedstawiana jako rozwiązanie elitarne, nowoczesne i przyszłościowe. To dlatego w najnowszych smartfonach są instalowane funkcje rozpoznawania użytkownika po odcisku palca albo na podstawie skanowania twarzy. Nikogo to nie dziwi, nikt nie protestuje, a część użytkowników jest zachwycona. W Chinach normą są już systemy monitoringu rozpoznające twarze. W ten sposób każdy obywatel tego miliardowego kraju może być bez trudu rozpoznany i zidentyfikowany. Nie ma przed tym ucieczki i nie zmieni tego wynalezienie T-shirtu, który podobno sprawia, że kamery monitoringu „głupieją” i nie rozpoznają twarzy.

Jest już bowiem nowy projekt: zaczipowania całych społeczeństw. Pisaliśmy o tym w poprzednich numerach „Warszawskiej Gazety”. Niebezpieczeństwo polega jednak na tym, że jest on już wdrażany. Technologię zaczęto wprowadzać „niewinnie” – od czipowania zwierząt, co miało zabezpieczyć właścicieli czworonogów przez kradzieżą lub zgubieniem ich pupili. Na początku jako nowinka, z czasem – obowiązek. Dokładnie tak samo zaczynają być traktowani ludzie.

Zaczęło się oczywiście od wielkich, „nowoczesnych” korporacji i technologii RFID, czyliradio frequency identification. Jest to metoda przesyłania danych do układu przy pomocy fal radiowych, umożliwiająca odczyt lub zapis. Jak czytamy na stronie www.cyberfinance24.pl, pierwszym zaczipowanym w ten sposób człowiekiem był Kevin Warwick – profesor cybernetyki uniwersytetu w Reading. W 1998 r. wszczepiono mu czip RFID, dzięki czemu mógł poruszać się po budynku uczelni bez konieczności np. posiadania kart identyfikacyjnych. Bez konieczności posiadania kluczy, kart czy innych urządzeń niezbędnych do otwierania pomieszczeń.

W 2004 r. czipy zaproponowano klientom jednej z hiszpańskich dyskotek. Ich posiadacze, wcześniej zidentyfikowani i wpisani do bazy danych, mieli wstęp do strefy VIP i mogli dokonywać bezgotówkowych płatności.

W 2015 r. czipy wszczepiła swoim pracownikom szwedzka spółka Epicenter, a w 2016 r. swoich kibiców zaczipował klub piłkarski Atlético Tigre z Argentyny. W 2017 r. belgijska spółka Newfusion akcję czipowania swoich pracowników uzasadniła wzrostem przypadków zgubienia elektronicznych kluczy.

Kluczowym pojęciem związanym z czipowaniem ludzi była „strefa VIP”. Czip miał być przepustką do XXI w. Dowodem, że jego posiadacz pracuje w firmie, która nowoczesnością rozwiązań o lata wyprzedza pospolite zakłady pracy, gdzie pracownicy chodzą z identyfikatorem na smyczy albo nie mają żadnych oznaczeń. Era konsumpcji i głodu sukcesu sprawiła, że ludzie chcą być kimś lepszym niż są i ta właśnie skłonność od lat jest cynicznie wykorzystywana nie tylko przez sprzedawców nikomu niepotrzebnych, ale drogich gadżetów.

Tymczasem w 2020 r., kiedy produkcja czipów stała się prostsza i tańsza, kiedy był już gotowy superszybki Internet i bazy do przechowywania danych, „strefę VIP” zastąpiło bezpieczeństwo. Pandemia koronawirusa znakomicie zastąpiła wojnę i spowodowała ogólnoświatową panikę. Okazało się nagle, że najwięcej do powiedzenia w tym temacie ma Bill Gates – facet ze średnim wykształceniem, niemający pojęcia o medycynie, za to mający nieprzeliczone ilości dolarów, który od lat konsekwentnie kupował sobie Światową Organizację Zdrowia, rozmaite laboratoria, wyniki badań czy „symulacji” światowej pandemii. To Gates jest dziś największym zwolennikiem czipowania ludzi, co ma zagwarantować im bezpieczeństwo, a jemu nie tylko kolejne miliardy dolarów, ale i to, co najważniejsze – władzę nad całymi państwami. W ten sposób dojdzie do wyeliminowania rządów narodowych i oddania władzy w ręce wąskiej grupki ludzi, których celem jest przekształcenie ludzkości w bezwolną masę, mierzwę, która będzie totalnie zniewolona.
Problem z czipami, takim jak wspomniany RFID, polega bowiem na tym, że na takim urządzeniu będą zapisane tzw. wrażliwe dane jego posiadacza: imię, nazwisko, numer identyfikacyjny, grupa krwi, przebyte choroby, alergie. Czipa wielkości ziarenka ryżu nie będzie można w żaden sposób się pozbyć spod skóry dłoni, gdzie jest wszczepiany. Hakerzy już dawno wykazali, że wszystkie dane na czipie będzie można nie tylko bez problemu wykraść, ale i w dowolny sposób nimi manipulować. Tymczasem ONZ kłamliwie wpiera ludziom, że zaczipowanie zapewni im bezpieczeństwo. Nic takiego nie będzie miało miejsca.

Złamanie kręgosłupa

Oczywiście ludzie nie są głupi. Jak pokazują sondy, zdecydowana większość dobrowolnie nie zgodziłaby się na żadne czipowanie. Rządy poszczególnych państw, chcąc nie chcąc, muszą się liczyć z opinią obywateli. Potrzebny więc był katalizator, który sprawi, że ludzie zgodzą się na czipy. Właśnie po to była potrzebna pandemia koronawirusa. Niezależnie od tego, czy wywołana celowo, czy na skutek nieszczęśliwego wypadku w chińskim laboratorium, posłużyła do kontroli całych narodów. Gdyby jeszcze w styczniu ktokolwiek powiedział, że zostaną zamknięte wszystkie granice, wyłączona cała światowa gospodarka, a ludzie dobrowolnie zamkną się w domach, zostałby uznany za szaleńca. Wystarczyło kilkanaście dni, odpowiednio groźne zdjęcia w mediach (potem okazało się, że część z nich była manipulacją), by całe narody posłusznie zrezygnowały z tak podstawowych praw, jak prawo swobodnego poruszania się. Okazało się, że kontrola nad rządami jest możliwa – wystarczyły tylko dwie symulacje sporządzone na zlecenie Gatesa, pokazujące, jak może skończyć się pandemia, a rządy poszczególnych państw posłusznie zastosowały się do wymienionych w nich zaleceń. Warto sobie przypomnieć, że początkowo nikt nie zwracał uwagi na jakiś tam wirus z chińskiego targu. Bardzo szybko jednak kolejne rządy zaczęły wprowadzać ograniczenia. Poszło na zasadzie domina – jeden klocek przewracał kolejne. Ludzie, początkowo przestraszeni i zamknięci w domach, zorientowali się jednak, że diabeł nie jest taki straszny i zaczęli nie tylko z nich wychodzić, ale i zadawać pytania. Co więc zrobiono? Po raz kolejny zmieniono narrację dotyczącą koronawirusa.

Zmiana narracji w sprawie SARS-Cov-2 jest bardzo znamienna. Najlepiej widać to na przykładzie osławionych maseczek. Pierwsze informacje, oczywiście pochodzące od ekspertów, brzmiały, żeby ich nie nosić, bo tylko szkodzą zdrowiu, a przed niczym nie chronią. Następne, żeby nosili je tylko chorzy lub zakażeni. Ktoś jednak zorientował się, że to może sprawić złe wrażenie, więc poszła kolejna narracja – jeśli ktoś się boi, niech nosi, ale nie musi. A potem ci sami „eksperci” stwierdzili, że maseczki są obowiązkowe, bo jednak chronią. Dlaczego tak? Kto wie, może chodziło zwyczajnie o pieniądze. Jeśli jedna maseczka kosztuje ok. 10 zł, a statystycznie każdy Polak zaopatrzył się w kilka, to ile milionów ktoś zarobił na produkcji i sprzedaży milionów maseczek? A w skali świata? To z pewnością są kwoty, które taką zmianę zdania uzasadniają. A i tak to nic w porównaniu z tym, o co naprawdę toczy się gra. Potwierdzają to kolejne sprzeczne informacje.

Klimatyzacja raz była bezpieczna, innym razem potencjalnie szkodliwa. Koronawirus przenosił się na odległości różne w zależności od dnia, w którym informacja na ten temat się ukazywała. To samo dotyczyło jego żywotności czy przenoszenia przez żywność – raz żywność wymagała dezynfekcji, innym razem nie. Wirus miał nie przetrwać w temperaturze powyżej 12 stopni Celsjusza, ale źródłem zakażenia była zupka z nietoperza, która w założeniu powinna osiągnąć w pewnym momencie temperaturę powyżej 100 stopni. Społeczeństwa jak karna kompania chłonęły te komunikaty, aż ludzie zaczęli się zastanawiać, czy nie są oszukiwani.

Tajemnicza choroba dzieci

Do dziś nikt nie wyjaśnił, jak to możliwe, że na COVID-19 „umiera” Europa czy Stany Zjednoczone – bogate, ze zdrowym społeczeństwem, zaszczepionym na co tylko się da, z doskonałymi warunkami sanitarnymi, a nie choruje Afryka.

W dodatku, przynajmniej w Polsce, ludzie zorientowali się, że statystyki zachorowań nie odbiegają od tych zwyczajnych, dotyczących grypy czy innych chorób. W okresie społecznej izolacji, kiedy zamknięto szpitale, spadły obroty zakładów pogrzebowych. Po prostu: umarło mniej ludzi niż rok temu w analogicznym okresie. Kiedy więc społeczeństwo przekonało się, że nie taki diabeł straszny i ludzie zaczęli wychodzić z kwarantanny, po raz kolejny zmieniono narrację. Tym razem wykorzystując do tego dzieci.

Przez pierwsze tygodnie pandemii lekarze i naukowcy zapewniali, że dzieci są bezpieczne. Co więcej – to dzieci, przechodząc COVID-19 bezobjawowo, miały stanowić źródło zakażenia. Przyczyną zamknięcia szkół nie było ryzyko zakażenia dzieci (jak np. w przypadku ospy wietrznej), ale ryzyko, że to dzieci przywloką chorobę do domu i zakażą rodziców oraz dziadków. „Naukowcy” szukali wyjaśnień, jak to możliwe, że dzieci nie chorują albo przechodzą przez śmiertelny COVID-19 jak przez katar, ale ludzie odetchnęli z ulgą – dzieci były bezpieczne. Do czasu.

Oto kiedy okazało się, że na COVID-19 umierają przeważnie ludzie chorzy i że ofiary śmiertelne były poważnie i przewlekle chore i właściwie nie wiadomo, co je zabiło – SARS-Cov-2 czy wcześniejsze choroby – a ludzie zaczęli wychodzić z domów, okazało się, że dzieci jednak chorują i to poważnie.

Przez pierwsze tygodnie pandemii odnotowano tylko pojedyncze przypadki śmierci dzieci zakażonych SARS-Cov-2 (a w wielu okazywało się, że albo dziecko było chore, albo zakażone sepsą). Kiedy więc społeczeństwo zaczęło zadawać niewygodne pytania, pojawiły się doniesienia o bardzo groźniej chorobie dzieci. Dzieci w USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoszech zaczęły zapadać na „tajemniczą chorobę”. Przypomina chorobę Kawasakiego – z powiększonymi węzłami chłonnymi, zapaleniem żył, powodującą choroby serca. Nagle okazało się, że prawie wszystkie dzieci, które na to zachorowały, miały pozytywny test na koronawirusa. Szpitale na całym świecie zaczęły donosić o „dziecięcej odmianie COVID-19”. Stało się to dokładnie w czasie, kiedy oznajmiono, że prace nad szczepionką są na ukończeniu, a ludzie zaczęli masowo oświadczać, że nie dadzą zaszczepić siebie i swoich dzieci żadnym „g…”. Na nową dziecięcą chorobę zwróciła uwagę Światowa Organizacja Zdrowia, która już zdążyła poinformować, że „wstępne hipotezy” są takie, że choroba dzieci ma związek z COVID-19. Teraz pozostaje tylko poczekać, aż potwierdzi jego istnienie.

Ostatni klocek

Człowiek ma w sobie naturalne umiłowanie wolności. O tym mówi przez wieki Kościół katolicki i za to jest zaciekle zwalczany. Nie wiadomo, jak zareaguje papież Franciszek, ale przed jego rządami Kościół nigdy nie zgodziłby się na czipowanie ludzi. Nie tylko dlatego, że oznaczałoby to realizację znamienia apokaliptycznej Bestii, ale dlatego, że czipy uprzedmiotawiają człowieka. Człowiek traci swoją godność, swoją wolność, staje się numerem w czyjejś bazie danych. Jednostka i jej wolność nie ma już znaczenia wobec pandemii. Niczym u bolszewików – jednostka jest zerem, bzdurą. Najważniejszy staje się projekt, który od komunizmu różni się tylko opakowaniem. Niczym więcej. To dlatego trzeba było osłabić w społeczeństwach wpływ Kościoła. Na Zachodzie zostało to skutecznie przeprowadzone. Ponieważ nie udało się zniszczyć instytucji rodziny, przystąpiono do planu zaprzęgnięcia jej do ogólnoświatowego systemu. Dziś rodzic, który zaczął lekceważyć epidemię, który oświadczył, że nie da się zaszczepić ani zaczipować, słyszy, że jego dziecko jest zagrożone poważną chorobą. Zrobi wszystko, by je chronić. Tym bardziej, jeśli stanie wobec alternatywy: zaszczepienie dziecka albo jego utrata. Po to była potrzebna nowa choroba dziecięca.

Kto na tym zarobi? Jeśli chodzi o krótki okres czasu, nawet nie ci, którzy za tym projektem stoją. Tacy ludzie jak Bill Gates, George Soros, Rockefellerowie, Rothschildowie mają nieprzebrane ilości pieniędzy. Oni nie potrzebują już więcej kasy – mają jej tyle, że mogą sobie kupić każdą rzecz, jaka istnieje na świecie. Dlatego ciężkie miliardy zarobią firmy farmaceutyczne, które zaoferują ludziom szczepionkę wzbogaconą o wskazany im składnik, ale finalnie najwięcej zyskają ci, którzy dziś zza kulis budują rząd światowy. To oni będą wygranymi. Jeśli im na to pozwolimy.

źródło: warszawskagazeta.pl

NWORFID

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Paszczaki” recenzja gry
Następny artykułKalisz: Rafał Trzaskowski zgadza się z prezydentem Dudą. W jednej kwestii