Ewa Harapin miała 12 lat, kiedy zdiagnozowano u niej złośliwy nowotwór kości. 12 lat później pokazuje, że również po amputacji nogi można spełniać swoje marzenia, a dla chcącego nie ma rzeczy niemożliwych.
Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Kiedy zdiagnozowano u ciebie nowotwór, byłaś jeszcze dzieckiem. Pamiętasz, jak to się stało?
Ewa Harapin: Zaczęło się od zwykłego upadku. Poczułam ogromny ból. Rodzice zabrali mnie do lekarza, a on powiedział, że zrobił się krwiak, ale to nic poważnego. Jednak ból nie mijał. Odwiedzaliśmy kolejnych specjalistów, każdy z nich powtarzał to samo, aż w końcu jeden stwierdził, że usunie mi operacyjnie tego krwiaka.
Podczas zabiegu okazało się, że to większa zmiana. Pobrali wycinek i padła diagnoza: rzadko spotykany w Polsce rodzaj nowotworu. Rozpoczęliśmy leczenie, ale nie przynosiło efektów. Lekarze uznali, że rodzice muszą oddać mnie do hospicjum, bo już nic nie da się zrobić.
Na wsi starsze kobiety uważają, że to ich nie dotyczy. Ginekolog o chorobach
A jednak się udało. Kiedy nastąpił przełom?
Moja mama nigdy się nie poddawała. Nie dochodziło do niej to, że urodziła zdrową córkę i nagle ją straci. Mieszkaliśmy wtedy na Dolnym Śląsku, a ona pojechała na konsultację lekarską do Warszawy. Tam okazało się, że to jednak złośliwy nowotwór kości, który jest powszechny wśród dzieci. Pojawiło się światełko w tunelu. W trakcie leczenia złamała mi się kość udowa, bo ten guz był zbyt ciężki.
Przez 7 miesięcy leżałam w szpitalu zagipsowana aż do pasa. To był trudny czas. Zaczęłam bardzo doceniać małe rzeczy. Marzyłam o tym, żeby zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz, bo przecież cały czas byłam zamknięta w sali. Chciałam wyjść, zobaczyć słońce. Byłam niesamowicie szczęśliwa, kiedy pielęgniarki zorganizowały mi takie wyjście na dwór na leżance.
Ewa Harapin podczas choroby
Co było dla ciebie najtrudniejsze w tym okresie?
Cały czas żyłam myślą, że pozbędę się gipsu. Obserwowałam to, co działo się w szpitalu i widziałam, jak wszystkie dzieci, które mają ten sam rodzaj nowotworu, mają wycinany kawałek kości i wszczepianą endoprotezę. Myślałam, że będę miała tak samo, ale przed operacją okazało się, że nie da się uratować mojej nogi.
To był dla mnie ogromny cios. Oczywiście pierwsze, co pomyślałam, to że nikt nie będzie mnie lubił. Był płacz, była złość na cały świat, ale później zaczęła pojawiać się radość z prozaicznych rzeczy. Z tego, że mogę sama zjeść obiad, iść do toalety, że mogę usiąść.
Wspomniałaś o swoich obawach. Dla 12-letniego dziecka ta akceptacja środowiska jest zawsze bardzo ważna. Z jakimi reakcjami spotkałaś się w szkole?
Przez rok miałam nauczanie w domu, więc oswoiłam się z protezą, odrosły mi włosy i fizycznie byłam gotowa na to, żeby pójść do szkoły, natomiast psychicznie miałam wiele obaw. Bałam się, czy znajdę przyjaciół, jak zostanę przyjęta. Ale spotkałam się z bardzo pozytywnym odbiorem. Przyjaźnie z tamtego czasu przetrwały do tej pory.
Ewa Harapin (fot. monomoda.org)
Teraz masz w sobie dużo determinacji. Czy wydarzyło się coś konkretnego, co zmotywowało cię do walki?
Pozornie wydawało mi się, że już jest w porządku, że daję radę, ale tak naprawdę nie dawałam rady. Patrzyłam w lustro i nie akceptowałam siebie. Przez wiele lat nie pogodziłam się z tym, że nie mam nogi. Nie potrafiłam wyjść z domu bez protezy. Odmawiałam pójścia na basen. Kiedy było ciepło, nie potrafiłam pozbyć się spodni i założyć sukienki. Bałam się opinii innych osób. Chciałam żyć normalnie, nie chciałam się niczym wyróżniać. To był błąd.
Dopiero kiedy 4 lata temu spotkałam swojego chłopaka, to się zmieniło. On mi wytłumaczył, że to jest normalne, że ktoś się za mną obraca na ulicy. Na jednych patrzą, bo mają dziwny kolor włosów, skóry, są inaczej ubrani. Na mnie, bo nie mam nogi. Musiałam wiele zmienić w swojej głowie i to mi otworzyło takie drogi, że zaczęłam mówić głośno o swojej historii i zaczęłam robić takie rzeczy, o których nawet bym nie śniła. Teraz jestem spełniona i szczęśliwa.
Ewa Harapin wejdzie na Szpiglasowy Wierch
Publikujesz na swoim profilu na Instagramie zdjęcia w spódniczkach, w kostiumach kąpielowych. Udowadniasz, że możesz żyć normalnie i też oswajasz w jakiś sposób ludzi z widokiem niepełnosprawności. Dużo dziewczyn, które znajdują się w podobnej sytuacji, dziękuje ci za to.
Chcę pokazywać ludziom, że nie mam nogi, ale jestem taka sama jak ty. Jestem kobietą. Robię różne rzeczy: pracuję, trenuję itd. Chodzi mi o to, żeby zmieniać te stereotypy na temat osób niepełnosprawnych.
A spotkałaś się bezpośrednio z jakimiś komentarzami odnośnie swojego wyglądu?
Jestem w szoku, ale nie. Natomiast bardzo wymowny jest wzrok ludzi. To, jak patrzą w to miejsce, gdzie nie mam nogi. Początkowo byłam na to bardzo wyczulona. Starsze osoby potrafiły się zatrzymywać, patrzeć: “Co ona tam ma? Nie ma nogi?”, zaczepiać i wypytywać. Ja rozumiem ludzką ciekawość, ale byłam na takim etapie, że nie chciałam tłumaczyć się obcej osobie.
Tak samo dzieci. Wiem, że dzieci są ciekawe świata i zadają pytania i nie mam do nich żalu, ale niektórzy rodzice zupełnie nie wiedzą, jak się zachować. Potrafią dziecko szarpnąć, żeby nie patrzyło, zasłaniają buzię. Powinni odpowiedzieć dziecku, wyjaśnić, a nie reagować, jakbym była jakimś obcym.
Ewa Harapin zajęła 3. miejsce w Mistrzostwach Polski dla osób pełnosprawnych
Jestem pod wrażeniem twoich aktywności, m.in. treningów siłowych. Opowiesz mi, jak to się zaczęło?
Pewnego dnia pomyślałam sobie: pójdę na siłownię, coś zmienię, będzie fajnie. Miałam zajęcia z trenerem i on zaproponował, żebyśmy “powyciskali”. No i okazało się, że całkiem nieźle mi to idzie. Zaczęłam iść w tę stronę. W pewnym momencie trener wysłał mnie na zawody. To były Mistrzostwa Polski dla osób pełnosprawnych i zajęłam tam 3 miejsce w swojej kategorii. Zupełnie się tego nie spodziewałam.
Ten sport mnie wciągnął. Teraz robię rzeczy zupełnie niespodziewane. Kilka dni temu byłam na wycieczce survivalowej i nawet przechodziłam przez bagno. To coś niesamowitego.
Widać, że masz głowę pełną pomysłów. Planujesz też być pierwszą osobą bez jednej nogi, która wejdzie na Szpiglasowy Wierch…
Pracuję w fundacji “Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową”. Rok temu na wydarzeniu charytatywnym poznałam Klaudię, z którą na tyle się polubiłyśmy, że tworzymy wspólny projekt. Klaudia jest miłośniczką gór, a ja nigdy nie byłam w górach i zawsze marzyłam, żeby spróbować swoich sił.
Chciałyśmy, żeby z tej naszej inicjatywy wyszło coś dobrego dla innych i tak powstał projekt “Do góry kulami”. Robimy to dla dzieci chorych na raka. Razem z akcją wchodzenia na Szpiglasowy Wierch chcemy zebrać pieniądze na wózki sensoryczne, czyli mobilne sale doświadczania świata. Przez pandemię dzieci nie mogą korzystać z tych stacjonarnych sal, a one są bardzo ważne w ich terapii. Właśnie tam dzieci najczęściej się otwierają na rozmowę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS