Czy któryś z byłych funkcjonariuszy ZOMO powiedział mu kiedyś, że żałuje swojej pracy? Tomek nie musi się zastanawiać: “Nie. Ale mi w ogóle nie o to chodzi. Ja nie chcę ich rozliczać. Ja nie chcę ich bronić”.
Podziel się
Zakładając mundur ZOMO-wca, Tomek Sobczak zawsze zaczyna od luźnych, atramentowo-szarych spodni. Później bluza moro i kurtka zwana bechatką – tak ciężka, że gdy namoknie deszczem, ledwo da się ją nosić.
Następnie buty – czarne, wsuwane z dwoma klamerkami zamiast sznurówek. Mają śliskie podeszwy i nie trzymają stopy, dlatego kilka razy wywinął w nich orła.
Po butach pora na pas ze specjalnym uchwytem na lolę (pała szturmowa – przyp. red.). A loli Tomek ma kilkadziesiąt – na jednej wyryto napis “Wunderwaffe”, na innej “ABC dobrego wychowania”, a na kolejnej scyzorykiem wydrapano uśmiech.
Źródło: PAP
Obchody Święta Pracy w stanie wojennym. Manifestacja “Solidarności” w Nowej Hucie. Demonstrantów zaatakowały siły ZOMO. Kraków, 1 maja 1983 roku
Na koniec zostaje kask – stalowoszary, ze srebrnym orłem na przedzie i lekko porysowaną przyłbicą. Ma do niego sentyment. Doskonale pamięta, gdy zakładał go po raz pierwszy. Był podekscytowany. Miał wrażenie, że wchodzi w cudzą skórę. Czuł, że robi coś nielegalnego, ale nie mógł się powstrzymać.
Pierwsze wspomnienie
Siedzimy na drewnianej ławce w centrum podwarszawskiego Teresina. Koło nas grupka młodzieży słucha disco polo z przenośnego głośnika. Z nieba leje się żar. Tomek pokazuje palcem na oddaloną o kilkanaście metrów stację kolejową.
Źródło: Materiały prasowe
Tomasz w mundurze ORMO
– Tam, o dokładnie tam, przy torach stał ołtarz – mówi. – To był ‘83 rok, pielgrzymka Jana Pawła do Niepokalanowa. Odprawiał mszę przy ołtarzu polowym, a my mieszkaliśmy rzut beretem od tego ołtarza. Miałem trzy lata i z okna patrzyłem, jak tłum ludzi miesza się z kolumną pojazdów milicyjnych. Nagle do drzwi zapukał funkcjonariusz. Powiedział, że zgodnie z procedurami bezpieczeństwa, musi przeczekać w naszym domu całą mszę, w razie, gdybyśmy planowali przeprowadzić zamach i zastrzelić papieża. Mama zrobiła mu herbatę i zaprosiła na sofę. Pamiętam, że zanim usiadł, zdjął czapkę i położył na stole razem z pałą szturmową i raportówką. To jest moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa.
Dotknąć historii
Gdy upadał komunizm, Tomek miał 9 lat i silne pragnienie zrozumienia otaczającego go chaosu. Choć z wykształcenia jest lingwistą, mówi, że całe życie po godzinach poświęcił na badanie socjalistycznego kawałka historii Polski.
W 2004 roku kupił swój pierwszy eksponat – kask ZOMO-wca, ten z orłem i lekko zadrapaną przyłbicą.
Tomek przyznaje, że kiedy go założył, przekonał się, jak to jest dotknąć (naprawdę dotknąć!) historii. Pokochał to uczucie i rozpoczął skupywanie mundurów od kolekcjonerów i byłych funkcjonariuszy. Dziś ma ich ponad sto. Ktokolwiek wejdzie do magazynu Tomka, może przeobrazić się w milicjanta, funkcjonariusza drogówki, strażaka, żołnierza LWP, ORMO-wca czy ZOMO-wca (w wersji na patrole lub demonstracje uliczne).
Źródło: Materiały prasowe
Tomasz w mundurze ZOMO
Zakup kompletnego munduru to około 2000 zł i wymaga sporo zachodu – nie zdarza się, by jedna osoba posiadała wszystkie elementy wyposażenia. Na buty, czapkę, płaszcz czy rękawiczki w danym rozmiarze trzeba skrupulatnie polować i zamawiać u oddzielnych sprzedawców. Tomek przyznaje, że interes jest ryzykowny i na razie bez stałej pracy w zawodzie lingwisty by się nie utrzymał.
– Co poradzę, że kompletowanie tych wszystkich elementów i ubieranie ludzi sprawia mi taką frajdę? Śmieję się, że w poprzednim wcieleniu musiałem być gaciowym, czyli funkcjonariuszem odpowiedzialnym za wydawanie uniformów swojej kompanii. Taki już jestem, po prostu człowiek od mundurów.
Tato był wzruszony
Klientami Tomka są najczęściej producenci filmowi lub teatralni, nauczyciele przygotowujący apele historyczne i uczestnicy imprez tematycznych. Ci ostatni nierzadko wymagają upomnienia.
– Motywem przewodnim wielu zabaw jest PRL, więc ludzie wpadają na pomysł, że przebiorą się za ZOMO-wców. Tarcze i pały na potańcówkę? Ja się na to nie zgadzam. To nie są kostiumy klaunów, a bolesny kawałek naszej historii.
Dlatego Tomek na popijawy wypożycza tylko stroje PRL-owskiej drogówki i straży pożarnej. Dobranie odpowiedniego rozmiaru do wymagań interesanta też nie jest łatwe. Ludzie urośli – za komuny najwięcej mundurów szyto w rozmiarze M, a przeciętny klient Tomka nosi co najmniej XL.
Źródło: Materiały prasowe
Tomek ma kilkadziesiąt milicyjnych pałek – na jednej wyryto napis „Wunderwaffe”, na innej „ABC dobrego wychowania”, a na kolejnej scyzorykiem wydrapano uśmiech (na zdjęciu)
– Niedawno przyszło do mnie dwóch rosłych chłopaków. Chcieli wypożyczyć dla siebie mundury milicyjne. Koniecznie w stopniach chorążego i majora, w tym samym typie, który nosił ich tata. Wymarzyli sobie, że zrobią mu niespodziankę na 80. urodziny i przypomną jego ścieżkę zawodową. Udało się. Później mówili, że tato był wzruszony.
Tomek w ramach działalności edukacyjnej oraz promocji interesu założył stronę i fanpage, na którym publikuje zdjęcia swojej kolekcji i ciekawostki historyczne. To właśnie za pośrednictwem strony zaczęli odzywać się do niego byli funkcjonariusze, oferując odsprzedanie mundurów i akcesoriów z czasów służby.
– Drogą internetową nawiązałem mnóstwo ciekawych kontaktów. Ci ludzie oprócz przedmiotów do sprzedania posiadają niezwykłe wspomnienia! Część byłych ZOMO-wców i milicjantów na mojej stronie opisuje swoje historie, część opowiada je prywatnie. Każde takie zwierzenie, to dla mnie dowód na to, że świat nie jest czarno-biały.
Dopełnienie życiorysu
Początek lat 80. Młoda Warszawianka dostaje propozycję dołączenia do ORMO. Jest wyróżniającą się pracownicą fabryki, należy do partii, więc wstąpienie do ochotniczej formacji będzie idealnym dopełnieniem jej życiorysu – tak mówią.
Zgadza się, choć nie bez obaw – o ORMO-wcach krążą przecież okrutne żarty, nawet wśród samej MO. Początkowo spędza długie i nudne noce na patrolowaniu ulic cywilnym samochodem w towarzystwie jednego z milicjantów.
Szukają tych, którzy łamią prawo – bandytów i złodziei, ale zazwyczaj na próżno.
Źródło: PAP
Atak ZOMO na ludzi zgromadzonych przed katedrą Świętego Jana Chrzciciela w Warszawie. 1 maja 1983 roku
Funkcjonariuszka ORMO po kilku miesiącach zostaje przeniesiona do sektora społecznego. Od tego momentu jej praca polega na opiekowaniu się patologicznymi rodzinami. Młoda kobieta po pracy nie wraca do domu – przeprowadza wywiady środowiskowe, odwiedza szkoły, sprawdza, czy dzieci nie są pobite, czy zdadzą do następnej klasy i czy ich matki mają co włożyć do garnka.
Gdy kończy służbę, wraca do domu i modli się za podopiecznych. Ale w tajemnicy, bo bycie katoliczką gryzłoby się z oficjalnym życiorysem. O tym, czym się zajmuje, opowie Tomkowi na początku drugiego tysiąclecia.
Oczyszczanie kolei
Lato 1981. Pociąg z Warszawy Wileńskiej w kierunku Wołomina jest gotowy do odjazdu. W ostatniej chwili do wagonu wbiega pięciu młodych, rosłych facetów. Zajmują miejsca z dala od siebie, ale w taki sposób, by widzieć siebie nawzajem. Są gotowi do akcji.
Gwizdek. Stukot kół nie uspokaja pasażerów. Mają świadomość, że znaleźli się w jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na Mazowszu. Fala pobić i kradzieży sięga zenitu. To właśnie tu – między siedzeniami obitymi brązową obdartą skórą, bandziory z Wołomina zarabiają na życie.
By świat przestępczy rozwiódł się z kolejowym, jednostka młodych milicjantów z wydziału antyterrorystycznego na kilka miesięcy zamienia się w tajniaków.
Rozkaz dostali jasny: osoby usiłujące dokonać przestępstwa należy bić do uszkodzenia ciała.
Źródło: Materiały prasowe
Tomasz podczas inscenizacji w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego
Doskonale wyszkoleni w walce wręcz antyterroryści bardzo szybko oczyszczają przedziały ze złodziei. “Łamaliśmy szczęki i ręce. Od informatorów z półświatka wiedzieliśmy, że bandziory są przerażone – nie wiedzą, kim jesteśmy. Miałem satysfakcję, że jestem jeszcze młody, a już tak skutecznie walczę ze złem” – napisze Tomkowi jeden z antyterrorystów.
Jak trwoga to do ZOMO
Grudzień, 1989, zakład karny w pomorskim miasteczku Czarne. Osadzeni dowiadują się, że wynegocjowana przez “Solidarność” amnestia nie obejmie tych, którzy na koncie mają ludzkie życie.
Dochodzi do serii buntów. Zabójcy palą więzienia i opanowują pawilony. Pomorzanie drżą ze strachu. Na pomoc Służbie Więziennej przybywają oddziały ZOMO, które dopiero co zmieniły nazwę na OPMO (Oddziały Prewencji MO).
Ćwierć wieku później jeden z nich opowie Tomkowi, jak stał w odwodzie zabezpieczającym kryminał w Czarnem. W bezpośredniej walce nie brał udziału. Nie było takiej potrzeby, bo Służba Więzienna opanowała sytuację.
Nie widział latających krat, napierających na strażników bandytów, walki wręcz ani morza krwi.
Źródło: Materiały prasowe
Szafa z mundurami, które Tomasz kupił od byłych funkcjonariuszy
Nie. Stojąc na zewnątrz, był świadkiem sytuacji, która jeszcze kilka lat temu byłaby nie do pomyślenia. Bo oto grupy zatroskanych i przerażonych mieszkańców, podchodziły do mundurowych, częstując ich ciepłą słodką herbatą i kanapkami.
– Uznawali nas za brutali, ale jak trwoga to do ZOMO – skomentuje były funkcjonariusz.
“Nie byłem zdziczałym zwierzęciem”
Warszawa, 1 maja, 1988 . Młody funkcjonariusz ZOMO czeka aż tłum związkowców “Solidarności” wyjdzie na ulice. Ostatniej nocy nie spał, modlił się o deszcz. O prawdziwą ulewę, która uniemożliwiłaby nielegalną manifestację. Ale 1 maja 1988 roku z warszawskiego nieba nie spadła ani jedna kropla.
Na akcję komendant przydzielił im Nysę typu OK (operacyjno-konwojową). Przewozi się nią zatrzymanych, a tych jeszcze nie ma, więc w wozie jest trochę miejsca. Młody funkcjonariusz odczepia lolę od paska i scyzorykiem wydrapuje na niej uśmiech. Później powie, że to z nudów i że w ZOMO wszyscy z nudów pisali, na czym mogli. Wspomni, że nie ostała się nawet kierownica jednego z pojazdów milicyjnych, na której wyryto zdanie: “Boże prowadź!”.
Źródło: Materiały prasowe
W mundurze milicyjnego antyterrorysty
Przez kolejne minuty, a może godziny, ZOMO-wiec przygląda się uśmiechowi. To dziwne zawieszenie przerywają okrzyki pierwszych demonstrantów. Mimo wyraźnego rozkazu, by czyścić ulice, tego dnia nie ma zamiaru nikogo bić. Aż do momentu, w którym kolega z oddziału zostaje zraniony dużym kamieniem.
Wtedy młody funkcjonariusz zaciska palce na wydrapanym uśmiechu i rusza w stronę rzucających. 30 lat później wspomni ten moment w rozmowie z Tomkiem. “Nie byłem jakimś zdziczałym zwierzęciem. To była walka i adrenalina, my kontra oni. W dodatku ja się ich naprawdę bałem”- powie.
Z kamieniem w bucie
– A temu funkcjonariuszowi nie przyszło do głowy, że każdy kamień rzucony przez demonstrantów, był rzucony za wolną Polskę? Również jego Polskę – pytam Tomka.
– Tam się tak nie myślało. Do ZOMO wstępowali ludzie wieku 18 czy 19 lat. Często pochodzili z małych miejscowości, liczyli na awans społeczny, przydział mieszkania, wyższy żołd albo chcieli uniknąć wojska. Część nawet nie orientowała się w sytuacji społeczno-politycznej. Byli bardzo młodzi, a ZOMO traktowali jak doświadczenie, które miało zrobić z nich facetów.
To doświadczenie wielu byłych funkcjonariuszy wspomina z rozrzewnieniem, co czasem Tomka dziwi.
Jeden z jego ostatnich rozmówców z uśmiechem na ustach opowiadał o psychopatycznym kapralu, który budził jego i pozostałych ZOMO-wców, by o trzeciej w nocy froterowali podłogi. Centymetr po centymetrze. Własnymi szczoteczkami do zębów.
Inny wspominał, jak pewnej nocy starsi stażem funkcjonariusze wylali w jego pokoju tyle wody, że na ziemi utworzyło się bajoro o głębokości kilku centymetrów. Wraz z kolegą otrzymali jedynie wiaderko, dwie szmatki wielkości chusteczek do nosa i rozkaz: do rana ma być sucho.
– Dla nich wstąpienie do ZOMO czy MO z dzisiejszej perspektywy nie było błędem, a raczej szkołą życia. Wygaszanie protestów ulicznych to była tylko część ich pracy. Oprócz tego pilnowali porządku, łapali złodziei albo patrolowali ulice.
Byli funkcjonariusze dość często opowiadają Tomkowi o dobrym aspekcie swojej służby. Jak spotkany niedawno pracownik drogówki (“Ile pijaków złapałem, to tylko ja jeden wiem!”) albo ZOMO-wiec (“Miałem pod opieką dom dziecka, organizowałem im pokazy sprzętu militarnego”).
Choć byli mundurowi przedstawiają się jako łagodni i działający prospołecznie, kolekcjoner nie ma wątpliwości, że część z nich zachowywała się brutalnie, nawet wtedy, gdy nie wymagało tego dowództwo.
– Mój znajomy w czasach PRL-u był młodym hipisem. Jego długie włosy nie spodobały się patrolowi MO. Dali mu wybór, albo fryzjer, albo 10 pałek. Wybrał fryzjera. Funkcjonariusze pilnowali, aż włosy zostaną ścięte. Kolega do dziś wspomina to, jako bardzo traumatyczne wydarzenie – mówi kolekcjoner.
Zdaniem Tomka, mimo wszystko, dziś wielu komunistycznych mundurowych ma poczucie spełnionej misji.
Wielu nie zgadza się z jednoznaczną narracją publiczną na temat służb PRL-u. Wielu, jak kamień w bucie, od lat uwiera żal do całego społeczeństwa.
Układanka
– Tomek, a czy któryś z byłych funkcjonariuszy powiedział ci kiedyś, że żałuje swojej pracy?- pytam.
– Nie. Ale mi w ogóle nie o to chodzi. Ja nie chcę ich rozliczać. Ja nie chcę ich bronić. Ja nie staję po żadnej stronie przyłbicy. Ja chcę pokazać, że ta cała układanka dotycząca Milicji i ZOMO jest znacznie bardziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Że ma o wiele więcej elementów, argumentów i emocji, które często są ukryte. Trzeba je odkryć, odszukać, skompletować, postarać się ułożyć i dopiero wtedy zobaczyć w jakiejś prawdziwej całości.
– To jak z mundurami.
– Właśnie! Zupełnie jak z mundurami.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS