Motto:
Grajcie muzykę, muzykę do tańczenia
(Pudelsi, Emeryten party)
Rafał Trzaskowski mówi, że idzie w bój o fotel prezydenta, bo trzeba bronić już nie tylko stolicy, ale innych miast, miasteczek i wsi, a nawet samorządności. Bo miastom, miasteczkom i wsiom zagraża PiS, a dokładnie kolejna kadencja Andrzeja Dudy. Kandydat Koalicji Obywatelskiej w wyścigu o prezydenturę być może tego nie wie, ale z perspektywy małego miasteczka, to i owszem, trzeba bronić miast i wsi, ale przed zakusami PiS i tzw. opozycji demokratycznej. Z perspektywy małego miasteczka deklaracja Trzaskowskiego budzi najzwyczajniej w świecie niepokój, bo z perspektywy prowincji wygląda na to, że nie ma już komu bronić instytucji samorządowych, stowarzyszeń i klubów sportowych, tkanki społecznej itp..
Można wprowadzać zasady, wykluczające głos mieszkańców na sesjach Rady Miejskiej wbrew 30-letniej tradycji małomiasteczkowej samorządności. Można po cichu wykreślać zapisy z programu współpracy małego miasteczka z organizacjami pozarządowymi, grzebiąc w dokumencie, w którym od co najmniej 10 lat nikt niczego nie usuwał, a już na pewno zapisów, które by rzucały kłody pod nogi lokalnym organizacjom. Można wyrzucić do kosza budżet obywatelski i ściąć dotacje stowarzyszeniom o prawie połowę. Można wreszcie wdeptać w ziemię 6-letni wysiłek muzeum, które dorobiło się uznania i szacunku w województwie, dopuszczając do kuriozalnych wypowiedzi następców, którzy swoją aktywnością, wprowadzają ogromne zamieszanie w głowach mieszkańców małego miasteczka. No bo, jak to? Było dobrze, a teraz słyszą, że następcy są po to, żeby bronić jednostkę przed likwidacją? W prowincjonalnym miasteczku, podobnie, jak w całym kraju, nie ma zbyt wielu osób, które to sprawdzą, zweryfikują, prześledzą i dadzą temu odpór. W prowincjonalnym miasteczku panuje marazm i zniechęcenie. I nie, nie spowodował tego PiS, chociaż zapewne metody przypominają, na poziomie ogólnopolskim, standardy obecnie rządzących.
Zatem można wpaść w ręce opozycji demokratycznej i nie sądzę, żeby Rafał Trzaskowski chciał bronić miasteczka przed samym sobą. Bo chociaż to nie on sam wywołuje w miasteczku zakłopotanie, to jednak już ludzie, których tożsamość polityczna jest jemu bliska – tak. Więc bez żartów, proszę. Kto tutaj i przed kim ma bronić małych miasteczek? Miasteczka muszą bronić się same.
Żyć, nie umierać
A w miasteczku (Wschowa, woj. Lubuskie) wszystko zaczęło się od wyborów samorządowych w 2018 roku. Wygrywa je osoba z oficjalnym poparciem lokalnych struktur PO, PSL, Nowoczesnej i SLD. Prawdę mówiąc na poziomie zero, czyli prowincji, partyjne struktury są symboliczne i kanapowe. Wyskakują, jak Filip z konopi przy okazji wyborów, a potem można szukać wiatru w polu. A jednak przyszły burmistrz wyraźnie wskazuje w kampanii, że bliżej mu do tzw. opozycji demokratycznej niż do PiS. Wybory wygrywa, miasto szaleje ze szczęścia, burmistrz dobiera sobie zastępców – z PSL i PO. Na poziomie Rady Miejskiej ma większość. W tej większości nie ma radnych PiS, bo radni PiS są w opozycji. Za to wiceprzewodniczący tej Rady z koalicji rządzącej za chwilę wystartuje do Sejmu wraz z zastępcą burmistrza z listy Koalicji Obywatelskiej. Jednym słowem – miasto uratowane. Teraz tylko wszystkie obywatelskie hasła wcielić w życie i te szczytne, demokratyczne idee, które powtarza się bez mrugnięcia okiem, jak dialog społeczny, większa rola obywateli, NGO-sy i takie tam. Można by powiedzieć – żyć, nie umierać.
Kij w szprychy
A jednak od samego początku wszystko idzie jakby ktoś kij wkładał w szprychy. Przewodnicząca Rady Miejskiej (a nie jest ona z PiS) oświadcza, że mieszkańcy nie mogą już się wypowiadać na sesjach Rady Miejskiej. Teraz mogą jedynie na komisjach. Cholera wie dlaczego. Co takiego się stało. Miasteczko spokojne, Rady Miejskie nudne, nikt tam drzwiami i oknami nie pcha się na sesje, zawsze było można pod koniec obrad coś powiedzieć, jeżeli w ogóle ktoś taki się znalazł.
Czuje się, że idzie nowe, tylko jeszcze nie wiadomo skąd to nowe przywiało. Jedno jest pewne, to nowe nie ma niczego wspólnego z Prawem i Sprawiedliwością. Raczej jest odwrotnie.
Ratują instytucję przed likwidacją, chociaż instytucja ma się dobrze
Potem burmistrz nie może porozumieć się z panią dyrektor muzeum. Historia tej placówki, to osobna opowieść. Pani dyrektor pełni tę funkcję od 6 lat. Walczy o to muzeum i wielokrotnie psuje krew radnym, dopominając się o większe środki na placówkę, którą kieruje. Pieniędzy raczej jest mniej, niż więcej, a jednak na zewnątrz instytucja hula, że aż miło. Zwieńczeniem jej pracy jest zakup wczesnych prac Eugeniusza Geta Stankiewicza, bo trzeba wiedzieć, że Get Stankiewicz wychowywał się w tym małym miasteczku, zanim wyjechał do Wrocławia. Muzeum zdobywa środki, otwiera wystawę, powstaje katalog z wstępem ministra kultury. Jak na zapomniane przez ludzi i Boga miasteczko – dzieje się sporo. A jednak i burmistrz i pani dyrektor nie mogą się porozumieć. Kończy się to tym, że na jej miejsce pojawia się emerytowany dyrektor muzeum sąsiedniego miasta. Można by powiedzieć, no dobra, nowa miotła zamiata, czy jak to się tam mówi, jedni odchodzą, nowi przychodzą. Nowa miotła, która zabiegała o poparcie tzw. opozycji demokratycznej i której zastępcy są z PO i PSL.
Proszę jednak pamiętać, że akcja tego dreszczowca, nie rozgrywa się w 40, 50, czy 60-tysięcznym mieście. Rzecz się dzieje w 17-tysięcznym miasteczku. Tutaj lokalnych liderów jest tyle, co kot napłakał. A jeżeli jeszcze wśród nich są zapaleńcy, pasjonaci, a przy tym przygotowani merytorycznie do pełnienia swoich funkcji, to nie da się ich zastąpić w jeden dzień.
Nowy dyrektor przygotowuje sprawozdanie z działalności muzeum i podważa dotychczasową działalność całej ekipy tej placówki. Zaczyna nie najlepiej. Dokument zawiera informacje, że muzeum tego miasteczka jest ewenementem w skali Polski, bo siedziby, w których się mieści, nie są jego własnością. To nic, że takich muzeów jest więcej na mapie tego kraju, radni koalicji rządzącej chętnie podchwytują ten wątek. W rezultacie powstaje plan, aby wyprowadzić muzeum z budynku, który kilka lat temu został zrewitalizowany. Teraz jest już niepotrzebny i rodzi się idea, żeby wyprowadzić dotychczasowe siedziby do starego budynku po zlikwidowanym gimnazjum, które stoi praktycznie opuszczone. Sprawozdanie dotyczy 2019 roku, ale jest w nim miejsce i czas, żeby nowy dyrektor pochwalił się swoim medalem Gloria Artis, przemilcza jednak, że pracownikowi tego muzeum, byłej dyrektor, właśnie w 2019 roku minister przyznał to samo odznaczenie.
Co warto zaznaczyć, nikt z tzw. opozycji demokratycznej, która dzisiaj zarządza miasteczkiem, nie powstrzymuje dyrektora przed brnięciem w ślepą uliczkę. Robią to inni, w tym przedstawiciele PiS. Przypadek? Nie sądzę.
Podczas dyskusji na sesji Rady Miejskiej, dyrektor ostatecznie przyznaje, że chce uratować muzeum przed likwidacją, podając przykłady prywatnych muzeów Techniki w Warszawie i Czynu Niepodległościowego w Krakowie, które ponoć spotkał taki los. To są nietrafione przykłady, bo to pierwsze muzeum zostaje przekształcone w Narodowe, a to drugie zlikwidowane po kontrolach, monitach, rozmowach i spotkaniach. Nic takiego z lokalnym muzeum się nie dzieje.
A jednak słowa idą w świat, a miasteczko tego dnia zapada w depresyjny sen, bo skoro na forum publicznym padają takie słowa i nikt się im nie sprzeciwia, to kto – pyta retorycznie miasteczko – może je jeszcze uratować? Skoro nie ratuje go opozycja demokratyczna?
Kto zarzyna samorządy
W międzyczasie opinia publiczna tego małego miasteczka dowiaduje się, że PiS naprawdę zarzyna samorządy, zatem miasteczko w planach na 2020 rok rezygnuje z budżetu obywatelskiego i zmniejsza o połowę dotacje dla organizacji pozarządowych. Cóż, skoro PiS zarzyna, to chyba nie ma się czemu dziwić. I może byłoby coś w tym z prawdy, gdyby nie fakt, że rządzący tym smutnym miasteczkiem, które zapewne nadal przed PiS-em chce bronić Rafał Trzaskowski, usuwają z programu współpracy z organizacjami pozarządowymi zapis, który pozwalał zainteresowanym poprawiać błędy formalne. Owszem, dokument leży na stole, ale wszyscy – od radnych, do organizacji pozarządowych, skupiają się na tym, że zmniejszono o połowę środki w otwartym konkursie ofert. Nikt nie zwraca uwagi, że w programie tyka bomba, która ostatecznie wyrzuca z konkursu 23 oferty na 52 zgłoszone. Nie dosyć, że środki zmniejszono, to jeszcze niemal połowę wniosków odrzucono. Może i PiS zarzyna samorządy, jakby powiedział burmistrz tego miasteczka i warszawski kandydat na prezydenta, ale – co by nie mówić – ten konkretny samorząd zaciera przy tym ręce i wbija w ziemię lokalną aktywność.
Warto przy tym dodać, że w poprzednich dwóch kadencjach tego samorządu pieniądze na organizacje pozarządowe rosły z roku na rok, a obcięcie dotacji cofnęło miasteczko co najmniej do 2010 roku, jeżeli nie dalej. Natomiast usuwanie zapisów z programu współpracy z organizacjami pozarządowymi, które by utrudniały życie organizacjom, nie miało miejsca w historii tego samorządu.
Kto obroni mnie przed policjantem
W efekcie tych i wielu innych wydarzeń burmistrz miasteczka traci większość w Radzie Miejskiej. Z koalicji odchodzą trzy osoby, w tym dwie, kojarzone z lewicową wrażliwością. To jednak nie przeszkadza burmistrzowi, żeby na debacie z okazji 30-lecia samorządu, zorganizowanej przez Urząd Marszałkowski w Zielonej Górze, proponować, aby osoby, które ubiegają się o fotel burmistrza, nie mogły jednocześnie startować do Rady Miejskiej. Pomysł tłumaczy tym, że ma w Radzie dwóch swoich rywali z wyborów samorządowych i nie może sobie z nimi poradzić. I nawet, kiedy dziennikarka Gazety Wyborczej, prowadząca tę debatę, reaguje, mówiąc, że to szaleńczy pomysł i niezgodny z prawem, miasteczko bezradnie rozkłada ręce. Bo chociaż dziennikarka w symboliczny sposób ujęła się za standardami demokratycznymi w miasteczku, to jednak miasteczko już wie, że to kandydat na prezydenta będzie bronił je przed PiS-em. Tylko, że tego konkretnego miasteczka nie trzeba bronić przed PiS-em, tylko przed opozycją demokratyczną. I co teraz?
Swoją drogą Janusz Reichel napisał kiedyś piosenkę, w której zwrócił uwagę, że np. taki policjant broni człowieka przed złodziejem, przed pobiciem itd., itp., ale – pyta retorycznie Reichel – kto nas ochroni przed policjantem, przed tym, który chce mnie chronić przed PiS? Czy ktoś mnie przed takim ochroni?
Więc jeszcze raz zapytam – kto i kiedy ma toczyć bój o inne miasta, miasteczka, wsie i samorządność? Czy ktoś zna może odpowiedź na to niezbyt przecież skomplikowane pytanie? Bo jedną odpowiedź już znam – to Rafał Trzaskowski. Ale z perspektywy małego miasteczka, takiego małomiasteczkowego Trzaskowskiego, to już Wschowa zyskała. Warszawski Trzaskowski miałby bronić Wschowy przed miejscowym Trzaskowskim? Bez żartów. Jak mówi stare przysłowie, królestwo samo w sobie rozdwojone, nie ostanie się. Zatem kandydat na prezydenta musiałby zmienić swoje zapędy do obrony miasteczek przed PiS. Musiałby koniecznie dodać, że tam, gdzie tzw. opozycja demokratyczna działa tak, jak PiS na poziomie ogólnopolskim, będzie bronił również przed nimi. A skoro tego nie mówi, to powstaje pytanie: dlaczego?. I odpowiedzi rysują się dwie. Albo uważa, że nie może bronić miasteczek przed swoimi, nawet jeżeli wymaga tego sytuacja, bo przed swoimi nie wypada nikogo bronić. Albo jest tak zaślepiony obroną przed PiS-em, że nie dostrzega, co robią osoby w takich małych miasteczkach, które się z nim identyfikują. Chyba, że jest jeszcze trzecia odpowiedź. Że to tak na niby jest gadanie i prawdę mówiąc nie chodzi wcale o inne miasta, miasteczka, wsie i samorządność. Gdyby tak było, to aż strach myśleć, o co w tym wszystkim idzie.
Wiem. Co tam małe miasteczka, prawda? Niech spadają na drzewo. Tutaj chodzi przecież o Polskę. Może z perspektywy Warszawy toczy się bój o Polskę, ale z punku widzenia miasteczka, rzecz idzie i o Polskę i o prowincję.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS