A A+ A++

Tydzień z… to cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 25 do 31 maja piszemy o tragicznych wypadkach, które zabrały życie sportowców w czasie uprawiania swojego ukochanego sportu.

Rodzice Jochena Rindta zginęli, gdy miał roczek. Podczas nalotu na Hamburg w trakcie II wojny światowej jedna z bomb wybrała właśnie ich dom. Mama była Austriaczką, ojciec Niemcem. Młodym Rindtem zajęli się dziadkowie, mieszkający w Grazu. Gdy Jochen musiał wybrać flagę, postawił na czerwono-biało-czerwoną. 

Zobacz wideo F1 Sport – co z wyścigami w obliczu koronawirusa?

Pierwszy wyścig Formuły 1 zobaczył z przyjacielem, Helmutem Marko. Znali się ze studiów i kochali samochody. Obaj jeździli później w F1. Marko stracił w niej oko, Rindt życie. Przedarli się przez las, by obserwować walkę na długiej pętli “Zielonego piekła”, jak nazywano Nurburgring. Nie widzieli, jak linię mety, przecina jako pierwszy Stirling Moss, najwybitniejszy z tych, którzy nigdy nie zostali mistrzami świata. Z pewnym zawodem stwierdzili, że ich idol Wolfgang von Trips, zajął drugie miejsce. Niemiec nie ukończy tego sezonu. Zginie na Monzy, niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym dziewięć lat później rozbije się Jochen Rindt.

Prawie rozjechałem nauczyciela

Nie miał w sobie strachu. Jeśli w czymś rywalizował, liczyło się tylko zwycięstwo. Dotyczyło to także szalonych wyścigów na nartach, w których złamał główkę kości udowej. Skończyło się kilkoma operacjami i krótszą o cztery centymetry lewą nogą. W niczym mu to nie przeszkadzało. Samochodem jeździł nawet w gipsie. Nie jeździł, szalał i to bez prawa jazdy. “Udawało mi się przez 18 miesięcy, po czym policja złapała mnie na dzień przed egzaminem” opowiadał po latach. Wylatywał z różnych szkół, bo cały czas pakował się w kłopoty. “Raz prawie rozjechałem na motocyklu jednego z nauczycieli” wspominał. Postanowił więc przenieść się do Anglii, by nauczyć się języka i podszkolić jazdę.

Czarna flaga na początek

Pierwszy wyścig zaliczył na lotnisku w Klagenfurcie. Nie miał odpowiednich uprawnień i nie powinien w nim startować, ale miał różnych przyjaciół i jakoś udało się “go wkręcić”. Simca Abarth 2000 z Rindtem za kierownicą siała postrach do tego stopnia, że skończyło się czarną flagą za zbyt niebezpieczną jazdę. Był z tego znany później, kiedy ścigał się Alfą Romeo i Formułą Junior. W Budapeszcie wykorzystał wyjazd ambulansu, by objąć prowadzenie w wyścigu, po czym prawie wpakował się widzów. Na szczęście nie doszło do tragedii. “Nigdy nie wiadomo jak długo będziemy żyć. Biorąc to pod uwagę, trzeba robić tyle, ile się da, tak szybko jak się da” powtarzał często w wywiadach. 

W Formule 2 nie zmienił stylu jazdy. Ale, mimo że ścigał się z coraz lepszymi kierowcami, wciąż wygrywał, w sumie aż 26 razy. Jak wielu innych startował w F2, nawet kiedy był już kierowcą Formuły 1 i objeżdżał takich mistrzów, jak Jacky Ickx, czy Jim Clark, który do dziś uznawany jest za jednego z najwybitniejszych w całej historii F1. Zresztą Clark i Rindt zostali później przyjaciółmi. Gdy śmierć zabrała Clarka, po tragicznym wypadku F2 na Hockenheim, Rindt zastąpił go w ekipie Lotusa. 

Jeździł bokami, ale zawsze fair

“Mieliśmy z Jochenem kilka niesamowitych pojedynków. Mogłeś mu ufać. Nawet jeśli szedł bokami, wiedziałeś, że nie straci kontroli. Myślałeś czasem – nie utrzyma tego, nie ma mowy, wypadnie – ale on rzadko wypadał” opowiadał o jeździe swojego bliskiego przyjaciela Szkot Jackie Stewart, który zdobył trzy mistrzowskie tytuły F1. Rindt miał kilka spektakularnych występów. W 1965 roku, jadąc Ferrari 250 LM, wygrał 24-godzinny wyścig LeMans. Zmieniali się za kierownicą z Amerykaninem Mastenem Gregorym i kiedy awaria zatrzymała ich w garażu aż na 30 minut, wydawało się, że stracili szansę nawet na podium. Postanowili wtedy, że zaryzykują i pojadą na granicy ryzyka. “Jechali jak kompletni szaleńcy” opowiadał o tym sześciokrotny zwycięzca LeMans24, Belg Jacky Ickx. Ale taka jazda bardzo odpowiadała Rindtowi. Na pięć startów w tym wyścigu do mety dojechał tylko raz, właśnie wtedy w 1965 roku, kiedy został zwycięzcą. 

Legendarny finisz na Monzy

Do legendy przeszedł wyścig na Monzy w 1968 roku. Spektakl zgotowali widzom Jackie Stewart, Jochen Rindt, Bruce McLaren i Jean-Pierre Beltoise. Nieprawdopodobna walka ciągnęła się aż do linii mety. Wpadli niemal jednocześnie. Wygrał Stewart, o 0,08 sek. przed Rindtem, czwarty McLaren był tylko 0,2 sek. za zwycięzcą. Do dziś to najbardziej zacięty finisz w historii Formuły 1. Ale najlepszym wyścigiem w karierze Rindta było Monaco w jego ostatnim sezonie, w 1970 r. Zaczęło się kiepsko, nowy Lotus 72 miał problemy techniczne, więc wrócił do starszego modelu 49. Nie mógł złapać rytmu i notował słabe czasy. Z powodu choroby morskiej nie przespał nocy na łodzi Berniego Ecclestone’a, a rano zniechęcony stwierdził: “będę snuł się do mety”. I tak było do połowy wyścigu, kiedy nagle złapał rytm i zaczął odzyskiwać pozycje. Na 18 okrążeń przed końcem wyścigu znalazł się na drugim miejscu, ale do prowadzącego Jacka Brabhama tracił aż 9 sekund. Choć włączył tryb szaleńczego pościgu i tak to Brabham prowadził przed ostatnim zakrętem. Właśnie wtedy popełnił błąd przy dublowaniu Piersa Courage’a i wpakował samochód w bandę. Wygrał Rindt, co jego zespołowy inżynier Herbie Blash uznał za “najlepszy wyścig Rindta w karierze”.

List do Chapmana

Zespół Lotusa, dowodzony przez wspaniałego konstruktora Colina Chapmana, był wyjątkowy i zatrudniał wyjątkowych kierowców. Rindt został pierwszym kierowcą spoza wielkiej Brytanii w tej ekipie, a jego relacje z Chapmanem stały się dość szorstkie. Szczególnie po wyścigu w Barcelonie w 1969 r. Chodziło o samochód, jego awaryjność i kruchość niektórych elementów, między innymi mocowania skrzydła do zawieszenia. Przez awarię tego mocowania Austriak miał poważny wypadek na Montjuic. Skończyło się złamanym nosem i kością jarzmową, rozbiciem samochodu zespołowego partnera Grahama Hilla, złamaniem nogi jednego z porządkowych i pozbawieniem oka innego. Nikomu nie było do śmiechu. Wściekły Rindt napisał nawet list do Chapmana:

“Szczerze mówiąc, twoje samochody są wystarczająco szybkie, byśmy wciąż byli konkurencyjni, nawet mając kilka funtów wagi więcej użytych do wzmocnienia słabych części… Pozwól, że dam Ci pewną sugestię. Mogę jeździć tylko takimi samochodami, w których czuję się pewnie, a myślę, że zupełny brak zaufania jest bardzo blisko”. 

“Pozabijam Was”

Sezon 1970 zaczął się dla Rindta znakomicie. Wygrał pięć z pierwszych ośmiu wyścigów. O Lotusie 72 powiedział, że “jest najlepszy w stawce”, a także że “nigdy nie miał do niego zaufania”. Z jednej strony cieszył się wygranymi, z drugiej załamał śmiercią kolejnego przyjaciela Piersa Courage’a. Ale jeździł dalej. Podczas GP Francji Rindt testował nowy, zamknięty kask, w którym było mu za gorąco, więc wrócił do starego, bez osłony twarzy. Pech chciał, że wystrzelony spod innego bolidu kamień zranił go w twarz. Przydarzyła się też kolejna awaria, a Rindt wydzierał się w garażu, że “jeśli przeżyję kolejną taką awarię, to wszystkich w Lotusie pozabija”. 

Niezapięta klamra

Kolejna poważna awaria przydarzyła się cztery weekendy później, podczas treningu na Monzy. Według relacji jadącego za Rindtem Danny’ego Hulme’a jego Lotus stracił stabilność przy bardzo szybkim zakręcie Parabolica i uderzył w bandę. Rindt zawsze obawiał się spłonięcia w samochodzie, więc nie zapinał jednej z klamer w pasach bezpieczeństwa. Zsunął się, przez to doznając bardzo poważnych obrażeń szyi. Jackie Stewart ze łzami w oczach patrzył, jak traci kolejnego przyjaciela i to bardzo bliskiego. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, a ich żony bardzo się przyjaźniły. Łzy zniknęły, kiedy zamknął wizjer kasku i pojechał najlepsze w karierze okrążenie na Monzy.

Na cztery wyścigi przed końcem sezonu Rindt miał ogromną przewagę nad pozostałymi kierowcami. Teoretyczne szanse zachował jeszcze Jacky Ickx, ale stracił je podczas wyścigu w USA. To był paskudny rok dla Formuły 1, która straciła Rindta, McLarena i Courage’a. “Emocje wracają tydzień później w trakcie pogrzebu i dwa miesiące później podczas upamiętniania” wspominał Jackie Stewart, który wyliczył kiedyś, że pochował 70 procent swoich przyjaciół z toru. “Ale kiedy zaczyna się wyścig, zostawiasz wszystko z boku”. 

Przeczytaj także:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułŚroda, 27 maja 2020 r. Liczba osób w Powiecie Pabianickim: ▪️ Objętych kwarantanną: 119 ▪️ Zakażonych (objętych izolacją): 1
Następny artykułOjciec górnika: 3 tygodnie siedzimy w domu, nikt nas nie badał