Sytuacja jest o tyle zła, że w tym miejscu pociągi w obydwu kierunkach poruszają się tym samym torem. Tor rozwidla się jedynie na stacjach, by pociągi mogły się minąć, a później znów się łączy. To w tym przypadku bardzo znaczące.
Dosłownie kilka minut wcześniej w Żywcu na trasę wyjeżdża pociąg jadący w przeciwnym kierunku. Widmo katastrofy wisi w powietrzu.
Maszynista sięga po radiotelefon i dzwoni do dyżurnej w miejscowości Jeleśnia
Nie ma już żadnej nadziei. Obsługa pociągu zdaje sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej dojdzie do wykolejenia bądź zderzenia z innym pociągiem. Kierowniczka pociągu przechodzi przez skład i umieszcza pasażerów w tyle pociągu. Zgodnie z jej poleceniem kładą się na podłodze i oczekują zderzenia.
W tym samym czasie wywołana przez radiotelefon dyżurna ruchu rozpoczyna akcję. Kontaktuje się z pociągiem jadącym w przeciwnym kierunku i nakazuje:
Pasażerowie dla bezpieczeństwa przesunięci są do przodu składu.
Dyżurna ruchu dwoi się i troi. Nakazuje zamknięcie wszystkich przejazdów kolejowych do odwołania, nadaje komunikat o zagrożeniu dla pasażerów oczekujących na peronach. Próbuje kontaktować się z maszynistami, ale to jej się nie udaje.
W tym czasie pociągi zbliżają się do siebie. W uciekającym pociągu kierownik nadaje komunikaty przez radio. Najpierw o tym, że widzi zbliżający się pociąg. Następnie podaje przybliżoną odległość.
Pociąg uciekający rozpędził się do 70 km/h, ale to wciąż za mało. Kierownik podaje przez radio w jakiej odległości widzi najeżdżający na nich pociąg.
Szacuje metry, które dzielą ich od katastrofy „200…”, „150…” „100…”, ostatnimi słowami, jakie poszły w eter były słowa „30”. Te słowa usłyszała też dyżurna ruchu, później nastała przerażająca cisza. Pomimo wielu prób dyżurna nie była w stanie nawiązać łączności z obsługą żadnego z pociągów.
W tym samym czasie kierownik uciekającego pociągu rzuca się w ostatnich sekundach w głąb przedziałów. Pociąg bez hamulców jedzie 90 km/h, gdy dochodzi do zderzenia. Nie jest to ogromna różnica prędkości, ale pamiętajmy o tym, że jest to zderzenie kolosów o masie 127 ton każdy, a jeśli dojdzie do wykolejenia, to przy tej prędkości skutki mogą być naprawdę tragiczne.
Zderzenie nastąpiło w miejscowości Świnna. Maszynista uderzonego pociągu wie, że niedaleko jest mocny zakręt i most. Jeśli pociągi spadną z mostu, to rozmiar tragedii spotęguje się.
Siła uderzenia rzuca go na pulpit, krew zalewa mu twarz, a on zaciąga hamulce w desperackiej próbie wyhamowania obydwu składów jeszcze przed mostem.
Nadeszły kolejne chwile grozy, ale w ciągu tych długich jak wieczność sekund wszystko zaczęło działać zgodnie z planem. Maszyniście udało się wyhamować obydwa składy kilkaset metrów przed mostem. Po tym sukcesie pozostaje już tylko przejrzeć składy i sprawdzić jak wielu jest rannych.
W pociągach znajduje się łącznie około 60 osób. 7 osób zostaje odwiezionych do szpitala, ale jedynie maszynista niesprawnego pociągu musi zostać w szpitalu na kilka dni. Pozostałe osoby po otrzymaniu pomocy medycznej zwolniono do domów.
Według danych, których niestety nie udało się oficjalnie potwierdzić, do wypadku doszło ponieważ w pociągach zamontowano kompozytowe klocki hamulcowe, które po prostu zlodowaciały na mrozie i przez to nie zadziałały. Wadliwe klocki hamulcowe w tym okresie dokuczały kolejarzom w przeważającej części kraju. Wiele osób uważa, że ich zakup był malwersacją finansową, która naraziła życie tysięcy pasażerów.
Źródła: 1, 2, 3, 4
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS