A A+ A++

Zobacz wideo

Stopniowemu likwidowaniu pandemicznych restrykcji towarzyszą niewczesna ulga i radość. Najwidoczniej mamy już serdecznie dość najrozmaitszych odmian izolacji, na jakie skazał nas koronawirus. Nie wszyscy musieli albo mogli spędzić ten czas zamknięci w domach, wszyscy natomiast tak czy inaczej doświadczyli bolesnego poczucia alienacji wywołanego niemożnością bezpośrednich spotkań z rodziną i przyjaciółmi. Nie wspominając już nawet o lęku przed ekonomicznymi i społecznymi konsekwencjami zamknięcia.

Kto nie wierzy w epidemię

Epidemiolodzy zwracają wprawdzie uwagę, że medyczne koszty poluzowania trudno dzisiaj przewidzieć, i że obarczone są one wysokim ryzykiem także dlatego, że dla naukowców koronawirus wciąż jest zjawiskiem stosunkowo nowym i słabo rozpoznanym – ale wydaje się, że epidemiologów nikt już dzisiaj nie słucha. Karierę robią za to rozmaite negacjonistyczne teorie spiskowe, w myśl których żadnej epidemii w ogóle nie było. Rozejrzyjcie się dookoła – mówią, przyznajmy: sugestywnie – ich zwolennicy i zwolenniczki. Czy znacie kogoś kto zachorował? Czy znacie kogoś, kto zna kogoś, kto zachorował? Jeśli na te pytania pada odpowiedź negatywna, a założę się, że wiele osób, które w tej chwili czytają te słowa, takiej właśnie udziela, wytłumaczenie może być tylko jedno – cała ta pandemia od początku była jednym wielkim oszustwem.

Naprawdę? Oczywiście, że nie.

Wystarczy przyjrzeć się statystykom z tych krajów, w których koronawirus pojawił się najwcześniej i zebrał – czy raczej: wciąż jeszcze zbiera, jak na przykład w USA – najbardziej krwawe żniwo.

Dlaczego zatem tego rodzaju negacjonizm robi na portalach społecznościowych i w prywatnych rozmowach tak zawrotną karierę? Odpowiedź na to pytanie składa się z dwóch zazębiających się ze sobą elementów.

Skąd się biorą negacjoniści koronawiursa?

Po pierwsze więc, działa tutaj klasyczny efekt. Od samego początku pandemii pojawiały się hipotezy, że mamy do czynienia z jedną wielką mistyfikacją. Tak naprawdę nikt nie choruje, a w każdym razie nie na Covid 19, tylko na inne dolegliwości. Wszystko to jest tylko zasłona dymna, parawan służący zamrożeniu gospodarki, a następnie – na dobrze użyźnionej glebie lęku przed zarazą – wprowadzeniu jakichś bezprecedensowych kontroli, zniewoleniu ludzkości zabójczą technologią 5G, albo czemuś jeszcze innemu, ale równie niecnemu i groźnemu.

Niewyznający negacjonizmu i przekonani o istnieniu koronawirusa naukowcy i politycy wprowadzali tymczasem restrykcje mające na celu zatrzymanie, a w każdym razie istotne spowolnienie rozwoju pandemii. Nakaz zachowywania dystansu, zamknięcie szkół i przedszkoli, ograniczenia dotyczące zgromadzeń – i inne środki zapobiegawcze – zarządzono w wielu krajach na względnie wczesnym etapie. Spowodowało to faktyczne spłaszczenie krzywej zachorowań, wskutek czego systemy opieki zdrowotnej w tych krajach nie uległy jak dotąd radykalnemu przeciążeniu. Powszechny kryzys nie nastąpił, apokalipsa nie nadeszła – właśnie dlatego, że reakcja władz była adekwatna.

No właśnie – mówią dzisiaj zwolennicy teorii negacjonistycznych – mieliśmy rację, nie ma żadnej epidemii! Znacie kogoś, kto zachorował? Znacie kogoś, kto zna kogoś, kto zachorował? Osobliwa, ale i doskonała w swojej prostocie konstrukcja, nieprawdaż?

Absurdalną teorię, że nie ma epidemii, potwierdzać mają efekty skutecznej strategii opanowania epidemii. Strategii opartej na wiedzy o realnym niebezpieczeństwie, jakie wiązałoby się z niepodjęciem żadnych działań. No ale teorie spiskowe to właśnie mają do siebie – o czym pisałem tu całkiem niedawno – że są jak piłeczka, która niezależnie od tego, jak głęboko znajdzie się pod wodą, i tak zawsze wypłynie na powierzchnię. 

Skrywane oblicze systemu

Po drugie jednak – i najistotniejsze – bardzo wiele zależy od tego, z jakiego położenia przyglądamy się pandemicznemu i postpandemicznemu krajobrazowi. Osobliwość koronawirusa polega na tym, że najbardziej śmiercionośny okazuje się dla ludzi w dzisiejszym świecie i tak sytuowanych najgorzej. A mianowicie: dla starych i schorowanych. Zatem dla tych, którzy na długo zanim jeszcze wybuchła pandemia doświadczali na własnej skórze brutalnego – i starannie na co dzień ukrywanego – oblicza tego systemu. Doświadczali niedofinansowania ochrony zdrowia; poczucia, że po przekroczeniu określonego pułapu wiekowego człowiek staje się obywatelem drugiej, albo trzeciej kategorii; świadomości, że reguły życia społecznego i ekonomicznego skonfigurowane są pod kątem młodych i silnych, a w każdym razie produktywnych. Po prostu, w momencie, kiedy ktoś przestawał być produktywny, bo przekraczał określony pułap wiekowy, albo zapadał na chorobę, która trwale wyłączała go z aktywności, lądował często w takich rejestrach, których z miejsca zajmowanego przez młodych i zdrowych niemal zupełnie nie było widać.

I właśnie w te miejsca najsilniej uderzył koronawirus. Tak jakby – niczym wytrawny drapieżnik – doskonale potrafił wyczuć najsłabsze ogniwa, najbardziej wrażliwe obszary społecznego ciała. W efekcie najtragiczniejsze statystki zgonów dotyczą mieszkańców i mieszkanek domów opieki. Pozostawionych praktycznie – to casus na przykład Włoch czy Hiszpanii – na pewną śmierć. Bez testów, bez odpowiednich środków ostrożności, bez niezbędnej pomocy ze strony państwa, bez respiratorów i leków, które mogłyby pomóc. Ciała tych ludzi były masowo pakowane w worki, przewożone ciężarówkami do kostnic, a kiedy kostnice się przepełniały, składowane w podziemnych parkingach. Następnie poddawane masowej kremacji. Przedtem udzielenia im pomocy odmawiały szpitale – przeciążone i kierujące się w swoich działaniach okrutną pragmatyką: należy ratować tylko tych, którzy mają większe szanse na przeżycie. W praktyce – młodszych i zdrowszych.

Doprawdy, kiedy się o tym wszystkim czyta, jeszcze bardziej upiornie brzmią niedawne słowa Michela Houellebecq’a, który z wrodzonym sobie mrocznym sarkazmem orzekł, że nic tak jak koronawirus nie uwidoczniło naszego stosunku do starości. “Najwyraźniej zależy to od regionu świata” – powiedział – “nigdy dotąd nie wyrażano z tak spokojną bezpośredniością, że życie nie ma takiej samej wartości; że od pewnego wieku (70, 75, 80?) to trochę tak, jakbyś już nie żył”. 

Biorąc pod uwagę, że – jak się szacuje – nawet ponad 50 procent wszystkich ofiar koronawirusa w Europie to mogą być mieszkanki i mieszkańcy domów opieki, i że argumentu “koronawirus atakuje tylko starych i schorowanych” używano w początkowej fazie pandemii w trybie uspokajającym, można z ręką na sercu powiedzieć, że w głosie Houellebecq’a nie ma najmniejszej przesady.

Pandemia powoli się wycofuje, zaczynamy więc jeszcze wyraźniej dostrzegać skalę tych zaniedbań. Dyrektor jednego z włoskich domów opieki – z okolic Mediolanu – w którym z powodu koronawirusa zmarło 150 spośród 600 podopiecznych, dostał niedawno zarzuty prokuratorskie.

Ale czy w stan oskarżenia nie powinna zostać postawiona raczej cała współczesna kultura z jej jednostronną koncentracją na młodości, zdrowiu, produktywności i sprawności? Z jej jednostronnym kultem tych wszystkich przemijających, fundamentalnie nietrwałych jakości, które w ludzkim życiu stanowią co najwyżej chwilowy bonus?

Starość była, jest i będzie

Ta przedziwna, opisywana wielokrotnie, charakterystyczna dla współczesności iluzja, jeszcze bardziej przemożna w epoce technologii skutecznie zakłamującej nam obraz rzeczywistości. Ta ułuda, którą skutecznie instalują w nas rozliczne kulturowe narracje, przekonujące, że śmierci nie ma, starości nie ma, czas nie mija, będziemy tutaj na zawsze… I że starzeją się i chorują wyłącznie jacyś inni ludzie, nigdy my. I że skoro się zestarzeli, zachorowali i umarli, znaczy to niechybnie, że popełnili któryś z grzechów ciężkich przeciwko współczesnej ewangelii zdrowego i wiecznego życia. Nie stosowali wystarczająco zdrowej diety, nie ćwiczyli odpowiednio intensywnie, tłumili negatywne emocje, albo żywili nazbyt pesymistyczne obawy co do własnej przyszłości.

To tylko z pozoru zjawiska rozłączne. Kultura, rynek i państwo to skomplikowany system naczyń połączonych, złożona sieć interakcji, w której każde ogniwo wywiera wpływ i jest kształtowane przez tysiące innych ogniw. Trudno zatem nie widzieć związku pomiędzy wypieraniem śmierci z głównego nurtu kultury a negatywnym stosunkiem do starości. Pomiędzy agresywnym wolnym rynkiem zorientowanym na wzrost a minimalizowaniem finansowania państwowych instytucji delegowanych do opieki nad słabszymi. Wreszcie pomiędzy ideologią skrajnego indywidualizmu głoszącego odpowiedzialność jednostki za swój los a zanikiem solidarności i empatii.

Pokusa covidewego negacjonizmu

Ilekroć więc ulegniemy pokusie covidowego negacjonizmu, ilekroć usłyszymy, że żadnej epidemii nie ma i nic się nie stało, przypomnijmy sobie czego nie widać z miejsca, w którym padają takie słowa. Przypomnijmy sobie, że nie widać tych, którzy w tym świecie i tak od dawna byli niewidoczni i zepchnięci na margines – dziesiątek tysięcy zmarłych pensjonariuszy i pensjonariuszek europejskich domów opieki, których pozostawiono samym sobie, którym nie udzielono żadnej pomocy.

Ilekroć usłyszymy, że nie ma się czym martwić, bo wirus uderza przede wszystkim w starych i chorych, przypomnijmy sobie, że starzy i chorzy to nie jest jakaś osobna grupa społeczna, inna od młodych i zdrowych. Starzy i chorzy byli kiedyś młodzi i zdrowi. A młodzi i zdrowi będą kiedyś starzy i chorzy. Niezliczone pokolenia rodziły się, rosły, żyły, starzały i umierały, my jesteśmy tylko drobną zmarszczką w tym procesie – istniejemy przez chwilę, a potem bezpowrotnie znikniemy. Ukrywanie przed sobą tej prostej prawdy, skazywanie starych i chorych na społeczną i kulturową banicję, jest skazywaniem na banicję samych siebie.

Jeśli w ogóle jakakolwiek lekcja płynie z tej pandemii to być może właśnie taka.

W Aplikacji TOK FM posłuchasz na telefonie:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSalony fryzjerskie znowu otwarte, ale jest drożej. “Fryzjerzy nie zarabiają na podwyżkach”
Następny artykułPolicyjne przeszukania dot. trefnych maseczek od znajomego rodziny ministra zdrowia