Nie widziałem premiera przed żadnym domem pomocy społecznej, a takich, w których rozgrywały się ludzkie dramaty, w czasie pandemii koronawirusa nie brakowało.
Nie słyszałem też o tym, by Morawiecki przyjechał do szpitala w Radomiu, gdzie jeden z lekarzy w dramatyczny sposób apelował o wsparcie dla uwięzionego tu personelu i chorych. – Nie mam już siły płakać. To jest drugie Kosowo, któremu przygląda się świat. Błagam o pomoc dla tych, o których zapomniał kraj – prosił.
Premier nie pofatygował się nawet do odległego zaledwie o kilka minut od jego siedziby ośrodka pomocy przy Bobrowieckiej w Warszawie, gdzie 56 pacjentami opiekowała się tylko jedna, skrajnie wyczerpana pielęgniarka. Dla porządku warto wspomnieć, że do pracy skierował ją tam PiS-owski wojewoda.
Kopalnie fedrują koronawirusa
Wreszcie nie widziałem i nie słyszałem, by premier odniósł się do słów swojego kolegi z sejmowych ław i byłego już rządowego pełnomocnika ds. górnictwa Adama Gawędy. To ten poseł PiS, powołując się na opinię Głównego Instytutu Górnictwa, przekonywał, że górnicy zjeżdżający na dół do kopalni są bezpieczni. Bo podobno “temperatura i przewietrzanie wyrobisk sprawiają, że to środowisko nie pozwala na przenoszenie się wirusa”.
I nagle, gdy zapewnienia, że koronawirus górników się imać nie będzie, okazały się nic niewarte, premier przyjechał do Katowic. Do soboty potwierdzono zakażenie koronawirusem u ponad 1,6 tys. górników, ale Morawiecki stanął przed kamerami i ogłosił, że sytuacja jest opanowana. Zignorował informacje o tym, że w województwie śląskim nowych zakażeń jest więcej niż w całej reszcie Polski. Zapewniał, że górnicy chcą pracować, niejako na nich zrzucając odpowiedzialność za to, że kopalnie pomimo koronawirusa fedrują.
Morawiecki przestraszył się górników
Równie dobrze Morawiecki mógł bajać o “opanowanej sytuacji” przed ewakuowanym tego samego dnia domem pomocy społecznej w Czernichowie (tak, panie premierze, to także w województwie śląskim). Nie widział jednak żadnego interesu politycznego w tym, żeby się tam wybrać.
Do Katowic przyjechał z politycznej kalkulacji i ze strachu przed górniczym gniewem. Górnicy, a przynajmniej ich związkowi liderzy, stali dotąd murem za rządem PiS-u, ale w ostatnich dniach zaczęli z irytacją podkreślać, że władza wolała się zajmować organizowaniem kopertowych wyborów, niż zadbać o ich bezpieczeństwo.
Nawet wicepremier Jacek Sasin (ten od wyborów) się zorientował, że lepiej nie przeciągać struny, i scedował nadzór nad górnictwem na kogoś innego, a Morawiecki – “poseł z Katowic” – przyjechał na Śląsk, by gasić pożar, który rząd swoją bezczynnością wywołał.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS