A A+ A++

Wizyta papieża w 1999 r. w Polsce była wielkim wydarzeniem. Obsługiwałam ją jako reporterka PAP. Pewien redaktor napisał donos do mojego szefa, że pracuję podczas mszy.

Stulecie urodzin Karola Wojtyły przypadające 18 maja spowodowały, że sięgnęłam po teczkę z pamiątkami z tamtej pielgrzymki. Dwadzieścia jeden lat temu przez kilkanaście dni, w czerwcu 1999 r., jeździłam po Polsce z ekipą PAP trasą papieża-Polaka.

Nie było wtedy smartfonów, ani przenośnych komputerów podłączonych do sieci. Depesze z pielgrzymki dyktowaliśmy przez telefon paniom teletypistkom siedzącym w redakcji w Warszawie. One pisały je na komputerze i publikowały w serwisie PAP. Na nasze relacje czekały redakcje w całej Polsce.

Obsługa prasowa wizyty papieża była moim pierwszym, zawodowym wyzwaniem. Trzeba było wykonywać ją w szczególnych warunkach – często podczas mszy świętej lub modlitwy. Wszyscy wokół klęczą, panuje cisza, a ty rozmawiasz przez telefon. Depeszę z Cmentarza Rakowickiego w Krakowie dyktowałam, gdy papież modlił się przy grobie swoich rodziców. Jan Paweł II klęczał, a ja jakieś dwadzieścia kilka metrów dalej rozmawiałam ściszonym głosem z teletypistką… Moja korespondencja o tej intymnej, wzruszającej chwili i łzy, która pojawiła się na policzku papieża była następnego dnia w gazetach w całej Polsce.

Gotową depeszę trzeba było ułożyć w głowie, nie było czasu i warunków, aby ją napisać. Trzeba było przemyśleć każde słowo i nie pominąć nic istotnego. Trzeba było być skupionym na pracy w czasie religijnego wydarzenia, które było ważne także dla nas, reporterów. Nie zapomnę chwili, gdy stałam w pustym sektorze prasowym w Siedlcach. Papież przechodził obok i nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. To była praca połączona z ogromnymi wzruszeniami.

Redakcja oczekiwała od nas nie tylko relacji z wydarzeń, ale także obrazków, rozmów z uczestnikami. Pamiętam, jak po mszy świętej w Siedlcach fotoreporterzy oblegali klęczącego Józefa Oleksego, czym ten był wyraźnie zażenowany. „Dziennikarze potraktowali to jak sensację, że się modlę, a ja nie wiem, jaka jest w tym sensacja” – żalił mi się były premier z SLD.

Pamiętam, jak po homilii Ojca Świętego na placu Piłsudskiego w Warszawie przejęty premier Jerzy Buzek mówił o poczuciu zobowiązania i odpowiedzialności. A ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski po mszy od razu wsiadł w samochód i odjechał, co Marian Krzaklewski kwaśno skomentował: „Widocznie tak docenia urząd prezydencki rolę Ojca Świętego”.

Z mszy na placu Piłsudskiego w Warszawie nadałam przez telefon kilkanaście depesz. Tymczasem po pielgrzymce w redakcji na mnie i moich kolegów czekała niemiła niespodzianka – list do prezesa PAP od Macieja Łętowskiego, wówczas członka Rady Nadzorczej Agencji. Był to donos na troje młodych reporterów PAP, którzy – zdaniem Łętowskiego – zachowywali się nieodpowiednio podczas papieskiej mszy świętej na placu Piłsudskiego. Jedną z tej trójki byłam ja.

„Podczas Podniesienia, gdy jedni dziennikarze uklękli, a inni wstali, >bohaterowie< tej historii siedząc nadal prowadzili między sobą głośną dyskusję, telefonowali, by opisać… pogodę panującą na placu” – napisał Maciej Łętowski, żądając dla nas reprymendy. Aby wzmocnić swoje święte oburzenie, powołał się na towarzyszącą mu Agnieszkę Magdziak-Miszewską, która – jak napisał – „nie należy do katolickich dewotek”.

Trudno zrozumieć motywację pięćdziesięcioletniego wówczas Łętowskiego, gdy pisał donos na młodych reporterów. Może życiowe doświadczenia? Karierę Łętowski zrobił w PRL-u w koncesjonowanej przez władze prasie katolickiej, był też członkiem PRON. Była to organizacja polityczna utworzona w stanie wojennym , której zadaniem było propagandowe popieranie władz PRL. W wolnej Polsce Łętowski nadal funkcjonował w mediach, był m. in. członkiem Rady Nadzorczej PAP. Ten polityczny nominat, mimo dziennikarskiego doświadczenia, nie miał bladego pojęcia, na czym polegała praca reportera Agencji.

Co ciekawe, w 2001 r. rzecznik interesu publicznego oskarżył go o kłamstwo lustracyjne. Sąd lustracyjny nie był w stanie uznać, czy Łętowski współpracował z SB czy nie, bo nie zachowała się ani teczka pracy, ani teczka personalna. Większość archiwów IV departamentu MSW zwalczającego Kościół została przez komunistów zniszczona. Więc w 2002 r. sąd uwolnił go z zarzutów.

Łętowski napisał w swoim donosie, że „zatrudniając w PAP (…) nie możemy zdać się na dobre maniery wyniesione z domu”. To zdanie wywołało reakcję mojego Taty, również dziennikarza, oburzonego, jak można wypisywać takie rzeczy. Z długiego listu Łętowski dowiedział się o historii mojej rodziny, zaangażowaniu w działalność opozycyjną mojego ojca i wychowaniu, jakie otrzymałam w domu. Odpowiedzi, ani tym bardziej przeprosin, oczywiście nie było.

Donos redaktora Łętowskiego mam wciąż w mojej teczce papieskiej z 1999 r. Jest częścią wspomnień z tamtego niezwykłego wydarzenia. Tak jak moje pożółkłe ze starości depesze dyktowane wtedy paniom teletypistkom z placu Piłsudskiego i innych miejsc w Polsce.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPiłkarze Herthy Berlin nie zostaną ukarani za wspólną radość po golach
Następny artykułNiezapominajki, to są kwiatki z bajki