A A+ A++

Prosi koleżankę, żeby jej przyniosła drożdże, bo jak sama upiecze chleb, to będzie rzadziej jeździć do sklepu. Zostawia pieniądze przy furtce, koleżanka kładzie tam siatkę, Ela wychodzi, kiedy tamta odejdzie.

Ale co tydzień jeździ po twaróg do znajomej pod miastem. Po drodze odwiedza koleżankę, rozmawiają przed jej domkiem przez płot, 10 metrów od siebie. Za trzecim razem odważa się wejść na taras, za czwartym dzwonią po trzecią koleżankę, siadają nawet bez maseczek.

Czytaj również: Dlaczego koronawirus tak szybko się rozprzestrzenia? Naukowcom udało się odkryć jego tajemnicę

Ela jest kosmetyczką, musiała zamknąć gabinet, nie zarabia. Na koniec kwietnia miała umówiony makijaż ślubny. Dziewczyna dzwoni, prosi, zapewnia, że całą rodziną pracują zdalnie. Ela się godzi, a dziewczyna, że świetnie, bo jeszcze będzie sześć klientek. Elka drętwieje ze strachu, ale od razu myśli: – O rany, będę miała na zakupy na cały miesiąc!

Idzie, maluje wszystkie klientki, a kiedy wychodzi, sąsiadka z domku obok woła: – Elka, wpadłabyś do mnie, paznokcie byś mi zrobiła.

Izolacja definitywnie kończy się dwa tygodnie później wielką, trzypokoleniową libacją u sąsiadów. – Śpiewaliśmy, całowaliśmy się, to było takie odreagowanie izolacji – opowiada Ela.

Teraz szykuje się do legalnego otwarcia gabinetu: – Czytałam wytyczne. Będę mogła przyjąć dużo mniej klientek, bo po każdej muszę cały gabinet zdezynfekować, zajmie to z pół godziny. Muszę mieć maseczkę, przyłbicę, jednorazowy fartuch. Zobaczę, jak to się będzie opłacało, bo np. paczkę rękawiczek jednorazowych kupiłam kiedyś za 14 złotych, a teraz kosztuje stówę. Najwyżej wrócę do podziemia.

I

Rodzinę Joanny, redaktorki w wydawnictwie, z domu wyciąga pies. I dobrze, bo Joanna bała się, że córka ugrzęźnie w strachu przed wirusem. Sama zaczyna łamać rygory już na początku maja. – Spotykamy się regularnie w takim klubie książkowym, ostatnio oczywiście online. W końcu jedna pani profesor o znanym nazwisku rzuciła: „Chrzanić koronawirusa, zobaczmy się w końcu w realu”. Przyjechałyśmy komunikacją prywatną i w maseczkach, ale przy stole maseczki poszły w kąt. Bo jednak dyskutuje się z zatkaną gębą słabo, a kolacja była znakomita. Nie ściskałyśmy się, ale nie siedziałyśmy dwa metry od siebie, bo stół aż tak długi nie był.

Rozmowa z książek schodzi na pandemię, wszystkie uczestniczki są zgodne – one machnęły ręką na wirusa, ale ich dzieci podchodzą do tego śmiertelnie poważnie. Opieprzają rodziców. – Moja córka długo ostro przestrzegała wszelkich zasad. Aż pewnego dnia razem ze swoją dziewczyną zobaczyły w internecie cudownego szczeniaka czekającego na nowy dom. I dziewczyny, które w ogóle z chałupy nie wychodziły, wsiadły w samochód i pojechały na Pomorze po szczeniaka. Potem trzeba było psinkę zaprezentować rodzinie, pojechać do weterynarza, do sklepu po psie żarcie i zabawki. I tak sunia rozgryzła sztywne zasady izolacji – kończy Joanna.

II

Zygmunt, profesor prawa, który pół życia przepracował w Australii, ma 70 lat, cukrzycę i wyznaje szczerze. – Jestem Cygan, za towarzystwo dam się powiesić!

Pandemia zastaje go w Polsce, przyjechał tu, żeby zrobić film o swojej matce. Idzie do sklepu tylko po laptop, żeby być w kontakcie z córkami w Australii i przyjaciółmi w Polsce. Czyta książki i dużo śpi.

– Przerażała mnie myśl o samotnych świętach, na szczęście przyjaciółka zaprosiła mnie do siebie na wieś. Po miesiącu zamknięcia zobaczyłem innych ludzi, bo na wsi mniej przestrzegali izolacji. Wróciło mi pozytywne myślenie – opowiada.

Tydzień później 85-letnia znajoma zaprasza Zygmunta na przyjęcie ogrodowe. Przychodzi osiem osób, jest jeszcze zimno, wszyscy w kurtkach oraz w maseczkach, siedzą w dwumetrowych odległościach. Po tym spotkaniu przewartościowuje swoje myślenie: najważniejsze w życiu są relacje z innymi ludźmi.

Dlatego kiedy w poprzedni weekend spaceruje koło ogródków pracowniczych w Warszawie i woła go trzech mężczyzn biesiadujących wesoło na jednej z działek, Zygmunt się nie waha. Przysiada i opowiada swoją historię.

III

– Na początku pandemii ponad 70 proc. społeczeństwa odczuwało lęk przed zarażeniem lub utratą osób najbliższych. Na drugim miejscu były lęki ekonomiczne, a na trzecim – stres związany z osamotnieniem i izolacją. Teraz lęki się zmniejszają, za to z dnia na dzień narasta ból izolacji – wyjaśnia psycholog społeczny Jacek Santorski.

Osamotnienie boli – fizycznie. Santorski opowiada o badaniach, w których ludzie z jednej grupy mieli nic nie jeść przez 10 godzin, aż czuli ból brzucha z głodu, a ci z drugiej przez dziesięć godzin siedzieli w izolacji i to bez żadnych urządzeń elektronicznych. Okazało się, że obie sytuacje aktywują niemal te same ośrodki w mózgu.

– Psychologia mówi o konflikcie dążenia-unikania. Mamy sytuację, w której systematycznie rosną w nas lęki ekonomiczne, a lęk przed zakażeniem spada. Te dwie krzywe już się przecięły. Ludzie na zewnątrz są jak psy spuszczone ze smyczy, kilka tysięcy ludzi co weekend w Morskim Oku i tylko 10 proc. w maseczkach, to największy przejaw tego zjawiska – dodaje Santorski. – Strach zaczyna być wypierany przez gniew.

Czytaj również: Wzrost zachorowań może jeszcze nadejść. „Nasze życie będzie co chwilę poddawane ograniczeniom”

Dochodzi też mechanizm opisywany przez teorię oporu społecznego: ludzie źle reagują na odbieranie im swobody działania. Im większa ingerencja w najważniejsze sfery życia, tym większa reakcja – opór albo bierna agresja. To, co zabronione, staje się bardziej atrakcyjne. – Żeby dać sobie poczucie wolności, pacjent jest w stanie robić rzeczy destruktywne. Dlatego dobrzy lekarze po zdiagnozowaniu ciężkiej choroby nie dają pacjentom samych zakazów, tylko pozostawiają możliwość wyboru. Tak jak zrobiono w Szwecji, gdzie wydano ludziom zalecenia, licząc na ich samosterowność. Ale to inne społeczeństwo – podsumowuje Santorski.

IV

Podziemie tenisowe w Krakowie zaczyna działać w marcu. Dla Kamili, żony menedżera, to ratunek przed izolacyjną depresją. Dzwonią z kortu, gdzie ma wykupiony karnet, że jest możliwość grania. Tylko rezerwuje się kort telefonicznie, a nie na platformie internetowej jak wcześniej. Wejście główne będzie zamknięte, trzeba będzie wchodzić przez furtkę z boku zamykaną na kłódkę. A kluczyk będzie ukryty wewnątrz kłódki i zabezpieczony kodem cyfrowym.

Kiedy rząd wprowadza zakaz wstępu do lasu, właściciele wstrzymują nielegalne rozgrywki. Ale po świętach wielkanocnych tenis wraca.

– Parkowałam zgodnie z zaleceniem, trochę dalej od kortów. Ale potem musiałam dojść i stwierdziłam, że moja charakterystyczna torba w kształcie rakiety tenisowej byłaby zbyt ostentacyjna. Więc wkładałam rakietę do plecaka, a wystającą rączkę owijałam czarną torbą – tłumaczy Kamila. – Wszystko było tak zorganizowane, że się nie bałam. A brakowało mi ruchu.

Od maja korty są oficjalnie otwarte. Kamila: – Przy wejściu dezynfekujemy ręce. Nie witamy się, nie podajemy sobie rąk po meczu, tylko stukamy się rakietami. Przy recepcji przechodzimy w maseczkach, ale potem je ściągamy. W czasie gry ławeczki są oddalone o dwa metry i zaleca się nie zmieniać stron. To się da zrobić, ale zalecenie grania tylko swoimi piłkami jest nierealne.

V

Szósta rano, małe miasteczko nieopodal Łodzi śpi, a pod trzypiętrowym blokiem na bocznej uliczce spotykają się Wojciech z Krystianem. Mijają szpital i po pięciu minutach są już w lesie. Godzina, półtorej biegania i wracają do domu. Z tym że w kwietniu od granicy lasu na osiedle już idą, żeby jakiś poranny patrol się nie przyczepił.

– Biegaliśmy dla podtrzymania kondycji i oderwania się od siedzenia w domu. Jeśli czegoś się baliśmy, to najwyżej mandatu, ale raz policja nas zobaczyła i nie zwróciła uwagi – opowiada Wojciech. – Policzyłem raz statystyki, że prawdopodobieństwo śmierci na koronawirusa w województwie łódzkim wynosi 0,001 proc., niewiele więcej niż trafienie szóstki w totka.

Wojciech biegał regularnie, trzy, cztery razy w tygodniu. Nie daje jednak rady z obowiązkiem noszenia maseczek. Nosi chustę i opuszcza ją na szyję, kiedy tylko może: – Obawiam się, że tępienie wszystkich zarazków może przynieść odwrotny skutek. W sterylnym środowisku nasza odporność nie będzie miała na czym się budować. Gdy zostaną zniesione ograniczenia, będziemy zapadać na błahe choroby.

VI

Kinga, trenerka personalna z Warszawy, czuje misję: uświadamianie ludziom bezsensu noszenia masek. Ma wprawdzie „wyjściową” czarną maseczkę, ale zakłada ją tylko kilka razy.

– Dużo czytam, że to nie pomaga, a wręcz szkodzi. Nie umiem bezmyślnie wykonywać poleceń. Raz na spacerze z dzieckiem w parku miałam spięcie z panią, że skoro ona się męczy w masce, to i ja powinnam się męczyć, i moje dziecko też. Ale jak ona nie myśli, to co ja na to poradzę? – mówi Kinga.

Uważa, że ludzie są spanikowani. Nawet w lesie chodzą w maseczkach, chociaż nie jest to wymagane. – Widzę dzieci poniżej czwartego życia w fotelikach rowerowych pozasłaniane chustkami. Ludzi, którzy zwracają mi uwagę, kiedy biegam, chociaż omijam ich w odległości nie dwóch, ale pięciu metrów – opowiada.

Kardiolog dr Łukasz Małek uważa, że maseczki powinny zostać ograniczone do tłocznych miejsc – sklepów, autobusów. Na stałe utrudniają niepotrzebnie swobodę oddychania. A przy uprawianiu sportu szkodzą: – Zdrowi będą się bardziej męczyć, ale dla osób z chorobami układu krążenia może to być groźne. A sport jest korzystny dla zdrowia, wzmacnia odporność – podkreśla dr Małek.

Przeciwnego zdania jest prof. Krzysztof Simon, epidemiolog: – Pan sądzi, że mi się dobrze biega albo spaceruje w maseczce? Nie! Ale kto nie nosi maseczki, popełnia wobec innych ordynarne świństwo, bo może kogoś zarazić i ten ktoś umrze. Słyszał pan o 55 osobach zakażonych w DPS w Ostrowinie? Ktoś przyniósł tam wirusa, ta osoba jest już nawet wytypowana. Oczywiście była bez maseczki. Czuję do niej wrogą niechęć!

Zdaniem prof. Simona do powszechnego lekceważenia maseczek przyczyniły się też władze. – Kazano nam nosić maski, zachowywać dystans, ograniczyć wychodzenie z domu, a władze pokazały się w telewizji bez maseczek. Dla mnie to oburzająca bezczelność i arogancja. Gdy się wydaje przepisy, to nie można ich samemu lekceważyć – mówi prof. Simon. – Warto też, żeby przepisy były konsekwentnie przestrzegane przez wszystkich. Ja nie widzę problemu w tym, żeby ludzie mogli się już dziś spotkać przy ognisku na świeżym powietrzu, tylko niech zachowują dwumetrowy dystans, założą maseczki i często myją i dezynfekują ręce.

VII

– Szczerze mówiąc, brakuje mi szkoły – mówi 17-letnia Weronika z Warszawy. – Lekcje są teraz takie męczące. Siedzę przed komputerem od 8 do 15, a potem mam zajęcia dodatkowe, wszystko online. Nie mogę już patrzeć na telefon. Jak otworzyli biblioteki, od razu poleciałam po kilka książek.

Przez pierwsze tygodnie Weronika siedziała w domu, tata też miał pracę zdalną, a mama jeździła do pracy (administracja państwowa) co drugi tydzień, rowerem. Kiedy tylko nastolatki dostały zgodę na wychodzenie z domu, złapała deskorolkę i poleciała do pobliskiego skateparku. Było ich tam trochę więcej, zatrzymała się obok policja, więc wszyscy grzecznie założyli maseczki, a policjanci pouczyli ich, że mają zachowywać odstęp, i odjechali. Ale na spotkania ze znajomymi jeszcze nie ma odwagi. Najwyżej połazi z koleżanką po okolicy i pogada, jak będzie po pandemii.

– Młodzi są bardziej zdyscyplinowani niż dorośli. Przez miesiąc nie wychodzili nigdzie, przeżywali to jak doświadczenie znane im dotąd z filmów science fiction – opowiada Monika Głuszkowska, psychoterapeutka. – Po miesiącu ekscytacja minęła i poczuli się uwięzieni jak małe dzieci, cały czas z rodzicami za ścianą. Więc przestawili się na nocny tryb życia. Rano mają szkołę, często siedzą na lekcjach w piżamach. Potem idą spać, a o 20 wstają i zaczynają nocne życie. Spotykają się w kilka osób, oglądają wspólnie filmy, rozmawiają ze sobą online. A największy dowód miłości teraz, to jak chłopak zdecyduje się spotkać z dziewczyną – rodzice go podwożą albo sam dojedzie metrem.

VIII

Jacek Hołubowski, właściciel hurtowni kosmetycznej w Gdańsku, widział, jak rodziło się podziemie gospodarcze: – Od kwietnia zaczęli pojawiać się klienci, którzy mają zakłady fryzjerskie, gabinety kosmetyczne. Od wczoraj jest ruch. Ale czy klienci wrócą do salonów? W hotelach jakoś nie ma tłumów, chociaż działają od tygodnia. Recesja dopiero nas czeka.

Michał Wojciechowski, właściciel firmy transportowej ze Śląska, uważa, że wprawdzie ten wirus istnieje, ale pandemia to wymysł społeczny: – Najgorsza jest panika. Niektóre firmy każą moim kierowcom w maskach rozładowywać towar. A od kiedy można jeździć za granicę, to trzeba wypełniać mnóstwo oświadczeń. Jeśli ktoś pojechał do Czech, to pół biedy, ale gdybym kierowcę wysłał do Włoch, to potem nikt by go chyba nie wpuścił do fabryki. Ratujmy gospodarkę jak najszybciej. Ja musiałem zmniejszyć ludziom pensje o 25-30 proc.

IX

Najpierw jest deprywacja sensoryczna – czujemy się źle, kiedy nasz mózg nie dostaje stymulacji. Potem szukamy kontaktów z innymi, bo jesteśmy zwierzętami społecznymi. Potem wkracza dysonans poznawczy – nie możemy sobie powiedzieć „jestem nieodpowiedzialny”, więc znajdujemy racjonalizacje: „to fałszywa pandemia, bezsensowne ograniczenia”. A kiedy po trzech dniach nic się nie wydarza, to przesuwamy granice. Chcieliśmy tylko spotkać się ze znajomymi, potem pomyślimy o wspólnym wyjeździe, a na miejscu rzucimy maseczki w kąt. Tak mechanizm buntu przeciw pandemii opisuje dr Konrad Maj z Uniwersytetu SWPS.

– Zmieniła się narracja wobec epidemii. Na początku nikt nie negował lockdownu, teraz jest sporo takich głosów. Władza ustalając obostrzenia, bardziej słucha reakcji społecznych niż specjalistów, więc przepisy są niespójne. Każdy z tego bałaganu komunikacyjnego wybiera to, co mu pasuje. Nie wszyscy, którzy lekceważą zalecenia, są głupi i nieodpowiedzialni, wielu z nas po prostu próbuje się jakoś w tym odnaleźć – dodaje dr Maj.

Jego zdaniem pandemia może nas nauczyć doceniać to, co mamy. – W Polsce od 30 lat nic poważnego się nie zadziało. Tak długotrwałe bezpieczeństwo to sytuacja wyjątkowa. Ta pandemia uświadamia nam, że bezpieczeństwo nie jest nam dane raz na zawsze – podsumowuje. – Tym bardziej będziemy szanować normalny świat, kiedy on wreszcie wróci.

X

Radek z podwarszawskiego Milanówka, który uczy WF w szkole oraz pracuje w Centrum Zdrowia Dziecka, ściśle trzyma się izolacji. Ze strachu. Od marca biega we własnym ogródku albo na specjalnie kupionej bieżni. Rodziców w Warszawie nie odwiedza. Żona wyciąga go dwa razy do teściów – jedzie w maseczce, przyłbicy i rękawiczkach, w mieszkaniu zdejmuje tylko przyłbicę. Na spacery po mieście nie chodzi, jadą z żoną samochodem do lasu, wtedy wychodzi „opancerzony”.

– Do CZD wracam 25 maja. Boję się, bo pracuję na pulmonologii przy badaniach płuc, a pracodawca da nam tylko maseczki i rękawiczki, może przyłbice. Brakuje mi kontaktów z ludźmi, ale się ich boję. W tym roku miałem iść na koncerty Iron Maiden, Deep Purple, Guns N’ Roses, uwielbiam te kapele. Koncerty zostały przeniesione, ale postanowiłem, że póki nie będzie szczepionki, nie idę.

Czytaj też: Minister Sasin jako mąż w bajce o złotej rybce

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTest Palit GeForce GTX 1650 KalmX – Pasywnie chłodzona karta
Następny artykułByły takie derby [ Sport ]