A A+ A++

Podziel się na Facebooku

Tweet (Ćwierkaj) na Twitterze

Lubicie swoje urodziny? Ja czasem lubię, czasem nie lubię. Zmienne nastroje miewam w tej materii.

Urodziłem się w Dzień Zwycięstwa, ale ten prawdziwy – czyli 8 maja. Kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej, na szczęście. Zawsze lubiłem ten czas – już po świętach majowych, zielono wokoło, słonko, możliwość grillowania itd. Zazwyczaj dobrze znosiłem swoje urodziny, bo i ludzie przyjaźniejsi, jakieś prezenty, jakaś impreza. Luz blues i orzeszki pistacjowe.

Zazwyczaj kilka razy w życiu facet ma urodziny przełomowe. Nie pamiętam, jak to było w latach dzieciństwa, ale na pewno przełomowym były urodziny osiemnaste. Pierwszy wypity oficjalnie kielon mocnego trunku powodował podniesienie autooceny do poziomu „dorosły”, co wcale nie oznaczało „dojrzały”. Drugim etapem jest wiek, kiedy kończyło się szkołę lub studia i trzeba było zmierzyć się z poszukiwaniem pracy i zmodernizowaniem swojego pojęcia dorosłości. Następne etapy to już wejście w trzydziestkę, a później – o zgrozo – czterdziestkę. No bo jak to? W głowie dalej fiu bździu, a lustro kłamie coraz bardziej. Coraz więcej brzucha do wciągania, coraz więcej siwych włosów, a i zakola wielkie jak wyobraźnia ministra obrony. I wtedy wiesz, że coś tu się nie zgadza… Albo twój mózg robi sobie z ciebie przysłowiowe jaja i przekłamuje wizerunek w lustrze, albo faktycznie coś poszło nie tak i dopada cię upływ czasu. Przysłowie ludowe z okolic Sandomierza mówi, że pierwsze czterdzieści lat dzieciństwa u mężczyzny jest najgorsze. Ja się nie zgadzam z tą tezą, bo uważam, że im dalej tym gorzej. I dziecinniej.

 
Przypomniała mi się historia, opowiadana przez pewnego starszego pana z Krakowa, emerytowany nauczyciel akademicki, lubił jako osiemdziesięcioletni pan siadać na plantach i obserwować, jak krakowscy studenci biegną w pośpiechu, a jak wiadomo w tamtych rejonach środowisko akademickie wyjątkowo dobrze rozbudowane. No i siedzi sobie tak, patrzy na te wszystkie młode, dwudziestoletnie piękne dziewczyny, a wiosna już była w pełni i słonko dobrze operowało, smagając swymi promieniami odsłonięte ramiona, nogi i dekolty. Starszy pan z niedowierzaniem, kręcąc głową, mruczał coś pod nosem. Zainteresowało to młodzieńca siedzącego obok na ławce. Przysłuchał się dobrze, co emeryt mówi i usłyszał: „Dobry Boże… Wziąłeś możliwości, odbierz i ochotę…” Ta anegdota pokazuje, jak nie godzimy się z upływem czasu, nieuchronnym przecież.
Pamiętam moje 44 urodziny, ostatnie, które obchodziłem. Leżąc jeszcze w łóżku, określiłem szybko, na ile posunął się ów problem, nazywany kryzysem wieku średniego i doszedłem do wniosku, że nie tak bardzo. Zakup czerwonego ferrari dalej muszę odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość, willa z basenem wprawdzie jest, tylko bez basenu i nie willa, ale za to stuletni dom do remontu. Wakacje na Karaibach też nie w tym roku. I wtedy wpadłem na genialny pomysł, który miał wszystko zmienić: postanowiłem od tamtego roku urodzin JUŻ NIGDY nie obchodzić. Tak po prostu. Nie przyjmuję życzeń, nie odbieram telefonu, nie robię imprezy. W związku z nieobchodzeniem urodzin, za rok będę miał tylko rok doświadczenia po 44 urodzin – pomyślałem. Bardzo sobie to mądrze obmyśliłem. Wyłączyłem na Facebooku możliwość dodawania postów na moim profilu i zadowolony z uknutego planu wylazłem z wyra. Albo próbowałem, bo moja rwa kulszowa natychmiast przypomniała mi, ile mam lat. Jakoś się jednak zebrałem i pognałem do pracy.
Wyciszyłem też powiadomienia na telefonie, aby wszelkie osobiste wiadomości ż życzeniami przeczytać dzień później. Bo to wtedy już się nie będzie liczyło do wieku, bo urodziny już były.
Niestety, niezawodna mama zadzwoniła już o 8.30 ze słowami: Synu, wszystkiego najlepszego na te „dziadowskie”, 44 urodziny… – usłyszałem. Cóż było robić, po tym Mickiewiczowskim akcencie moje postanowienie nie obchodzenia wzięło w łeb. Ale to był ostatni raz, i jakoś to leci od kilku lat. Tym bardziej, że nie da się chwilowo zrobić obchodów rocznicowych. Tylko nie przewidziałem, że PESEL będzie tak szybko się oddalał, ale i na to kiedyś znajdę sposób (po prostu zatrzymam oddalanie na zawsze). Ale jeszcz enie teraz, mam nadzieję.

P.S. Zamiast wymarzonego ferrari, poszedłem na szoping do Lidla i zakupiłem piżamkę z Batmanem i kiełbaski śląskie. Świetna impreza!

Wojciech P. Knapik

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTarcza antykryzysowa 3.0 – Sejm za częścią poprawek Senatu
Następny artykułZnacząca przewaga Dudy, Bosak wyprzedza Kidawę-Błońską