Chcesz wiedzieć, gdzie akurat toczy się wojna, spójrz na kolejną falę imigrantów przybywających do Szwecji. Jak doszło do tego, że w państwie uznawanym za oazę szczęścia w siłę rosną nacjonaliści? W swojej debiutanckiej książce “Kraj nie dla wszystkich”, odpowiedzi szuka Wiktoria Michałkiewicz.
Podziel się
– Obraz słodkiej, bezpiecznej i egalitarnej Szwecji, w której śpiewa się piosenki o świętej Łucji i je cynamonowe bułeczki, był w mojej głowie, gdy studiowałam skandynawistykę. To wyidealizowany obraz, bo przecież Szwecja nie jest wolna od problemów, z którymi zmagają się inne kraje – mówi dziennikarka Wiktoria Michałkiewicz. – Do Sztokholmu przeniosłam się na stałe w 2010 roku, Tym samym, w którym partia Szwedzkich Demokratów przekroczyła próg wyborczy.
SD to partia nacjonalistyczna, na którą w ostatnich wyborach głosowało 17,6 proc. Szwedów.
Po dekadzie mieszkania w Szwecji Wiktoria napisała reportaż o szwedzkim nacjonalizmie. Bo choć kraj ten kojarzy nam się z otwartością wobec imigrantów i trwającą od czasów powojennych polityką wspierania wielokulturowości, to rządzący socjaldemokraci muszą się liczyć z nacjonalistami.
Kilka trików i mamy “grzecznego” nacjonalistę
Nacjonaliści w skandynawskim raju? Może brzmieć jak zgrzyt, tymczasem autorka przypomina, że partia nacjonalistyczna działa w Szwecji od lat 80. ubiegłego wieku – na wzór podobnych w większości krajów Europejskich.
Źródło: Getty Images
– Tyle że wtedy Szwedzcy Demokraci mieli poparcie na poziomie kilku promili. Po II wojnie retoryka oparta na rasie i różnicach rasowych nie była dla nikogo atrakcyjna. Nacjonaliści nie funkcjonowali w przestrzeni publicznej, ale tylko w swoim własnym środowisku. Gdy zmienili jednak narrację, natychmiast zyskali duże poparcie. Jimmie Åkesson, który stoi na czele SD od 2005 r., zastąpił słowa, które kojarzą się z dyskryminacją – a więc czymś bardzo “nieszwedzkim”, na słowa bardziej akceptowane przez szerokie grono. Zamiast mówić o rasie, nacjonaliści zaczęli mówić o kulturze, a “różnice rasowe” zostały zastąpione przez “różnice kulturowe”. Słupki poparcia wzrosły – wyjaśnia Michałkiewicz.
Wiktoria Michałkiewicz to polska dziennikarka, która w Szwecji pracowała jako kuratorka fotografii. W swoim debiucie książkowym pod prowokacyjnym tytułem “Kraj nie dla wszystkich” zastanawia się, jak to możliwe, że w kraju uznawanym za oazę szczęścia rośnie poparcie dla idei nacjonalistycznych.
Dlaczego w kraju, który w szczycie kryzysu uchodźczego w 2015 r. oferował schronienie zmęczonym po wielotygodniowych marszach uchodźcom dach nad głową i programy wsparcia, by stanęli na własnych nogach i stali się częścią narodu szwedzkiego, rośne w siłę prawica, która nie chce na swoich ulicach “obcych”? A może to rządzący od 90 lat (z przerwami) socjaldemokraci stracili czujność i nie zauważyli zmiany nastrojów społecznych, które natychmiast zagospodarowali nacjonaliści?
W swoim reportażu przekonuje, że sukces partii nacjonalistycznej nie spadł z nieba, lecz był wynikiem różnych procesów. I że gdy koncepcje takie spadną na podatny grunt, niewiele trzeba, by wyzwolić nienawiść, która doprowadzi do podniesienia ręki czy rzucenia kamieniem w drugiego człowieka tylko dlatego, że jest “inny”.
Pionier teorii czystości ras zwoził czaszki z całego świata
Zanim jednak przedstawiciele partii wzywającej do drastycznego ograniczenia liczby imigrantów weszli na polityczne salony, Szwedzi mieli długą historię badania zagadnień rasowych. Dość powiedzieć, że to właśnie Szwecja była pierwszym krajem, który uznał eugenikę za oficjalną dyscyplinę naukową. W roku 1921 szwedzki parlament powołał Instytut Czystości Rasy, pierwszą tego rodzaju instytucję na świecie.
Źródło: Materiały prasowe
Wcześniej badania nad tym, jak przynależność do określonej rasy wpływa na cechy osobników (czyli np. inteligencję) badał Anders Retzius, który był pionierem dyscypliny nazywanej antropologią fizyczną, wybitnym umysłem i kolekcjonerem kości. Po jego śmierci, w 1860 r. jego działalność naukowa kontynuował syn, Gustaf, który zbudował kolekcję ponad 800 fragmentów ludzkich szczątków.
Zwoził preparaty z wypraw badawczych, które organizował w tak odległe miejsca, jak wyspy Pacyfiku, ale też odkupywał je od innych naukowców. Na ich podstawie formułował wnioski dotyczące stopnia rozwoju poszczególnych ras i narodów. I tak przedstawiciele rozmaitych plemion afrykańskich opisane zostały jako “dzicy, nomadzi i ludzie pierwotni, wśród których (z nielicznymi wyjątkami), ani cywilizacja, ani chrześcijaństwo nie są w stanie osiągnąć znaczącego postępu”.
Jak nas, Słowian, widział szwedzki naukowiec? “Wśród Słowian niektóre gałęzie osiągnęły wysoki poziom rozwoju kulturalnego”, lecz “mimo wszystko w większości przypadków nie dorównują rasom celtyckiej i germańskiej”.
Podobne badania, a właściwie pseudobadania, przeprowadzali w latach 20. i 30. Naukowcy w III Rzeszy – a następnie, przekonani, o ich słuszności, oczyszczali Europę z “podludzi”, jak pogardliwie określali inne narody.
Wróćmy jednak do wniosków wątpliwych szwedzkich badań. “Dzięki kolejnym dokonaniom szwedzkich badaczy można było naukowo uzasadnić, że charakter dosłownie widać na twarzy, a więc istnieje związek między budową czaszki a cechami rasowymi i dyspozycjami psychicznymi człowieka. Konkluzja ta była równie prosta jak metoda pomiarowa i prowadziła do oczywistych wniosków – czystości rasy zagrażają obce elementy, a konsekwencją mieszania się ludzi różnych kategorii rasowych jest degeneracja, a być może nawet wyginięcie rasy o właściwościach najbardziej pożądanych” – napisała Wiktoria Michałkiewicz.
Retzius stary, jego syn oraz późniejsi dyrektorzy Instytutu Czystości Rasy pewnie w grobie by się przewracali, gdyby wiedzieli, z jakim brakiem szacunku spotkało się dzieło ich życia. W 1935 r. dyrektorem został niekryjący się z antynazistowskimi poglądami naukowiec, który kazał zabezpieczyć preparaty zgromadzone przez poprzedników i złożyć je w magazynie. Z czasem ludzie zapomnieli o Instytucie Czystości Rasy, który w 1958 r. przemianowano na Instytut Genetyki Medycznej. Ten etap pseudonauki został definitywnie zamknięty. Ludzkie czaszki i gipsowe odlewy głów krążyły między różnymi instytucjami i do dziś znajdują się w magazynach m.in. Muzeum Historycznego w Sztokholmie.
Neutralna, przyczajona. Szwecja w czasie wojny
Od wymazania Instytutu Czystości Rasy ze spisu instytucji naukowych do państwa, które z szeroko otwartymi ramionami wita imigrantów i uchodźców, musiało upłynąć jeszcze sporo czasu. Po drodze była II wojna światowa, w której Szwecja zachowała neutralność, ale do pewnego stopnia sprzyjała Hitlerowi.
– Dla Szwecji priorytetem było utrzymanie pokoju. Znajdowała się w nieszczęśliwym położeniu: z jednej strony okupowana przez nazistów Norwegia, z drugiej – okupowana przez Związek radziecki Finlandia. Nic dziwnego, że bali się podejmować jakiekolwiek działania – wyjaśnia Wiktoria Michałkiewicz.
Autorka opowiada w książce, jak wyglądała wojenna rzeczywistość w Szwecji. Gdy Polacy czy Czesi drżeli o swoje życie i chowali się przed bombami, Szwedzi martwili się koniecznością ograniczenia diety do bardziej podstawowych składników i zastanawiali, czy w sklepach, aby na pewno nie zabraknie kawy, bez której nie wyobrażają sobie życia. Dość konsekwentnie zamykali też granice przed uciekinierami z ogarniętych wojną państw.
Gwoli sprawiedliwości warto jednak podkreślić, że Szwedzi naruszyli zasadę neutralności na rzecz Polski, godząc się na zacumowanie w swoich portach kilku polskich statków (m.in. “Daru Pomorza” i “Batorego”), pomogła też Armii Krajowej zorganizować przerzut pewnej liczby jeńców.
Sytuacja zmieniła się w 1945 r., kiedy Szwedzki Czerwony Krzyż zorganizował niezwykłą akcję humanitarną. W tajemnicy przez Adolfem Hitlerem, lecz za zgodą szefa SS Heinricha Himmlera konwoje pomalowanych na biało autobusów wywiozły z Niemiec tysiące więźniów obozów koncentracyjnych. Byli wśród nich również obywatele polscy, z których część wróciło do ojczyzny, a część związała życie ze Szwecją.
Szwedzi, którzy wyszli z wojny bez większego uszczerbku gospodarczego, zaczęli budować nowy, lepszy świat. Państwo dobrobytu, państwo opiekuńcze, Dom Ludu – wiele określeń, ale sens jest zrozumiały. O ile przed wojną Szwecja była biednym krajem, z którego się wyjeżdżało, to po 1945 r. stała się celem imigrantów z całego świata.
– Do budowania tego lepszego państwa Szwedzi potrzebowali siły roboczej, więc otwierali się na imigrantów. Od lat 70. na podstawie kolejnych fal imigracji można prześledzić konflikty zbrojne na świecie w XX wieku. Do Szwecji zaczęli przybywać uchodźcy z Palestyny, Libanu, Erytrei i Etiopii. Rewolucja w Iranie w roku 1979 wyznaczyła kolejną falę migracji. W latach 80. i 90. do Szwecji przybyli uchodźcy z Iranu, Iraku, Turcji i Somalii. Imigranci lat 90. to z kolei głównie ofiary konfliktu w byłej Jugosławii, ofiary wojen na Bliskim Wschodzie. Coraz częściej nie mówiono więc o imigrantach zarobkowych, ale o uchodźcach – wylicza Wiktoria Michałkiewicz.
Niech przetrwają najlepsi. Eliminacja “małowartościowego życia”
Szwedzi byli do przyjeżdżających nastawieni bardzo pozytywnie. Wielkim orędownikiem różnorodności i otwarcia na inne kultury był premier Olof Palme, zastrzelony w 1986 r. (do dziś nie wskazano winnego. Uważa się, że mógł to być ktoś przeciwny jego “polityce otwartości” wobec imigrantów, ale to poszlaka). Na kartach powojennej historii jest jednak kilka ciemnych plam. Najważniejsza z nich jest stosunek do “tattare” – ludzi wędrownych, głównie Romów. Jako nieprzystosowani, niepracujący, zbędni – byli przepędzani z miast.
Do lat 70. w Szwecji odbywała się praktyka, którą współczesne państwa z całą siłą potępiają. W sumie ok. 60 tys. osób uznanych za “małowartościowe” zostało poddane
przymusowej sterylizacji. Komisje złożone z dość przypadkowo powołanych osób miały prawo decydować, że nie ma racji bytu rozmnażanie się osób upośledzonych psychicznie lub fizycznie, ale też prowadzących “hulaszczy tryb życia” lub “podejmujące nieodpowiedzialne decyzje”, a więc na przykład zaciągające pożyczki, których później nie są w stanie spłacić.
Choć o tym, że w imię “higieny rasy” zmuszano do nieodwracalnego w skutkach zabiegu, wiedziało wielu ludzi, to Szwedzi zdawali się byli wyprzeć ten niegodny kawał historii z pamięci. Głośno opowiedział o tym dopiero w 1997 r. mieszkający od lat w Szwecji polski pisarz Maciej Zaremba Bielawski. W doskonałej książce “Higieniści. Z dziejów eugeniki” (Wyd. Czarne) nie pastwi się jednak wyłącznie nad swoją ojczyzną z wyboru, lecz zwraca uwagę na to, że przekonanie, że można uszlachetniać ludzkość metodą hodowli, ma długą i zaskakującą tradycję.
Źródło: Materiały prasowe
I nie jest wyłącznie pieśnią przeszłości. Wprawdzie dziś nie prowadzi się już państwowych programów “genetycznego ulepszenia” ludzkości, to z pewnymi formami eugeniki wciąż mamy do czynienia. Ot, choćby w Stanach Zjednoczonych, gdzie dzieci zaskarżają rodziców i szpitale za to, że urodziły się z wrodzoną ułomnością.
Co boli szwedzkiego nacjonalistę
Skoro otwartość i ciekawość innych kultur współistniały w Szwecji razem z potępianymi formami inżynierii społecznej, to nie powinno też dziwić, że w kraju, który słynie z przychylności wobec imigrantów całkiem dobrze się ma partia nacjonalistyczna. Przy czym, jeśli myśląc o nacjonalistach mamy przed oczami rzucających kamieniami, agresywnych chłopaków z szalikami z napisem “Szwecja dla Szwedów”, to się rozczarujemy.
– Definicja nacjonalizmu jest w Szwecji rozmyta. Powszechnie kojarzymy go z nienawiścią do obcych, tymczasem dla części wyborców Szwedzkich Demokratów nacjonalizm znaczy tyle, co patriotyzm – wyjaśnia Wiktoria Michałkiewicz. – Przeprowadziłam liczne rozmowy z członkami tej partii i mam wrażenie, że dla wielu z nich nacjonalizm to po prostu poczucie wspólnoty, obchodzenie świąt, duma z bycia Szwedem i własnej historii. Jak widać, bardzo zmiękczyli pojęcie, które większości Polakom kojarzy się dość jednoznacznie.
Szwedzcy Demokraci nie obnoszą się może publicznie z niechęcią do imigrantów, ale też obiecują, że jeśli dojdą do władzy, całkowicie zmienią politykę azylową i de facto zamkną kraj dla uchodźców. W ich idealnym świecie obcokrajowcy mogą mieszkać w Szwecji tylko pod warunkiem, że są potrzebnymi na rynku specjalistami i przyswoją sobie szwedzkie wartości i zachowania.
– Niektórzy zwolennicy Szwedzkich Demokratów są rasistami, ale nie wszyscy mają takie poglądy. Popierają SD raczej dlatego, że poszukują wspólnoty i chcą głosować na partię, która obieca im taki świat, jaki pamiętają z przeszłości. Przez lata głosowali na Socjaldemokratów, ale w pewnym momencie ta partia przestała odpowiadać na ich potrzeby – wyjaśnia Wiktoria Michałkiewicz.
Pracując nad książką, autorka przeprowadziła rozmowy zarówno z szeregowymi członkami SD, jak i działaczami wyższego szczebla. Tym, co jak bumerang powracało w tych rozmowach, był strach – ale nie przed fizycznym atakiem ze strony uchodźców, lecz lęk o przyszłość. Sympatycy i członkowie nacjonalistów boją się, że nie będą mieć zabezpieczenia emerytalnego, bo pieniądze, które przez lata wkładali do systemu, zostaną spożytkowane na aktywizację imigrantów. Jest strach o dostępność miejsc w szpitalach i złość na to, że imigranci na starcie dostają pomoc – np. mieszkanie komunalne, lekcje języka – a Szwedzi na takie mieszkanie muszą niekiedy długo czekać.
– No i poczucie krzywdy, bo Szwedzi bardzo wierzą w etykę pracy i w to, że wszyscy muszą dokładać się do systemu. W przeszłości jednostki, które w niewystarczającym stopniu budowały ten ogólny dobrostan, były dyscyplinowane albo nawet karane – choćby wspomniani Romowie, przeganiani z miejsca na miejsce. A imigranci czy uchodźcy dostają dużo czasu na zaadaptowanie się, po czym może się okazać, że wcale nie chcą dostosować się do szwedzkiego trybu życia. I to rodzi napięcia – wyjaśnia autorka.
Szwedzcy Demokraci przekroczyli próg wyborczy w 2010 r. Gdy weszli do jednoizbowego parlamentu, wielu Szwedów nie kryło oburzenia, zaniepokojona wydawała się także tak zwana międzynarodowa opinia publiczna.
Na koniec rozmowy proszę Wiktorię, by podsumowała, jak obecność nacjonalistów zmieniła Szwecję i Szwedów.
– Myślę, że w pewnym sensie doprowadzili do rewolucji. Nastąpiła zmiana języka, doszło do dziesiątek podpaleń ośrodków dla uchodźców i muzułmańskich miejsc modlitwy, zaostrzenia polityki migracyjnej – bardziej restrykcyjnie “sprawdza się” azylantów, częściej dochodzi do deportacji. Zaostrzyła się też postawa imigrantów (“płonące przedmieścia”) – pogłębiły podziały. Te zmiany są dostrzegalne na pierwszy rzut oka – podsumowuje.
Więcej artykułów Martyny Kośki znajdziesz na: nieladasztuka.com.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS