A A+ A++

Wiele lat temu napisałem piosenkę o słowach: „Taki mundur to jest bardzo piękna rzecz, chciałbym go mieć, jeden rozkaz mógłbym wydać chcieć, na cały świat… I żywy stąd nie wyjdzie nikt, i żywy stąd nie wyjdzie nikt…”. Nie pamiętam już, czy był to czas Jaruzelskiego (wtedy go wykonywałem), czy może Pinocheta, a może Idiego Amina czy Bokassy? Obwieszony orderami, baretkami, ociekający złotem, czasem z płaszczem wleczonym po ziemi. W środku zwykłe humanoidy, niskie, wysokie, z dziurawymi skarpetkami, z chorymi nerkami, hemoroidami, z bolącym brzuchem, chrapiące nocą, puszczające bąki, jak każdy. Ale ubiór czyni ich kimś ważnym.

Najlepiej jest być łajzą. Wchodzisz do sklepu i w sekundę odnajdujesz wzrokiem buty, których nikt nie chce, bo są zbyt wyzywające. Jak te w czarno-białą szachownicę ze szpicem. Są twoje. Szukasz koszuli, która jest podarta, z naderwaną kieszenią i ma średniowieczny fason. Zapinasz ją pod szyję, jak dziadek, każdy guzik może być w innym kolorze – sam je przyszywasz, gdy oryginał odpadnie. Spodnie dzwony z lumpeksu, sprzed 50 lat, strzępiące się przy ziemi od szurania po chodniku. I na głowę kapelusz wygnieciuch z kwiatami wokół dekla albo z zapałką za otokiem. Albo beret mudżahedinów. Wystarczy, by mieli cię za freaka. To, że ty ich masz za niewolników, nie ma w tej grze znaczenia. „Bawimy się w życie”, jak śpiewała Halina Frąckowiak.

Ludzie polscy boją się odmienności. Wszyscy młodzi ubierają się podobnie, by należeć do jednego klanu i nie popaść w obciach. Nagle zalewa nas fala identycznych kobiecych fryzur, paznokci, koturnów, kolorów. Panowie z wygolonymi bokami, na Timberlake’a, z lekką brodą lub dwudniowym zarostem, czy to telewizja sportowa, czy ministrant, czy konsultant w banku, czy zapowiadacz pogody, obowiązują, jak w karnej armii.

Jacek Kuroń bronił się przed garniturem rękami i nogami. Na Okrągły Stół przyszedł w pożyczonym. Łaził w dżinsach po Sejmie, wchodził na mównicę i przemawiał, aż w końcu ktoś mu wyperswadował, żeby porzucił ten strój na rzecz niechlujnego garnituru, z krzywo zawiązanym krawatem i niedopiętą, rozchełstaną koszulą. Wymóg etykiety i dyplomacji. Ten sam, który nie zabrania politykom kłamać. Ich dress code mówi: polityk, bankier i pastor muszą być ubrani w gajer, czarny, granatowy lub szary, z białą lub jasnoniebieską koszulą, z gustownym niekrzykliwym krawatem (chyba że masz się za bobasa wyższej kategorii, jak Trump, wtedy musi być czerwony). Nie możesz być odmieńcem. Do tego czarne, stonowane buty z konserwatywnym, zaokrąglonym noskiem, zawiązane na sznurowadła, wypastowane. Na moich czarnych butach artystka Monika Prus malowała kwiatki – na tym polegała różnica. A u Kazika na białych ktoś namalował wiejską zagrodę.

Kiedy Justin Trudeau podciągnął nogawki i pokazał fioletowe skarpetki w żółte kaczuszki, świat oszalał. Ten świat nie wie, że Justin ma też wielkie tatuaże na ramionach. Główny, na lewym barku, przedstawia kruka Haida oplatającego ziemię – niejednoznacznego indiańskiego ptaka, który wedle mitologii rdzennych Amerykanów jest stwórcą wszystkiego, do tego Władcą Światła oraz przebiegłym i złośliwym sprawcą ziemskich kłopotów (na to ostatnie jest niezaprzeczalny dowód: kruk Haida odkrył człowieka). Tatuaż premiera Kanady uznano za wyraz szacunku dla rdzennych mieszkańców tych ziem i nikt się nie czepia. Ryszard Schnepf wyjaśnił mi jakiś czas temu, że wprawdzie tatuaże nadal w dyplomacji są uważane za zdrożne, ale być może właśnie Trudeau uwalnia świat od tej reguły. Mogą pięknie zdobić.

200 lat temu mężczyźni chodzili w podwiązkach i nosili peruki ze srebrzystymi lokami. To był obowiązkowy ubiór wyższych sfer. Chciałbym dziś zobaczyć Kaczyńskiego w takim stroju, jego zgrabne łydki i uśmiechniętą twarz pod kaskadą białych papilotów. Albo Sasina i Suskiego. Może by się nie wygłupiali na inne sposoby. Wszak podobne peruki do dziś noszą sędziowie brytyjskich sądów królewskich, więc zero wstydu.

Jaruzelski spojrzał na mnie i powiedział, rechocząc: „Papuas”. Muszę stanąć w jego obronie. Gdyby był w mundurze, mógłbym odpowiedzieć: „Bokassa” i bylibyśmy fifty-fifty, ale gdy rozmawialiśmy, to był 88-letni starzec, wychowany w kulturze, w której każdy czarny człowiek był dla Polaka dziki i nazywano go Papuasem. Takie czasy. Różnica w tym, że dla mnie bycie dzikim to ocalenie przed tępymi nakazami cywilizacji. (Mój pierwszy zespół nazywał się Dzikie Dziecko). Nie chcę munduru czy garnituru. Ja zakładam koraliki i czasem golę brodę w paski.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDrzwi domu sołtysa w Sulęcinku obrzucone jajkami. Bo nie chciał ujawnić danych osoby zakażonej
Następny artykułLichwiarz z Gliwic zarobił na pożyczkach ponad 1 mln zł. “Nie spłacisz, to w burdelu odpracujesz”