Piątek, 24 kwietnia. Minister edukacji Dariusz Piontkowski ogłasza: – Szkoły, żłobki i przedszkola będą zamknięte jeszcze przez miesiąc. Minister mówi o tym podczas transmitowanej na cały kraj konferencji, organizowanej z przytupem wspólnie z ministrami zdrowia i nauki. Wygląda na to, że rząd ma wszystko pod kontrolą. Na planszy, w tle za referującym rządowe plany ministrem Piątkowskim wyświetlają się kolejne etapy wychodzenia społeczeństwa z wymuszonej epidemią izolacji. Pod datą 24 maja wpisane zostały szkoły, żłobki i przedszkola. Wtedy mają być otwierane.
Egzaminy na pierwszym planie
Na tę wiadomość czekały przede wszystkim miliony polskich uczniów. Zawieszenie w próżni egzaminów po ósmej klasie oraz matur stawiało ich przyszłość pod znakiem zapytania. 24 kwietnia wydawało się więc, że podana przez min. Piontkowskiego informacja, że szkoły będą pracować zdalnie jeszcze przez co najmniej miesiąc a egzaminy zostaną przesunięte na czerwiec, porządkowała rzeczywistość i nieco uspokoiła nastroje. Nikt nie wypominał, że niespełna dwa tygodnie wcześniej premier Mateusz Morawiecki, na podobnej konferencji ogłaszał, że matura odbędzie się „nie wcześniej niż w drugiej połowie czerwca”, chociaż ostatecznie rząd przesunął ją na 8 czerwca. Czy w dobie epidemii takie różnice czasowe nie mają rzeczywiście znaczenia? I na podstawie jakich danych rząd podejmuje decyzje, dotyczące kolejnych etapów wychodzenia z izolacji? Tego nie wiem i nikt nie dopytuje.
Nikt też za bardzo nie dopytywał o żłobki i przedszkola, bo egzaminy starszych uczniów wydawały się ważniejsze. Dotąd zresztą decyzje o izolacji w obszarze edukacji dotyczyły wszystkich placówek tak samo i wszystkie placówki edukacyjne zamknięte zostały jednego dnia.
Dlatego dyrektorzy ponad 6 tys. żłobków i kameralnych klubików dziecięcych oraz tzw. dzienni opiekunowie (najmniej liczna forma opieki nad maluchami), podobnie jak dyrektorzy ok. 22 tys. przedszkoli w całym kraju wysłali maile do rodziców, pracowników i swoich podwykonawców: „jeszcze przez miesiąc nie działamy”. Już następnego dnia okazało się, że to nieprawda.
Czytaj więcej: Maturzysta: Rządzący pokazali, że z nami się nie liczą. Nie wierzę że to się tak skończyło
Otworzymy po majówce…
Nazajutrz po konferencji premiera – w sobotę, 25 kwietnia – właściciele żłobków znaleźli w rządowym Dzienniku Ustaw nowe rozporządzenie Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (żłobki nie podlegają pod MEN, jak reszta oświaty). A w nim informację, że czasowe ograniczenie opieki nad najmłodszymi dziećmi zostało przesunięte tylko do 3 maja. Nie do 24 maja, jak ogłaszali trzej ministrowie. Na dodatek w poniedziałek to samo ministerstwo wypuściło kolejne rozporządzenie, regulujące kwestię zasiłku opiekuńczego dla rodziców najmłodszych dzieci (rodzice dziecka do 8 lat mogą skorzystać z dodatkowego zasiłku opiekuńczego w razie zamknięcia przedszkola, żłobka lub szkoły z powodu zagrożenia koronawirusem) – będzie wypłacany również tylko do 3 maja. To podwyższyło prawdopodobieństwo wersji z wcześniejszym otwieraniem placówek dla małych dzieci. W końcu żłobki podlegają ministerstwu rodziny, a przedstawiciel tego resortu nie brał akurat udziału w konferencji Piontkowskiego. Może się ministrowie nie dogadali? Nie było pewności. A jeszcze jej ubyło, kiedy w weekend gdzieś w Radiu Białystok premier Morawiecki powiedział: – Już na początku przyszłego tygodnia przedstawimy sposób umożliwienia sprawowania opieki nad dziećmi w wieku przedszkolnym oraz klas 1 – 3 – i jednocześnie zapowiedział dalsze przedłużenie wypłacania zasiłku.
– Już nic nie wiadomo, to duża niespójność w przekazach rządowych urzędników – stara się dyplomatycznie komentować decyzje rządu zdezorientowana Małgorzata Zielińska, właścicielka żłobka „Maluszkowo” w Mińsku Mazowieckim. Tak naprawdę jest załamana i zła. – O kolejnych decyzjach dowiadujemy się z przypadkowej audycji w radiu albo z wpisów polityków i ministerstw na Twitterze.
– Rząd nam urządza partyzantkę. A my na co dzień mamy regularną działalność opartą o rygorystyczne wymogi – komentowała Iga Kaźmierczak, prezeska Fundacji Przestrzeń dla Edukacji, właścicielka żłobka w Warszawie. Żeby po dwóch miesiącach przerwy uruchomić placówkę, musiałaby po pierwsze przeprowadzić dezynfekcję pomieszczeń i zabawek. Poza tym – zamówić catering, którego właściciel zawiesił działalność razem z edukacyjnymi placówkami i może wcale do tej działalności nie wróci. Ale najpierw – ustalić z rodzicami, ilu będzie chętnych, aby przysłać dzieci do żłobka trakcie trwającej nadal epidemii. Na to wszystko od wydania rozporządzenia, placówki miałaby cztery dni robocze plus majówkę. A to tylko mały żłobek, na kilkanaścioro dzieci. Jak mieliby się zorganizować właściciele np. dużych przedszkoli, na dwieście czy trzysta dzieci a takie w kraju?
…albo otworzymy dwa dni później
Nerwówka trwała do środy, 29 kwietnia. Tego dnia premier Mateusz Morawiecki ogłosił II etap rozluźnienia reżimu epidemicznego wraz z informacją: żłobki i przedszkola można otwierać 6 maja. Ostateczną decyzję mają podejmować samorządy. I już po konferencji premiera wiceprezydentka Łodzi Małgorzata Moskwa-Wodnicka zapowiedziała w PAP: – Na pewno nie otworzymy przedszkoli i żłobków 6 maja.
Zamierza sprawdzić najpierw, ilu rodziców będzie chętnych, aby w ogóle przysłać dziecko do przedszkola. Z wstępnych ustaleń dyrektorów samorządowych placówek, wielu rodziców obawia się takiego ryzyka. Wielu poza tym woli zostawić dziecko w domu i pobrać od państwa zasiłek.
Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak na konferencji po wypowiedzi premiera, przyznał, że miasto być może nie skorzysta z możliwości otwarcia przedszkoli: – Nie wyobrażam sobie, że szóstego maja otworzymy żłobki i przedszkola, nie mając zabezpieczonego i pod kontrolą ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa – powiedział. Decyzję premiera nazwał „szaleństwem”. – Z jednej strony maseczki w parkach, a z drugiej strony otwarte żłobki i przedszkola? Ja premiera Mateusza Morawieckiego nie bardzo rozumiem.
– Mogę jasno powiedzieć: na pewno nie będziemy gotowi na środę (6 maja- przyp.red.) – skomentował Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy. – Rząd tego z nami w żaden sposób nie skonsultował. Nie wiemy, na jakiej podstawie podawane są tego typu zalecenia i podejmowane decyzje.
Zobacz: Dobra edukacja zdalna. Lecz cóż, skoro ze Szwecji
Radźcie sobie sami
Na konferencji, na której premier Morawiecki przedstawiał szczegóły drugiego etapu odmrażania gospodarki poprzez luzowanie obostrzeń, powiedział, że placówki dla najmłodszych dzieci mogą zostać uruchomione pod szczególnym „reżimem sanitarnym”. Co to znaczy?
Premier odesłał do szczegółowych wytycznych. Na podstawie zaleceń Głównego Inspektora Sanitarnego, takie zestawy zaleceń dotyczących pracy w czasie epidemii przygotowały odpowiednio: Ministerstwo Rodziny dla żłobków oraz MEN dla przedszkoli. Chociaż z grubsza są podobne – jedynie nieco inaczej pogrupowane i nieco inaczej sformułowane – nie ułatwi życia właścicielom obu placówek przedzieranie się przez obszerne dwa dokumenty. Gorzej, że te wytyczne nie tylko lektury, ale też i postępowania w czasie epidemii nie ułatwiają. Całą odpowiedzialność za postępowanie z dziećmi podczas pracy w warunkach epidemii rząd scedował na właścicieli i prowadzących instytucje. Sami mają przygotować dla swoich pracowników i klientów zestaw własnych procedur postępowania.
– Minister Szumowski powtarza, że wzrost zachorowań jeszcze przed nami a my otwieramy placówki, w których zasada pracy jest brak fizycznego dystansu – ostrzega Kaźmierczyk. – Mamy nie przytulić dwulatka, który płacze i zajmować się nim przez cały dzień w przyłbicach?
Zielińska: – Rząd się co chwilę waha, otwieramy czy nie otwieramy. A ja mam w cztery dni opracować skomplikowane procedury i zapewnić dzieciom oraz pracownikom bezpieczeństwo na własną rękę?
Zapewnij i przygotuj
Z ponad trzydzieści punktów przygotowanych przez resorty rodziny i edukacji wytycznych, większość zaczyna się od słów: „zapewnij”. “przygotuj”, „wyznacz” czy „przeprowadź”. Brakuje w nich konkretnych wzorców i dopasowania do specyfiki pracy w placówkach opiekuńczych dla małych dzieci.
Na przykład:I żłobki i przedszkola powinny zabezpieczyć swoim pracownikom środki ochronne indywidualne środki ochrony osobiste – „jednorazowe rękawiczki, maseczki, ewentualnie przyłbice, nieprzemakalne fartuchy z długim rękawem”. Mają możliwość ograniczenia liczebności grup dziecięcych i ogólnie – zmniejszyć liczbę dzieci przebywających w placówce. Do ilu, żeby było bezpiecznie? Nie wiadomo.
Nie przyjmować dzieci na kwarantannie albo chorych na COVID -19. Jak to sprawdzić? Przy pomocy termometru (temperatura powyżej 37 st.). O testach nie ma w wytycznych mowy, mimo że od początku epidemii eksperci tłumaczą, że dzieci mogą zarażać, przechodząc COVID-19 bezobjawowo.
– Ciekawe jak i za co mamy to wszystko kupić? – zastanawia się Zielińska. Jej żłobek to placówka prywatna, jak zresztą większość żłobków w Polsce. – Środki dezynfekcyjne i maseczki bardzo zdrożały, to samo rękawiczki. Jeśli będę musiała je kupić, to znacznie podniesie koszty funkcjonowania placówki – mówi.
Samorządowcy, którzy prowadzą placówki publiczne (głównie przedszkola) obawiają się tego samego.
– Dziś sprzętu ochrony osobistej nie da się tak łatwo kupić w dużych ilościach – mówi prezydent Trzaskowski. – Mamy problem, żeby zapewnić go miejskim szpitalom i domom pomocy. I nagle mamy skądś wyczarować z dnia na dzień dziesiątki czy setki tysięcy sprzętu dla nauczycieli i całego personelu? Przecież to jest kompletnie nieodpowiedzialne.
– Jeśli do placówki uczęszcza 300 dzieci, to ja mam przekazać rodzicom że co trzecie nie powinno przychodzić? – zastanawia się wiceprezydent Moskwa-Wodnicka.
Zobacz też: „Nie mam Facebooka, to jak mam obsługiwać inne aplikacje? A co to są aplikacje?”. Jak wyglądały początki zdalnej edukacji
Jak bezpiecznie izolować tylko część dzieci
Cały czas ćwiczymy w kraju zasady jak największej izolacji. Teraz część uczniów miałaby jej podlegać, a ci najmłodsi – już nie. Jak to przeprowadzić? Właściciele żłobków i przedszkoli zastanawiają się, jak podczas epidemii zapewnić dzieciom i nauczycielom bezpieczeństwo. Dzieci nie noszą maseczek, dorośli powinni je nosić. Dzieci mogą zarażać, choć nie muszą chorować, dorośli będą chorować. Kaźmierczyk: – Czy trzeba będzie dzielić grupy dzieci na dużo mniejsze i jak małe? Skąd wziąć tyle pomieszczeń?
Agnieszka Olszewska, właścicielka żłobka i przedszkola Magic Fish i Edison Primary School w Warszawie, na 250 dzieci i 70 pracowników i współpracowników: – Mamy kilka dni na przygotowanie do zupełnie innej rzeczywistości pracy w czasie epidemii. Premier w radiu wspominał, że w klasach 1-3 ma być zorganizowana opieka dla niektórych dzieci, a dla reszty – nadal online. Mam podzielić pracowników na tych w realu i tych online? Najmłodsze dzieci uczy jeden nauczyciel – jedna grupą powinien zająć się rano w szkole, a tą online po południu? To nierealne!
Zdaniem Olszewskiej, jeśli rząd chce uruchamiać żłobki i przedszkola w czasie epidemii, powinien zapewnić dostęp do testów dla pracowników tych placówek. – Bez testów będziemy działali w ciemno i zarażali się nawzajem – mówi.
O tym, że rząd planuje uruchomić również szkoły i klasy 1-3 wspomniał premier Morawiecki również w poniedziałkowej audycji w radiu Białystok. W środę powiedział, że nastąpi to po dwóch tygodniach od uruchomienia żłobków i przedszkoli. Pierwszeństwo odesłania dzieci z domów do szkoły (podobnie jak do przedszkoli i żłobków) mają mieć „dzieci pracowników systemu ochrony zdrowia, służb mundurowych, pracowników handlu i przedsiębiorstw produkcyjnych, realizujący zadania związane z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.”
I do tego brakuje pieniędzy
O trudnej sytuacji żłobków szczególnie ich właściciele alarmują od kilku tygodni. Większość żłobków w kraju to instytucje prywatne, najczęściej małe biznesy. W przeciwieństwie do przedszkoli, nie są objęte dofinansowaniem z budżetu samorządów. Tylko w kilku miastach w kraju samorządy dopłacają do opieki dla najmłodszych – Warszawa nadal wspiera prywatne placówki dotacją 1400 zł (5 tysięcy miejsc), a Kraków nadal dotuje rodziców – dostają 390 zł do czesnego za żłobki a w planach jest jeszcze dodatkowe 300 zł na dziecko jednorazowego wsparcia na czas epidemii (ale tylko dla utrzymanych umów).
– Pięć wypowiedzeń w ciągu tygodnia. Wiele osób po prostu nie płaci, pozostali domagają się poważnych redukcji czynszu, 30 proc. obniżki to za mało, nawet 50 proc. za kwiecień rodziców nie przekonało – przyznaje na przykład Olszewska.
– Mam 30 tys. miesięcznych kosztów, nie łapię się na tarczę kryzysową, połowa dzieci w moim żłobku we wrześniu miała odejść do przedszkola. Jeśli izolacja się przedłuży, odejdą wcześniej. Niektórzy już nie płacą, trudno od nich wymagać, żeby utrzymywali żłobek z czystej sympatii – mówi Dorota Łoboda, radna Warszawy, jednocześnie współwłaścicielka małego żłobka.
Już 20 marca ponad 60 tys. właścicieli prywatnych żłobków podpisało petycję do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej o szczególne wsparcie w czasie kryzysu. „Upadek żłobków w czasie koronawirusa będzie brutalnym ciosem w gospodarkę, rodziców i dzieci” – napisali w petycji. Domagają się dofinansowania z budżetu państwa w wys. 400 zł na dziecko, zwolnienie z obowiązku składek na ZUS i PiT oraz kredytów bez odsetek.
Tak naprawdę,tylko wcześniejszy powrót do pracy ratowałby żłobki i pomógł wyjść z zapaści. – Problem tkwi w szczegółach – mówi Zielińska. – Jak to zrobić bezpiecznie i kto poniesie koszty?
Czytaj także: „Szkoła z TVP” to porażka, ale nauczyciele nie zasługują na hejt
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS